Od blisko 25 lat cyfryzacja na poziomie rządowym pozostaje raczej obszarem zainteresowania polityków i liderów opinii publicznej niż polem przemyślanych i konsekwentnie realizowanych działań. We wczesnych latach 90. ówczesny premier Waldemar Pawlak chętnie pokazywał się przy komputerze, a „komputeryzacja” miała być jednym z filarów budowy nowoczesnej administracji publicznej.
[Od Redakcji: tekst pochodzi z XXIX numeru kwartalnika Liberté!, który ukaże się drukiem na początku września 2018 r.]
Projekt zakończył wybuch tzw. afery Inter-Ams i przez kilka kolejnych lat komputery zniknęły, nawet jako rekwizyty, z polskiej sceny politycznej. Mniej więcej 10 lat później, w roku 2004 ministrem nauki i – uwaga – informatyzacji w rządzie Marka Belki został prof. Michał Kleiber. Zaczęło się drugie podejście, tym razem pod hasłem „informatyzacji”. Ministerstwo podjęło się realizacji wielu ciekawych przedsięwzięć, niestety rok później zostało… zlikwidowane. W efekcie opinia publiczna zapamiętała z tamtych czasów głównie problemy z wdrożeniem dużych systemów informatycznych w instytucjach państwowych takich jak ZUS czy Agencja Rozwoju i Modernizacji Rolnictwa.
Niedługo potem wybuchła wojna państwowego regulatora rynku telekomunikacyjnego, czyli Prezesa Urzędu Komunikacji Elektronicznej z byłym już wtedy monopolistą – Telekomunikacją Polską SA, która z jednej strony przyczyniła się do zwiększenia konkurencji na rynku i obniżki cen usług, a z drugiej strony zahamowała na lata tempo inwestycji telekomunikacyjnych. Małym operatorom brakowało środków, a często też wyobraźni. Duzi bali się regulatora i jego decyzji, które w każdej chwili mogły nakazać udostępnienie konkurentom świeżo wybudowanej infrastruktury na nierynkowych zasadach. Kolejne pomysły na modernizację państwa z wykorzystaniem nowych technologii, podjęte po roku 2007 przez rząd Donalda Tuska, także nie wypaliły. Częste roszady personalne, brak konsekwencji w realizacji rozpoczętych projektów (vide słynny projekt „Komputer dla każdego ucznia”, hucznie ogłoszony i zawieszony w połowie pilotażu, czy e-dowód, którego realizacja jest wciąż przekładana przez kolejne rządy, także obecny), niski priorytet tematyki w obliczu innych wyzwań epoki (choćby kryzys na rynkach finansowych 2008–2009), w końcu tzw. infoafera, która dała wymówkę kolejnym ministrom odpowiedzialnym za tematy okołocyfryzacyjne, aby robić raczej niewiele, za to „uczciwie”.
Gdzie dziś jesteśmy?
W efekcie w zestawieniu Digital Economy and Society Index (DESI) 2018 Polska sytuuje się na 5. miejscu od końca wśród państw Unii Europejskiej. Dania, Szwecja, Finlandia i Holandia są w tym rankingu krajami najbardziej zaawansowanymi, a Rumunia, Grecja i Włochy – najmniej. Przy czym, o ile kraje takie jak Hiszpania, Cypr i Irlandia najszybciej nadrabiają zaległości w zakresie cyfryzacji, to Polska, mimo pokaźnych inwestycji i stymulowania popytu usług cyfrowych, również przesuwa się w rankingu – tyle że w dół [1].
Oczywiście, to „zasługa” nie tylko klasy politycznej i administracji publicznej. Swój udział mają w tym media, system oświatowy, nauka, a także biznes, który zwłaszcza w kategorii małych i średnich przedsiębiorstw niechętnie podejmuje wyzwania modernizacyjne. Tyle że jednym z powodów tej niechęci biznesu do inwestycji jest brak odpowiednich zachęt ze strony sektora publicznego oraz niestabilne otoczenie regulacyjne, zwłaszcza fiskalne. I tak koło się zamyka.
Tymczasem cyfryzacja, przemyślane wykorzystywanie nowych technologii, to dziś – obok kwestii klimatycznych – jedno z największych wyzwań cywilizacyjnych. W dodatku o ile nad problematyką sztucznej inteligencji, zwłaszcza w jej aspektach nietechnicznych, pochylają się dziś na świecie najtęższe głowy i szukają odpowiedzi na różne kwestie natury etycznej czy prawnej (ostatnio także nasz Minister Nauki podjął prace nad „narodową strategią rozwoju Sztucznej Inteligencji”), to my wciąż borykamy się z problemami identyfikowanymi jako podstawowe już wiele lat temu.
Katalog usług administracji publicznej dostępnych elektronicznie jest wciąż rozpaczliwie ubogi. Ostatnio próbowałem uzyskać cztery różne zaświadczenia związane z nieruchomością i po zalogowaniu się na rządowy portal ePUAP ze smutkiem odkryłem, że żadne z nich nie jest dostępne online. Pozostało odwiedzić urząd. Dwukrotnie. Raz żeby złożyć wniosek i dwa tygodnie później, żeby odebrać zaświadczenia, o które wnioskowałem. A wszystko to w dużej podwarszawskiej gminie będącej jednym z liderów rankingów przedsiębiorczości i zamożności – w Piasecznie. W Łodzi z kolei dwa tygodnie zajęło mi uzyskanie odpisu własnego skróconego aktu urodzenia. I też niezbędne były dwie wizyty w urzędzie.
PKP Intercity ogłosiło niedawno, że już w 2019 roku w pociągach marki Pendolino będzie dostęp do wi-fi. Czyli w czwartą rocznicę uruchomienia najnowocześniejszych pociągów w Polsce jest szansa, że będzie można w nich korzystać z internetu. Z kolei dopiero od dwóch lat wszyscy pasażerowie warszawskiego metra mogą się cieszyć z zasięgu komórkowego (wcześniej tylko jeden operator posiadał niezbędną do tego infrastrukturę na terenie stacji metra, a pozostali bezskutecznie zabiegali o odpowiednie zgody administracyjne przez całe lata).
Branża telekomunikacyjna od wielu lat walczy o wprowadzenie obligatoryjności położenia peszli na kable teletechniczne w pasie dróg i autostrad podczas ich budowy lub modernizacji, po to, aby nie musieć ponosić potem ogromnych kosztów odrębnych inwestycji, w dodatku poprzedzonych szeregiem proceduralnych obowiązków administracyjnych.
To tylko przykłady. Straconych szans lub spóźnionych działań strony publicznej, które mają wpływ na rozwój infrastruktury oraz kreowania popytu na usługi cyfrowe. Jakże daleko nam z tej perspektywy do dylematów związanych z wykorzystywaniem sztucznej inteligencji…
O co chodzi w cyfryzacji?
Cyfryzacja opiera się na trzech filarach: infrastruktura, usługi oraz kompetencje pozwalające z nich korzystać. Dopiero równomierny rozwój tych trzech obszarów może zapewnić stabilne kształtowanie się społeczeństwa informacyjnego. Przeinwestowanie jednego obszaru i niedoinwestowanie innego nie rozwiązuje problemu.
W Polsce stosunkowo najlepiej jest z infrastrukturą. Dostępność szybkiego internetu w Polsce gwałtownie rośnie, głównie dzięki masowym inwestycjom światłowodowym prowadzonym zarówno z wykorzystaniem środków publicznych (unijnych), jak i nakładów własnych przedsiębiorstw telekomunikacyjnych. W zasięgu telefonii mobilnej pozostaje 99 proc. mieszkańców naszego kraju, a liczba kart SIM istotnie przekracza liczbę ludności Polski.
Nieco bardziej złożona jest kwestia dostępu do usług cyfrowych. Z jednej strony usługi e-bankingu oferowane są ponad 32 mln klientów banków, a z drugiej strony korzysta z tej możliwości tylko połowa z nich[2]. Możliwość złożenia zeznania rocznego drogą elektroniczną mają wszyscy podatnicy, ale ponownie z możliwości tej korzysta co drugi [3]. Łącze szerokopasmowe ma 9 na 10 polskich małych firm, a stronę www – 7 na 10. Jednocześnie z komputera i sieci w realizacji codziennych zadań korzysta nieco ponad jedna trzecia, a z pracy w chmurze jedna dziesiąta. Potencjalną możliwość skorzystania z usług tzw. e-administracji ma każdy obywatel – robi to jednak bardzo niewielu, poza, rzecz jasna, rozliczeniem podatkowym. Warto zatem zapytać o przyczynę tego cyfrowego rozdwojenia jaźni: dlaczego, jeśli już nawet mamy dostęp do usług, które pozwalają zaoszczędzić czas, a nierzadko również pieniądze, to nadal wybieramy usługi tradycyjne.
Odpowiedzi na to pytanie należy szukać w obszarze kompetencji, które rozumie się jako harmonijną kompozycję wiedzy, umiejętności i postaw [4]. Ten złożony wewnętrznie obszar pozwala zrozumieć, że o użytkowaniu technologii cyfrowych decyduje nie tylko umiejętność „wyklikania” czegoś, ale przede wszystkim wiedza o dostępnych usługach i serwisach oraz postawa gotowości do skorzystania z nich. Badania dotyczące barier w zakresie korzystania z technologii cyfrowych od lat już wskazują na spadek znaczenia tzw. barier twardych (infrastrukturalnych i sprzętowych). I choć znaczenie barier miękkich (brak umiejętności, brak potrzeby korzystania) również spada, to właśnie one są kluczowe w blokowaniu dostępu do technologii cyfrowych [5].
Co warto zrobić?
Od kilku lat przez wszystkie przypadki odmieniamy frazy „cyfrowy rynek pracy” i „cyfrowe zawody przyszłości”. Powtarzamy bez namysłu i refleksji, że „nasze” dzieci będą pracować w zawodach, które jeszcze nie istnieją, mimo że znaczna część współczesnych 30- i 40-latków też pracuje w zawodach nieistniejących, kiedy oni sami byli dziećmi. Boimy się tego, że maszyny zabiorą nam pracę – tak samo jak luddyści obawiali się mechanizacji pracy fizycznej. Tymczasem niebawem minie 10 lat, odkąd Institute for the Future opublikował raport Future Work Skills 2020 [6]. Autorzy tego raportu, wyliczając czynniki mające wpływ na przemiany na rynku pracy, wymieniają rozwój nowych mediów, powstanie inteligentnych systemów i urządzeń, globalną komunikację, komputeryzację, a także wydłużenie i podniesienie jakości życia oraz powstanie organizacji o „superstrukturach”. Niejako na przecięciu współoddziaływania tych czynników wyrastają nowe umiejętności, których gros stanowią kompetencje miękkie: umiejętność pracy w zespole międzykulturowym, kompetencje medialne, myślenie adaptacyjne, inteligencja społeczna, umiejętność pracy w zespole rozproszonym itd. Ponieważ nieuchronnie zbliżamy się do mitycznej granicy roku 2020, warto się skupić właśnie na pracy nad postawami Polaków. To bowiem w nastawieniu do technologii cyfrowych kryje się klucz do zwiększenia popytu na usługi cyfrowe oraz urządzenia pozwalające z nich korzystać. Ciekawość, brak obawy, zaufanie oraz pozytywny stosunek do nowych mediów powinny być sednem użytkowania mediów cyfrowych, a ich kształtowanie celem wszelkich działań cyfryzacyjnych.
Dlatego myśląc o strategicznym wymiarze rozwoju cyfryzacji w Polsce, mając w pamięci skromną listę sukcesów rządowych w tym zakresie, warto się skupić na tym, co najistotniejsze, a zarazem nie wymaga podejmowania wyzwań, które przerastają kompetencje sektora publicznego.
Jak widać na przykładzie infrastruktury, wystarczy po prostu nie przeszkadzać regulacjami, a działania prowadzone przez graczy rynkowych wzmacniać świadomą polityką np. w zakresie zamówień publicznych, które z definicji powinny zawsze zawierać komponent cyfrowy, niezależnie od tego, czy zamawiamy pociągi, czy drogi.
W ostatnim czasie prawdziwym sukcesem e-administracji okazało się wdrożenie elektronicznego modułu głośnego rządowego programu Rodzina 500 plus, który umożliwia jego beneficjentom w pełni zdalne przeprocesowanie wniosku. W dość masowej skali. Tyle że za tym sukcesem e-administracji stoi… branża bankowa. Skorzystała ona z luki, którą tym razem świadomie pozostawił rząd, realnie obliczając siły na zamiary. Być może to jest właśnie modelowe rozwiązanie – określenie przez aktora publicznego warunków brzegowych, standardów i pozostawienie całej warstwy wdrożeniowej usługi tym, którzy zajmują się tym profesjonalnie, na co dzień i to w wymagającym reżimie business cases, a nie w swobodnym strumieniu środków publicznych i w krainie niewiążących terminów.
Jedynym wyjątkiem od takiej optyki powinno być zagwarantowanie przez władze publiczne nowoczesnego dokumentu z warstwą elektroniczną, potwierdzającego w sposób niezaprzeczalny naszą tożsamość w sieci (mityczny e-dowód z tzw. „czipem”, czyli mikroprocesorem). To nie może się stać przedmiotem outsourcingu. A w każdym razie nie powinno, bo dotykamy twardego dominium państwa. Takiego rozwiązania, dostępnego powszechnie i poniekąd obowiązkowo dla każdego obywatela, potrzebuje wszak nie tylko administracja, lecz także biznes. Banki, ubezpieczyciele, telekomy, wszyscy dostawcy masowych usług wiele oddaliby za możliwość bezpiecznego i w pełni zweryfikowanego zdalnego kontaktu ze swoim klientem. A dla nas – obywateli/klientów – to po prostu ogromna wygoda i oszczędność czasu oraz pieniędzy. Proste narzędzie, które może istotnie zwiększyć popyt na usługi cyfrowe, a wielu z nas ośmielić do szerszego korzystania z nowych technologii, także w sytuacjach, które wciąż wymagają „analogowego”, fizycznego kontaktu z urzędem, firmą, uczelnią, biurem notarialnym itp.
Bez wsparcia sektora publicznego powszechny rozwój kompetencji cyfrowych na miarę potrzeb współczesnego świata nie nastąpi. Zaczynając od reformy anachronicznego systemu oświatowego, po masowe działania edukacyjne i informacyjne, nie tylko dające nam „twarde” umiejętności cyfrowe, takie jak umiejętność obsługi urządzeń czy korzystania z określonego oprogramowania, lecz także promujące postawy świadomego użytkownika nowych technologii. Rozumiejącego potrzebę dostępu do internetu i potrafiącego z niego korzystać. Umiejącego zarządzać ochroną swojej prywatności i bezpieczeństwem danych. Świadomego i zagrożeń, i potencjału. Wielu z nas świetnie sobie z tym radzi i bez wsparcia państwa. Ale bez tego wsparcia zarówno realizacja ambicji zwiększenia tempa rozwoju naszego kraju, jak i walka z wykluczeniem cyfrowym całych grup społecznych będą bardzo trudne.
[1] W 2018 r. Polska znajduje się na 5. miejscu od końca, w 2017 r. – była na 6. od końca. https://ec.europa.eu/digital-single-market/en/scoreboard/poland
[2] https://prnews.pl/raport-prnews-pl-rynek-bankowosci-internetowej-iv-kw-2017-434184
[3] http://serwisy.gazetaprawna.pl/pit/artykuly/1040879,coraz-wiecej-osob-rozlicza-sie-z-fiskusem-przez-internet.html
[4] http://studiamedioznawcze.pl/Numery/2018_2_73/jasiewicz.pdf
[5] http://www.diagnoza.com/pliki/raporty/Diagnoza_raport_2015.pdf
[6] http://www.iftf.org/futureworkskills/