Repolonizacja mediów to jedna z obsesji Jarosława Kaczyńskiego. O potrzebie powrotu w polskie ręce środków masowego przekazu mówił on wielokrotnie, czasem ze złością, czasem z patosem, a czasem z troską. Bo jego zdaniem Polacy zasługują na jedynie polskie media, a mają także wrogie, polskojęzyczne. Jak jednak suweren ma odróżnić, które to te prawdziwie polskie, a które tylko takie udają? Nic trudnego. Zaproponujmy tzw. składkę solidarnościową z tytułu reklamy, a uzyskane wpływy obiecajmy przeznaczyć na ochronę zdrowia i kulturę. Wiadomo, że na zdrowiu i poziomie kultury Polek i Polaków zależy jedynie mediom prawdziwie polskim. Reszta podniesie krzyk i wszystko stanie się wówczas jasne. Poza tym przecież każde polskie dziecko od dawna wie, że gdy słychać wycie, to znakomicie.
Bardziej wyrazistego podziału nie można było sobie wyobrazić. Media niezwiązane w żaden sposób z władzą, zachowujące niezależność i wypełniające podstawową misję dziennikarską, jaką jest patrzenie władzy na ręce, przez całą środę nie informowały, nie nadawały programów, nie publikowały treści. Można było zamiast tego zobaczyć w telewizji czarne plansze z napisem „Tu miał być Twój ulubiony program” i odnośnik do listu otwartego, skierowanego do rządu. Podobna czarna cisza w Internecie. Akcja „Media bez wyboru” była spektakularnym pokazem solidarności środowiska dziennikarskiego. Nie wyłamały się nawet dzienniki i portale przejętej nie tak dawno przez Orlen grupy medialnej Polska Press, za co niechybnie polecą wkrótce głowy. Media publiczne i prorządowe nadawały jednak bez przeszkód (coraz trudniej jednak pracowników tych mediów uznawać za dziennikarzy) i nic w tym dziwnego. Nikt nie oczekiwał chyba, że sprzeciwią się finansującej je hojnie władzy. Poza tym to one mają być m.in. beneficjentami nowej ustawy.
O co tu tak naprawdę chodzi? Przecież nie o nagły brak pieniędzy na leczenie, czy na odnowę zabytków, gdzie mają trafić środki ze „składki”. Na te cele oczywiście też brakuje funduszy, ale nikt poważny nie uzna takiej motywacji za choćby w minimalnym stopniu wiarygodną. Nie ulega żadnych wątpliwości, że to próba nacisku na niezależne media, próba wywołania efektu mrożącego, pokazania siły, a także obsesyjna chęć upokorzenia środowiska dziennikarskiego. Nieprzypadkowe jest więc nazwanie tego nowego podatku „składką solidarnościową”. Spójrzcie! Bogate media nie chcą podzielić się zyskami z Polakami w tak trudnej dla wszystkich sytuacji! Nie chcą się solidaryzować w obliczu pandemii! Nie są zatem polskie! Repolonizacja jest konieczna! Oto środowy przekaz TVP Info i prawicowych portali. Widz, który nie wiedział, o co w tym wszystkim chodzi, w środę się tego niechybnie dowiedział. Wytłumaczyli mu to sowicie opłacani propagandziści.
Media niezależne próbują się bronić listem otwartym do władz. Tłumaczą skutki ewentualnego przyjęcia nowej ustawy. Ujawniają jej ukryte intencje: osłabienie niezależnych mediów, ograniczenie finansowania jakościowych i lokalnych treści, nierówne traktowanie podmiotów działających na rynku medialnym, faktyczne faworyzowanie globalnych cyfrowych gigantów itp. To wszystko oczywiście prawda, ale taki jest właśnie cel nowej ustawy. To, co stanowi w tym liście zarzut, jest akurat na rękę władzy. Nowe przepisy mają ponadto wprowadzić mechanizmy przekazywania części środków ze „składki” na planowany Fundusz Wsparcia Kultury i Dziedzictwa Narodowego w Obszarze Mediów. Czyli pieniądze zabrane jednym podmiotom, mają trafić do innych. Już arbitralnie. A w jaki sposób rząd przekazuje dotacje, można się było przekonać przy okazji Funduszu Inwestycji Lokalnych, gdzie gminy rządzone przez PiS dostały nawet 10 razy więcej pieniędzy, niż te w których władze sprawuje opozycja. Wiele miast nie dostało nawet grosza! Podobnie będzie z podziałem środków dla mediów. Zacierać ręce mogą właściciele prawicowych tygodników i portali internetowych oraz oczywiście ojciec Rydzyk.
Na koniec o pieniądzach, bo przy tej okazji można przyjrzeć się pewnym szokującym proporcjom. Otóż rząd szacuje, że planowana „składka” pozwoli na wpływy do budżetu rzędu 800 mln, a nawet 1 miliarda złotych. To suma gigantyczna, prawda? Połowa tej kwoty, a więc ok. 400-500 mln zł ma zostać przekazane na służbę zdrowia. Tyle że cały budżet NFZ w roku 2021 ma opiewać na sumę… niemal 105 mld zł. Zastrzyk finansowy z nowej „składki” ma zatem wynieść niecałe 0,5 proc. przychodów NFZ. Nikt poważny chyba nie uważa, że te pieniądze wyciągną polską służbę zdrowia ze strukturalnej zapaści, jeśli w ogóle zostaną zauważone w chaosie, jakim jest organizacja polskiego systemu lecznictwa. Ale jest też inne szokujące zestawienie, ze świata zupełnie innego porządku. Otóż ten 1 miliard zyskuje zupełnie odmienny wymiar w kontekście medialnym. To kwota, którą rząd planuje ściągnąć ze wszystkich polskich mediów. Ze wszystkich. Oprócz dotacji dla służby zdrowia pieniądze te mają wesprzeć ratowanie polskich zabytków (15 proc.) i szeroko rozumianą polską kulturę (wspomniany fundusz, z którego mają być dofinansowane również wygodne dla rządu media – 35 proc.). Natomiast sama tylko dotacja dla tzw. mediów narodowych (głownie TVP) w roku 2021 ma wynieść 2 mld zł. W ciągu czterech ostatnich lat media te otrzymały od polskich podatników niemal 5 mld! Mało tego, dzięki hojnym zastrzykom finansowym ze spółek skarbu państwa, już utrzymywane są przy życiu prawicowe tygodniki i portale. Skala finansowania przychylnych władzy mediów jest zatem gigantyczna. W tym kontekście mówienie o konieczności opodatkowania prywatnych mediów na ratowanie służby zdrowia w czasie pandemii lub na ochronę zabytków to po prostu Himalaje hipokryzji. Suweren ma jednak otrzymać przekaz, że oto wrogie media polskojęzyczne nie chcą się dzielić zyskami ze społeczeństwem. Nie pozostaje zatem nic innego, jak je zrepolonizować. Nie wiadomo tylko, czy uda im się doczekać do tej repolonizacji.