W Nowy Rok minister aktywów państwowych Jakub Jaworowski opublikował felieton, w którym wskazał priorytety swojego resortu na najbliższe 12 miesięcy. Niestety wśród nich nie znalazła się ani prywatyzacja, ani chociażby dokonanie przeglądu posiadanych przez państwo przedsiębiorstw pod kątem tego, czy ma to jakiekolwiek uzasadnienie. Nie powinno to być zaskoczeniem – minister już wcześniej deklarował, że nie planuje prywatyzacji, a zamiast tego chce budować „globalne czempiony”.
W Polsce – mimo prywatyzacji prowadzonej od wczesnych lat dziewięćdziesiątych przedsiębiorstw – państwo jako właściciel jest wszechobecne. Posiada akcje lub udziały bezpośrednio w 400 spółkach (w tym 306 aktywnych). Państwo kontroluje przedsiębiorstwa również pośrednio, wykorzystując powołane przez siebie jednostki, takie jak Polski Fundusz Rozwoju, Towarzystwo Finansowe Silesia czy Agencja Rozwoju Przemysłu. Ta ostatnia posiada akcje lub udziały 65 aktywnych spółek. Politycy różnych opcji często podnoszą, że państwo musi kontrolować przedsiębiorstwa ze względów „strategicznych”. Spośród tych 400 spółek tylko 32 znalazły się jednak w wykazie spółek o istotnym znaczeniu dla gospodarki państwa (niektóre na wyrost).
Trzeba przy tym zauważyć, że państwo ma w swoim arsenale inne narzędzia, by o te „strategiczne” względy zadbać, w tym m.in. głośną ostatnio listę podmiotów podlegających ochronie, na którą rząd wpisał niedawno w pełni prywatne Polsat i TVN. Z kolei w przypadku tzw. sektorów sieciowych, w których występują monopole naturalne, obowiązują daleko idące ograniczenia regulacyjne i działają organy regulacyjne jak Urząd Regulacji Energetyki, Urząd Komunikacji Elektronicznej czy Urząd Transportu Kolejowego. Nie ma więc potrzeby, by państwo dodatkowo było właścicielem. Można nawet stwierdzić, że kiedy państwo jest właścicielem, to istnieje ryzyko, że organy regulacyjne będą faworyzować kontrolowane przez nie podmioty, zakłócając rynkową konkurencję.
Szczególnie groźna z perspektywy gospodarczej jest znacząca obecność państwa w sektorze bankowym. Kontrolowane przez państwo banki mogą udzielać ukrytego wsparcia państwowym przedsiębiorstwom, przyznając im kredyty na preferencyjnych (czyli nierynkowych) warunkach. Mogą też współfinansować kolejne przejęcia dokonywane przez inne państwowe podmioty. W końcu: mogą osłabiać dyscyplinę fiskalną – w Polsce ten proces jest wzmocniony przez szczególną konstrukcję podatku bankowego, który nie obejmuje posiadanych przez banki obligacji skarbowych. Tymczasem – m.in. po przejęciu Pekao przez państwowe konsorcjum PZU i PFR – państwo kontroluje ok. połowę aktywów sektora bankowego. Pod tym względem Polska jest niechlubnym liderem Unii Europejskiej.
Liczne badania teoretyczne i empiryczne wskazują na wyższą efektywność ekonomiczną własności prywatnej. Dzieje się tak dlatego, że własność państwowa daje ostateczną kontrolę nad firmami politykom, którzy w przeciwieństwie do prywatnych inwestorów nie ryzykują swoimi środkami. Państwowe firmy kierują się więc zwykle rachunkiem politycznym – zamiast na potencjalnie opłacalnych przedsięwzięciach, skupiają się na realizowaniu nośnych politycznie planów, które pozwalają politykom zdobywać popularność i wygrywać kolejne wybory. Wszelkie zmiany pokroju tych zapowiadanych przez ministra Jaworowskiego, w kierunku „naprawy” ładu korporacyjnego w kontrolowanych przez państwo spółkach, są tylko protezą i nie zastąpią jedynej reformy, która daje szansę na odpolitycznienie gospodarki – prywatyzacji.
Osiem lat rządów Prawa i Sprawiedliwości pokazało też, że rozległy sektor państwowy może być zagrożeniem dla demokracji. Wpłaty prezesów czy członków zarządów i rad nadzorczych na fundusz partyjny są zaledwie wierzchołkiem góry lodowej. W 2017 roku Polska Fundacja Narodowa, utworzona przez 17 spółek kontrolowanych przez państwo, rozpoczęła kampanię billboardową atakującą sądy. Kulminacją były jednak wybory w 2023 roku, gdy z jednej strony Orlen dokonał „cudu przy dystrybutorach”, sztucznie zaniżając ceny paliw, w czasie gdy cena ropy na światowych rynkach rosła, a z drugiej byliśmy świadkami zaangażowania kilkunastu fundacji kontrolowanych przez państwo spółek w kampanię referendalną.
Własność prywatna jest fundamentem gospodarki rynkowej i ustroju demokratycznego. W socjalizmie – systemie opartym na monopolu własności państwowej – rynek zastąpiły nakazy i przydziały (centralne planowanie). Efektem było rosnące zacofanie państw socjalistycznych względem kapitalistycznych krajów Zachodu. W sferze politycznej monopolu własności państwowej nie da się pogodzić z demokracją. Wszystkie kraje socjalistyczne i quasi-socjalistyczne (jak współczesna Białoruś) to dyktatury.
Zapowiadana przez ministra Jaworowskiego naprawa ładu korporacyjnego, nawet jeśli – mimo sprzeciwu grup interesu jak związki zawodowe czy liczący na synekury krewni i znajomi polityków – w jakimś stopniu się powiedzie, będzie zmianą bardzo łatwą do odwrócenia, gdy tylko polityczny wiatr zacznie wiać w przeciwnym kierunku. Oczywiście ryzyko odwrócenia dotyczy też prywatyzacji. Odkupienie przez państwo (bezpośrednio albo za pośrednictwem kontrolowanych przez siebie podmiotów) udziałów bądź akcji prywatnej spółki jest jednak trudniejsze do wykonania niż zmiana polityki właścicielskiej. W tym pierwszym przypadku konieczne staje się przedstawienie prywatnemu właścicielowi odpowiedniej oferty, na którą ten się zgodzi (wywłaszczenie z pogwałceniem woli właścicieli oznaczałyby bowiem zupełną utratę zaufania do państwa i w konsekwencji masowy odpływ inwestycji i ryzyko arbitrażu międzynarodowego), w tym drugim wystarczy telefon premiera.