Jestem liberałem i nie specjalizuję się w rozumieniu prawicowych konserwatystów. Ale niekiedy potrafię w stosunku do bardziej umiarkowanych spośród nich, powiedzmy takich w typie Konrad Szymański lub Jarosław Gowin, wygenerować w sobie empatię. Od czasu do czasu nie mają oni wyjścia i muszą świecić oczami za wypowiedzi swoich (licznych) bardziej pokręconych, bardziej radykalnych, albo po prostu nie do końca zrównoważonych politycznych przyjaciół. Próbują to wtedy jakoś relatywizować, powiedzieć inaczej (tak, aby człowiek normalny zyskał umiejętność jakiegoś przetworzenia prawicowej myśli), może trochę się zdystansować lub obrócić częściowo w żart, puszczając oczko z sygnałem „taka jest polityka”. Takie chwile to dla nich zapewne żadna frajda.
Czuję wobec nich empatię, bo niekiedy (dużo rzadziej, ale jednak) odnajduję się w analogicznym położeniu. Jako liberał i obrońca wolności słowa, w tym ekspresji artystycznej, nie mam innego wyjścia, jak bronić tej wolności także w odniesieniu do autorów i twórców sztuki pod tytułem „Klątwa”. „Nie mam innego wyjścia” to nawet źle powiedziane. Z przekonaniem bronię tych wolności także w tym przypadku, ponieważ obrona wolności słowa i sztuki odbywa się w imię najwyższych zasad życia społecznego i jest niezależna od treści wypowiedzi. Jedyną granicą jest podżeganie do przemocy i ten aspekt związany z nawiązaniami do „zbiórki na zabójstwo Jarosława Kaczyńskiego” w treści sztuki w istocie powinien zbadać sąd, bo tutaj granica liberalnej wolności słowa być może została naruszona.
Nie została ona jednak na pewno naruszona w przypadku sceny z figurą Jana Pawła II. Mam na temat wieszania takiej figury na szubienicy i odbywania z nią tzw. innej czynności seksualnej swoje indywidualne zdanie, które nie zalicza się do poglądów o charakterze apologetycznym, delikatnie to ujmując. Ale bez wątpienia tego rodzaju treści mają prawo być komunikowane, są objęte wolnością wypowiedzi i nie mogą ani podlegać cenzurze jak w PRL, ani skutkować ściganiem i karaniem autorów czy odtwórców.
Ale jest takie „ale”. Jaki jest cel autora sztuki w tym przypadku? Czy celem jest tylko wywołanie skandalu, zabawa emocjami mediów, komentatorów, polityków, młodzieżowców wyklętych i babć z różańcami, którzy oczywiście reagują w sposób do bólu przewidywalny, generujący sprzedaż biletów, fejm reżysera i aktorów oraz klikalność, klikalność i jeszcze raz klikalność? Czy też celem było wywołanie w Polsce debaty o rozkwicie pedofilii wśród hierarchów kościoła katolickiego w dobie pontyfikatu Karola Wojtyły, co z jego strony spotkało się z całkowitą niemocą, a może i brakiem woli reagowania? Już sama debata na ten temat naruszyłaby w Polsce wielu ludziom nimb „świętości”.
Ale w tym celu wystarczyło, aby na figurze powiesić tabliczkę z napisem „Obrońca pedofilów”. Wieszanie za szyję i fellatio nie tylko nie były tutaj potrzebne, ale były i kontrproduktywne. Bo w efekcie tematem gorącej dyskusji nie jest ewentualna wina przez zaniechanie Wojtyły za krzywdę setek tysięcy dzieci na całym świecie, a wiadomo co. Doprawdy, „robienie loda” zawsze przykrywa wszystkie inne tematy rozmowy. To wiemy co najmniej od czasów Billa Clintona.