Tworzący na przełomie XIX i XX wieku grecki poeta Konstantinos Kavafis napisał w 1898 roku wiersz „Czekając na barbarzyńców”. Inspiracją do napisania tego tekstu była brytyjska interwencja w Sudanie, której celem było stłumienie tak zwanego powstania Mahdiego i opanowanie tego kraju. Utwór zyskał międzynarodową sławę. Jego przesłanie do dziś należy do must-know kolejnych pokoleń intelektualistów na całym świecie. W bliższych nam czasach przesłanie wiersza Kavafisa odżyło w 1980 roku w postaci powieści pod tym samym tytułem, autorstwa południowoafrykańskiego noblisty Johna Maxwella Coetzee’ego. Wtedy notabene „czekaliśmy” w Polsce na interwencję wojsk radzieckich, która miała być reakcją na rewolucję Solidarności. Już zupełnie współcześnie oczekiwanie na barbarzyńców wróciło do nas w ubiegłym roku w postaci ekranizacji tej powieści. Oczywiście każdy wykształcony Polak zna wiersz Konstantinosa Kavafisa, dostępnych jest kilka jego przekładów na język polski, ale na wszelki wypadek przypomnę jego przesłanie.
To wiersz o bezsilności, o wyczerpaniu starzejącej się cywilizacji, która utknęła w niemożności i braku wizji przyszłości. O cywilizacji przerażonej zarówno wizją dalszego trwania, jak i zmian, które mogą jej przynieść obcy. Ta żyjąca w zagrożeniu, w cieniu wieści o nadciągających barbarzyńcach cywilizacja jest jak ofiara sparaliżowana spojrzeniem drapieżnika. Jej liderzy nie są w stanie podejmować żadnych działań, aby stawić im opór. Nikt nie wierzy w sens stanowienia nowych praw. Elity odpowiedzialne za społeczeństwo – bo to wśród politycznych elit rozgrywa się ten dramat – nie są w stanie zrobić niczego. Chcą abdykować, pozbyć się brzemienia odpowiedzialności i oddać je nadchodzącym barbarzyńcom. Jednak chcą to uczynić z godnością, z zachowaniem wszelkich form. Stają na swoim głównym forum przebrani w odświętne stroje, przygotowani do wygłoszenia powitalnych mów i oddania najeźdźcom insygniów władzy. Wszyscy wydają się pogodzeni z nieuchronnym końcem, który ma nadejść wraz z barbarzyńcami, pogodzeni z brutalnym prawem, jakie najpewniej przyniosą ze sobą albo uchwalą. Oczekujący na barbarzyńców odczuwają coś w rodzaju ulgi. Są pogodzeni z losem. Są gotowi na wszystko. W czasie tego dramatycznego aktu oczekiwania wyrzekają się wszystkiego, w co zdawali się jeszcze niedawno wierzyć. Zdradzają w myślach swoje wartości. Oddają je bez walki. Nie są już w stanie podjąć żadnych działań w obronie swojego świata.
Jednak nadchodzi wieczór a barbarzyńcy się nie pojawiają. Zwiadowcy donoszą, że odeszli, że nie nadejdą, że zagrożenie minęło. Elity odczuwają ulgę, a jednocześnie przygnębienie i rodzaj rozczarowania. Jak to ujął Kavafis: „Ci ludzie byli jakimś rozwiązaniem…” Rozwiązaniem, którego tubylcy nie mieli, a nawet nie byli w stanie znaleźć. Ciężar odpowiedzialności na ich barkach stał się w tym momencie jeszcze bardziej nieznośny. Obowiązek służenia swoim ludziom, przestrzegania starych reguł, monotonia tradycyjnych rytuałów, wyprana z emocji banalna egzystencja, znowu wyznaczył dominantę ich codzienności. Jednak teraz, gdy barbarzyńcy odeszli, gdy nawet oni wzgardzili tym wszystkim, znalezienie w sobie sensu dalszego trwania w bezpiecznym zmęczonym świecie – wydaje się krzyżem nie do udźwignięcia…
***
Ledwie kilkanaście dni temu obserwowaliśmy ewakuację przedstawicieli naszej cywilizacji z Afganistanu. Czujemy ulgę politycznych elit Zachodu, pozbywających się brzemienia odpowiedzialności za świat, który nie przyjął naszych aksjomatów, nie podzielił naszych złudzeń dotyczących możliwości osiągnięcia szczęścia, a najczęściej był wrogiem naszej wizji społecznego ładu lub – w najlepszym przypadku – przyglądał się jej z obojętnością.
Ci, którzy nam uwierzyli, muszą teraz zapłacić za to najgorszą z kar – wygnaniem. Teraz ich przeznaczeniem stanie się margines naszego świata. Ich przetrwanie będzie zależało od tego, czy będą umieli wykrzesać z siebie wiarę w sens naszej wizji życia. To stanie się jeszcze trudniejsze, gdy dostrzegą, że także my jesteśmy nią zmęczeni; że tkwimy w niej tylko z oportunizmu albo strachu; że wielu z nas w głębi tak zwanej duszy żyje we własnym kraju… czekając na barbarzyńców.