Wczoraj, w czterdziestą rocznicę wprowadzenia stanu wojennego na moim facebooku zaroiło się od memów ze śpiącym Kaczyńskim, po którego nikt nie przyszedł i mógł sobie spokojnie pospać do 13. Dla przeciwwagi, już na poważnie, chętnie udostępniano także zdjęcie pięciu wspaniałych ze spacerniaka w Białołęce. Na księgarnianych półkach roi się od wspomnień kombatanckich spisywanych męską ręką. Dziś z perspektywy tych czterech dekad, które minęły od wspominanych przez nas zdarzeń, wydaje się, że Solidarność, a już na pewno czas stanu wojennego to męska sprawa. Dla kobiet w tej narracji nie ma miejsca, tak jak nie było go we wcześniejszych powstaniach i zrywach. Cześć i chwała bohaterom, czyli mężczyznom…rzecz jasna.
Tymczasem pod koniec dnia natknęłam się na post Łódzkiego Szlaku Kobiet, w którym przeczytałam, że kobiety stanowiły mniej więcej połowę osób działających w Solidarności. 13 grudnia w nocy oraz w kolejnych dniach oraz miesiącach aresztowano łącznie 24 łodzianki, wśród nich nauczycielkę, lekarkę, tramwajarkę, adwokatkę, dziennikarkę czy pracownicę zakładów. Wiele z tych kobiet wychowywało w tym czasie samotnie małe dzieci, które w wyniku ich uwięzienia, zostały umieszczone w domach dziecka. Taki los spotkał Kingę Dunin, w tamtym czasie matkę czteromiesięcznego niemowlęcia, którą wypuszczono na wolność dzięki protestom pozostałych osadzonych.
Taka historia spotkała także Janinę Kończak, współorganizatorkę łódzkiego marszu głodowego kobiet, który zgromadził nawet do 100 tysięcy uczestników i tym samym stał się największym masowym protestem zorganizowanym po sierpniu 1980. Kończak szykanowana i nachodzona przez SB postanowiła wyjechać z kraju, niemniej jednak wygumkowaniem jej z historii zajęli się jej dawni „towarzysze broni”. Jerzy Kropiwnicki na pytanie dlaczego to Kończak przemawiała podczas manifestacji, odparł, że dano jej mikrofon, bo miała ładny głos. Podczas tegorocznej uroczystości upamiętniającej wydarzenia sprzed czterdziestu lat Kończak nie dostała zaproszenia. Choć w manifestacji w przeważającej większości wzięły udział kobiety, cztery dekady później pamiątkową tablicę odsłoniło kilku starszych panów w garniturach. Na uroczystość, bez zaproszenia, przyszły dziewczyny z Łódzkiego Szlaku Kobiet. To one jakiś czas wcześniej natknęły się na historię Janiny Kończak i postanowiły ją odszukać we Francji, gdzie obecnie mieszka, i zaprosić do Łodzi.
Nie tylko one poszły śladem tych, które wygumkowano. Marta Dzido, pisarka oraz autorka „Kobiet Solidarności” wspomina, że pewnego dnia natknęła się na puszkę z taśmą filmową. Na pudle napis „Solidarność 80 – materiały produkcyjne odrzucone”, a w środku niemy film, na którym drobna brunetka w jasnym swetrze przemawiała do tłumu robotników. Dziewczynie towarzyszył wąsaty mężczyzna, który dekadę później został prezydentem. Ona zniknęła. Marta Dzido postanowiła ją doszukać, to dzięki jej żmudnej pracy powstał reportaż „Kobiety Solidarności” oraz film dokumentalny „Solidarność według kobiet”.
We wczorajszym poście Łódzki Szlak Kobiet przypomina, że „wiele z kobiet „Solidarności” zapłaciło wysoką cenę za swoje zaangażowanie. Jednak wkrótce po transformacji ustrojowej władze związku rozwiązały Sekcję Kobiet NSZZ „Solidarność”. Uczyniły to ze względu na sprzeciw działaczek wobec projektu ustawy antyaborcyjnej.”
Był to pierwszy krok w kierunku miejsca, w którym znajdujemy się dzisiaj. Aby móc walczyć o nas, musimy w pierwszej kolejności zawalczyć o nie, nasze matki i babki, wygumkowane przez własnych kolegów z ruchu. Cześć i chwała bohaterkom!
Tekst powstał w ramach cyklu Komentarz Liberté!