W wydanej przez Fundację Liberté! książce Tak umierają demokracje Steven Levitsky i Daniel Ziblatt, dwaj naukowcy związani z Harvard University, analizują przebieg i metody rozmontowywania ustrojów demokratycznych. Swoje wnioski wykorzystują następnie do oceny zagrożeń, jakie dla amerykańskiej demokracji stanowi Donald Trump, a ocenę tę poprzedzają analizą przyczyn wygranej Trumpa w wyborach prezydenckich w Stanach Zjednoczonych.
Choć książka wydaje się przede wszystkim ostrzeżeniem przed Donaldem Trumpem, to oczywiście lektura jej polskiego wydania zmusza czytelnika do zastanowienia się nad tym, jak wnioski autorów wiążą się z rządami PiS-u w Polsce. Levitsky i Ziblatt kilkukrotnie zresztą dla zilustrowania swoich tez przywołują w publikacji zmiany ustrojowe zapoczątkowane przez PiS w roku 2015.
Złe transformacje i erozje demokracji
To nie jest książka poświęcona umieraniu demokracji w wyniku zbrojnych zamachów stanu, choć i takie przykłady się w niej pojawiają. Przede wszystkim jest to jednak analiza zjawiska złych transformacji w systemach demokratycznych, gdzie zwycięzcy wyborów rozmontowują system, który pozwolił im na dojście do władzy. „Demokratycznie wybrani przywódcy obalili instytucje demokratyczne w Gruzji, na Węgrzech, w Nikaragui, w Peru, na Filipinach, w Polsce, w Rosji, na Sri Lance, w Turcji i na Ukrainie” – zauważają Levitsky i Ziblatt.
Systemy demokratyczne różnią się od siebie, a jakość demokratycznych instytucji jest przez różne osoby i podmioty mierzona i porównywana. Trudniej doprowadzić do „umierania demokracji” w USA czy Wielkiej Brytanii niż w Wenezueli.
Organizacja wyborów odbywa się czasami w realiach bardzo słabych instytucji demokratycznych i ma wtedy z demokracją opartą na zasadach (możemy nazywać ją konstytucyjną) niewiele wspólnego. Wybory mogą mieć charakter czysto fasadowy przy pozorach demokracji. Ponadto słabe instytucje demokratyczne ułatwiają erozję demokracji.
W tym miejscu trzeba wspomnieć, że niestety nie wszystkie przykłady z książki są przekonujące. Błędna jest np. narracja, którą próbują budować autorzy, opisując sytuację w Chile za czasów Salvadora Allende. Z opisu Levitsky’ego i Ziblatta można wywnioskować, że zamach stanu przeprowadzony przez Augusta Pinocheta odebrał władzę zwyczajnemu socjaldemokracie, który chciał zbudować w Chile socjalny raj. To, co chciał zbudować Allende, nie było jednak demokracją z bardziej rozbudowanym państwem socjalnym, ale odtworzeniem w tym kraju modelu kubańskiego, gdzie nie ma ani mechanizmów rynkowych, ani demokracji. Nie oznacza to oczywiście, że należy Pinocheta rozgrzeszać. W czasach dyktatury doszło do wielu okropnych zdarzeń naruszających fundamentalne prawa człowieka, które należy potępić. Doszło też do ważnych reform gospodarczych, które przyczyniły się do tego, że dziś demokratyczne Chile to najzamożniejszy kraj Ameryki Południowej pod względem PKB na mieszkańca. Czy zrobienie z Chile drugiej Kuby, szczególnie widząc, na jakiej pozycji, jeśli chodzi o gospodarkę i instytucje demokratyczne, znajduje się Kuba w porównaniu z Chile, byłoby lepsze niż rządy Pinocheta? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam Czytelnikom. Takich rozważań w książce nie znajdziemy, gdyż rządy Allende są w niej niestety przedstawione w mocno wyidealizowany sposób.
Sprzyjanie obalaniu demokracji
W pierwszym rozdziale książki Levitsky i Ziblatt zwracają uwagę na zgubne sojusze i historyczne porażki strategii utrzymywania autorytarnych polityków w ryzach. Przypominają też o sprzyjających dojściu do władzy demagogów o autorytarnych skłonnościach warunkach, takich jak kryzysy gospodarcze, niezadowolenie społeczne czy spadek poparcia dla kluczowych, pełniących funkcję strażniczą (gatekeepers) partii politycznych. W rozdziale pojawia się wiele ciekawych przykładów historycznych krajów, takich jak Belgia, Finlandia, Wenezuela, Peru czy Argentyna.
Obalaniu demokracji – także na przykładzie wielu interesujących przykładów – poświęcony jest też czwarty rozdział książki, w którym z perspektywy Polski najważniejszy wydaje się fragment poświęcony roli praworządności. Levitsky i Ziblatt pokazują, czym grozi przechwytywanie niezależnych arbitrów przez mającą autorytarne skłonności władzę polityczną. „Gdy sądy są obsadzone własnymi ludźmi, a organy ścigania – podporządkowane, rządy pozostają bezkarne” – podkreślają autorzy. Następnie, co obserwujemy przecież również w Polsce, słusznie zauważają, że „przechwycenie niezależnych arbitrów [instytucji odgrywających rolę arbitrów] […] jest także potężną bronią, która pozwala rządowi na wybiórcze egzekwowanie prawa – karanie przeciwników przy jednoczesnym objęciu sojuszników parasolem ochronnym”.
Autorzy wyróżniają cztery przydatne „behawioralne znaki ostrzegawcze” obecne wśród przeciwników konstytucyjnej demokracji, do których należą: po pierwsze, odrzucanie demokratycznych reguł słowem lub czynem, po drugie, odmawianie uznania oponentów za pełnoprawnych przeciwników politycznych, po trzecie, tolerancja lub wsparcie przemocy, po czwarte, przejawianie skłonności do ograniczenia swobód obywatelskich przeciwników politycznych. Każdy z tych znaków został przez autorów powiązany z serią pytań i dodatkowych kryteriów. Niepokojące jest to, że część tych kryteriów, choć oczywiście nie wszystkie, pasuje do działań PiS-u w Polsce.
Droga Trumpa do prezydentury
Kolejne rozdziały książki to analiza systemu politycznego i instytucji demokratycznych w USA, które stanowią podstawę do wyjaśnienia, jakie – zdaniem autorów – były przyczyny dojścia Trumpa do władzy. Autorzy przypominają o partyjnych mechanizmach selekcji w USA wymuszających, przynajmniej w przeszłości, określone kompromisy. Zwracają uwagę na różnice w partyjnych systemach nominacji prezydenckich, w których republikanie „zdecydowali się, niestety, zachować bardziej demokratyczny system nominacji”. Podczas gdy w Polsce dyskutujemy o partiach wodzowskich i zbyt słabej partyjnej demokracji, to paradoksalnie „bardziej demokratyczny system nominacji” mógł ułatwić wygraną kandydata, którego autorzy łączą z groźbą uśmiercenia demokracji. Myślę, że nie chodzi tu jednak o mniejszą czy większą demokratyczność procesu nominacyjnego, ale o siłę określonych, w tym wewnątrzpartyjnych, zasad, które pełnią funkcję zabezpieczeń podobnych do funkcji, które w demokracji krajowej sprawują zasady konstytucyjne.
Oprócz tego autorzy bliżej przyglądają się samej Partii Republikańskiej i zwracają uwagę na nowe otoczenie, w tym świat nowych mediów. Nie ulega wątpliwości, że Trump doskonale wykorzystał rzeczywistość medialną i poprzez wzbudzanie kontrowersji stał się niekwestionowaną gwiazdą mediów. Co można uznać za zaskakujące, w ramach omawiania otoczenia zewnętrznego praktycznie nie przewija się głośny w mediach wątek potencjalnych wpływów Putinowskiej Rosji na wygraną Trumpa. W tej samej części książki Levitsky i Ziblatt łączą działania i wypowiedzi Trumpa z okresu kampanii wyborczej ze wspomnianymi znakami ostrzegawczymi wskazującymi na jego wypowiedzi i zachowania o charakterze autorytarnym.
Ważne zabezpieczenia demokracji to, zdaniem autorów, m.in. normy konstytucyjne. Historia, jak przypominają, pokazała, że sama konstytucja to za mało. Kopiowanie amerykańskiej konstytucji w niektórych krajach Ameryki Łacińskiej nie sprawiło, że kraje te automatycznie stały się tak samo zaawanasowane w zakresie rozwoju demokratycznych instytucji jak USA. Z naszego podwórka pamiętamy, jak niewielkie znaczenie miały niektóre hasła zapisane w konstytucji obowiązującej w czasach PRL-u. Levitsky i Ziblatt wymieniają dwie ważne normy konstytucyjne. Pierwsza to wzajemna tolerancja, czyli „zbiorowa gotowość polityków do tego, by respektować swoje poglądy”. Druga to powściągliwość instytucjonalna tzn. „zaniechanie działań, które choć są zgodne z literą prawa, jawnie pogwałcają jego istotę”. Obie normy można nazwać zasadami politycznego fair play.
Dobrzy demokraci, źli republikanie?
Zdaniem autorów to m.in. osłabianie tych norm w USA doprowadziło do wyborczego zwycięstwa Trumpa. Ta część książki jest ciekawa ze względu na liczne przykłady zaczerpnięte wprost z amerykańskiej polityki, ale też bardzo jednostronna, ponieważ praktycznie całą winą za osłabianie norm konstytucyjnych obarczani są w mało przekonujący sposób republikanie i związane z nimi środowiska. Z rozważań Levitsky’ego i Ziblatta wynika, że Donald Trump nie mógłby zaistnieć politycznie, gdyby nie Tea Party, wsparcie dobrze dofinansowanych organizacji takich jak Freedom Works, Americans for Tax Reform czy Americans for Prosperity (co z dobrze dofinansowanymi i zorganizowanymi organizacjami związkowymi sympatyzującymi z demokratami?), propagowana przez środowiska republikańskie polityka tożsamościowa (co z nachalną polityką tzw. politycznej poprawności czy działaniami na rzecz uprzywilejowania określonych mniejszości w imię równości propagowanej przez środowiska demokratyczne?) czy potężne „prawicowe media” (choć jednocześnie sam Trump wielokrotnie atakował różne media, oskarżając je o zmasowaną, wrogą jemu propagandę, a sami autorzy przytaczają badania mediów, w których 80 proc. informacji na temat Trumpa miało charakter negatywny).
Levitsky i Ziblatt zarzucają Partii Republikańskiej przesuwanie się bardziej w prawo niż partii demokratycznej w lewo. To tak, jakby nie słuchali konkurenta Hillary Clinton – Berniego Sandersa i jego sympatyków głoszących hasła m.in. o „demokratycznym socjalizmie” (łączonym zresztą bezrozumnie z modelem duńskim czy szwedzkim, które z „demokratycznym socjalizmem” mają niewiele wspólnego). Współcześni republikanie są w książce przedstawiani jako homogeniczna partia zdominowana przez białych protestantów, co też wydaje się nadmiernym uproszczeniem. Na marginesie dyskusji o religijności wyborców warto zauważyć, że przeprowadzone jakiś czas temu badania pokazały, że bardziej religijni zwolennicy Trumpa mają dużo mniej „trumpowskie” poglądy na migrację, tolerancję i różnorodność społeczeństwa niż zwolennicy Trumpa, którzy nie uczęszczają do Kościoła.
Autorzy, jak się wydaje, nie zauważają także, jak złym kandydatem na prezydenta była Hillary Clinton. W 2016 roku Mateusz Morawiecki, oceniając dwoje kandydatów w wyborach prezydenckich w USA, mówił o wyborze między dżumą a cholerą, choć jako minister rządu, który powinien myśleć o rządowej dyplomacji, takich prawd głosić nie powinien. Levitsky i Ziblatt łączą najwidoczniej obie choroby z Donaldem Trumpem, a w drugiej stronie widzą jedynie okaz politycznego zdrowia. W mojej ocenie nie dostrzegają tego, jak działania Partii Demokratycznej i powiązanych z nią wpływowych środowisk, a także sama kandydatura Clinton pomogły wywołać reakcję pod nazwą „Donald Trump”.
Amerykański system broni się przed Trumpem
Przedostatni rozdział książki to ocena początków prezydentury Trumpa. Prawdą jest, że był to okres silnego ataku na instytucje istotne z perspektywy funkcjonowania demokracji konstytucyjnej, zdaniem autorów książki ataku bezprecedensowego w historii Stanów Zjednoczonych. Te ataki oraz ocena zapowiedzi i zachowań Donalda Trumpa prowadzi autorów do wniosku, że stanowią one poważne ryzyko dla funkcjonowania systemu demokratycznego w USA.
Jednocześnie autorzy zwracają uwagę, że umieranie demokracji może być procesem długotrwałym. Zabezpieczenia zamontowane w systemie amerykańskim, choć zdaniem autorów osłabione w ostatnich dekadach, wydają się wciąż silne, szczególnie w porównaniu z innymi krajami. Sądzę, że szkody ustrojowe, które wyrządził w Polsce PiS, są dziś dużo większe niż szkody, które w USA wyrządził Donald Trump. Moim zdaniem odbudowa i wzmacnianie zabezpieczeń przeciwko autorytarnym zapędom będzie też w Polsce trudniejsze.
Jak ratować demokrację?
Ostatni rozdział książki to rekomendacje, które dotyczą USA, ale ze względu na wcześniejsze analizy innych „umierających demokracji”, mogą być zestawione z obecną sytuacją w Polsce.
Levitsky i Ziblatt zwracają uwagę, że demokraci nie powinni stosować wszystkich metod republikanów, szczególnie tych wspierających Trumpa. Przenosząc to na nasz grunt, należy się zgodzić, że proeuropejska i prodemokratyczna opozycja w Polsce nie powinna przejmować metod działania PiS-u czy próbować przelicytowywać PiS-u na programowy populizm (np. w zakresie propozycji gospodarczych). Skrajni demagodzy zawsze zaoferują więcej.
Autorzy książki postulują też szeroki sojusz prodemokratyczny, do którego poza politykami powinni się włączyć np. liderzy biznesu i przywódcy religijni. Tego typu działania, szeroki sojusz przeciwko ustrojowej demolce urządzanej przez polityków „dobrej zmiany”, byłby też zjawiskiem pożądanym w Polsce, szczególnie w sytuacji, kiedy rozdrobnienie wyborcze może w ramach obowiązującej w Polsce ordynacji wyborczej ułatwiać PiS-owi odniesienie sukcesu, nawet pomimo nieuzyskania poparcia większości wyborców. Levitsky i Ziblatt słusznie zauważają, że koalicje złożone z różnorodnych środowisk muszą wymagać kompromisowego podejścia. „Jeśli progresywiści uczynią ze stosunku względem takich kwestii jak prawo do aborcji czy model jednego płatnika w systemie opieki zdrowotnej test na przynależność do koalicji, wówczas szanse na zbudowanie szerokiego ruchu, w którego skład wchodzą ewangelicy i republikańscy przedstawiciele świata biznesu, są zerowe”. W Polsce zakres ustrojowych zniszczeń dokonanych przez PiS jest większy niż w USA, więc tym bardziej zasadne wydaje się odłożenie na bok niektórych sporów w celu przywrócenia i wzmocnienia w kraju zasad praworządności.
Niektóre rekomendacje Levitsky’ego i Ziblatta są niestety odbiciem ich diagnozy, w której dominują źli republikanie i dobrzy demokraci. Autorzy apelują do republikanów o „wyrwanie się ze szponów zewnętrznych donatorów i prawicowych mediów”. Brzmi to tak, jakby demokraci nie mieli zewnętrznych darczyńców czy różnych grup interesu, które by lobbowały u nich o realizację swoich partykularnych interesów i jakby nie istniały w USA media lewicowe, sympatyzujące z demokratami. Czy demokraci też mieliby wyrwać się z ich szponów? Tego typu postulaty wydają się przede wszystkim bardzo nierealistyczne. Nie zgadzam się z autorami, że potrzebna jest reforma wyłącznie wewnątrz Partii Republikańskiej. Obie wiodące amerykańskie partie polityczne wymagają zmian.
Nie kupuję także oferty programowej, do której przyjęcia zachęcają autorzy. Myślę, że nie jest ona zachęcająca dla wielu środowisk krytycznych zarówno względem Donalda Trumpa, jak i demokratów. Autorzy uważają, że Stany Zjednoczone potrzebują kompleksowego ubezpieczenia zdrowotnego, choć wcześniej stwierdzają, że w ramach obrony ustroju warto zamrozić spór o „model jednego płatnika w systemie ochrony zdrowotnej”. Postulują zmniejszenie eskalacji, a wiemy, jak silnym źródłem eskalacji konfliktu w USA było tzw. Obamacare. Levitsky i Ziblatt chcą podnosić płacę minimalną w USA, ignorując badania dotyczące negatywnych skutków oddziaływania płacy minimalnej np. na najsłabsze, najgorzej wykształcone i najmniej doświadczone grupy na rynku pracy. Wielu wyborców Trumpa należy właśnie do tych grup. Autorzy chcą też rozszerzać amerykańskie państwo socjalne w kierunku „uniwersalistycznym”. Samo tzw. państwo socjalne już teraz w USA istnieje i wymaga reform, a nie rozszerzania, ponieważ generuje wiele patologii, np. na skutek zniechęcana do pracy czy zachęcania do samotnego wychowywania dzieci.
Lektura dla obrońców demokracji i praworządności
Pomimo wspomnianych słabszych stron książki Tak umierają demokracje warto po nią sięgnąć. Ułatwia ona uporządkowanie wiedzy na temat mechanizmów, które stosują podejmujące się demontażu konstytucyjnej demokracji jednostki czy partie polityczne. Wiele podanych w książce przykładów można odnieść do Polski oraz odnaleźć przydatne podobieństwa. W końcu „demokracja bez porządnych zabezpieczeń” jest zagrożeniem jak najbardziej realnym.
„Konstytucji należy bronić – muszą jej bronić nie tylko partie polityczne i zorganizowani obywatele, lecz także normy demokratyczne” – napisali Levitsky i Ziblatt, a w podsumowaniu stwierdzili, że „koniec końców demokracja w USA zależy od nas – obywateli Stanów Zjednoczonych”. W Polsce też konstytucyjna demokracja, oparta na zasadach praworządności, sama się nie obroni i jej stan zależy od nas – obywateli Polski.