Wczorajsze wezwanie prezesa PiS do „obrony Kościoła” jest przygotowaniem do wprowadzenia stanu wyjątkowego. Jest oczywistym, że wyjście na ulice członków i sympatyków PiS zakończy się aktami przemocy i walkami z obecnie demonstrującymi i tylko kwestią czasu jest to, że w wyniku tychże dojdzie do śmierci obywateli RP. PiS-owcy, narodowcy, Żołnierze Chrystusa, związkowcy z „Solidarności” i samoorganizujące się prorządowe bojówki (wszyscy ochraniani przez Policję) muszą w końcu – broniąc rzekomo Boga i narodu – doprowadzić do fali przemocy i ostatecznie do śmierci (mniej czy bardziej przypadkowych) manifestujących przeciwko zaostrzeniu ustawy antyaborcyjnej.
I dokładnie o to chodzi Kaczyńskiemu. Doskonale rozumie, że takie napuszczenie na siebie setek tysięcy ludzi musi skutkować tragediami. Wówczas otworzy się okazja do tego, by wprowadzić stan wyjątkowy jako – rzekomo – jedyny sposób zaprowadzenia porządku. I taka najprawdopodobniej jest intencja prezesa PiS. Po to został wicepremierem do spraw bezpieczeństwa – by pilnować wewnątrz rządu wszystkich miękiszonów, w rodzaju Morawieckiego czy Gowina i by koordynować wszystkie działania odpowiednich służb. Po to także wprowadził temat aborcji do debaty publicznej (poprzez powolny sobie TK) – by sprowokować masowe manifestacje i mieć pretekst do pacyfikacji Polaków za pomocą partyjnych bojówek oraz wojska i policji.
Wprowadzenie stanu wyjątkowego oznaczać będzie de facto nie tylko koniec demokracji w Polsce, ale także Polexit – wszak UE nie będzie mogła na niego zareagować inaczej, niż poprzez realne ograniczenie naszych praw wewnątrz Wspólnoty. To zaś będzie praktycznym, choć nie formalnym, wyjściem Polski z Unii. A o to od dłuższego czasu chodzi Kaczyńskiemu, którego uwierają europejskiej normy i obyczaje.
Być może się mylę i wczorajszy apel prezesa PiS nie jest wynikiem antydemokratycznego planu, a jedynie abdykacją państwa ze swej roli stróża ładu i porządku (bo tak można także traktować wezwanie bojówek partyjnych do walk ulicznych). Ale wygląda na to, że starzec z Nowogrodzkiej uznał, że jedynym sposobem poradzenia sobie z covid, nadciągającym kryzysem gospodarczym i powolnym załamywaniem się nastrojów społecznych jest ograniczenie demokracji i faktyczne przejście do rządów autorytarnych, opartych na otwartej przemocy. Gdyby tak było, oznaczałoby to, że człowiek, który zaczynał swoją drogę polityczną jako członek opozycji demokratycznej w PRL, skończy jako nieudolny satrapa. Ale w sumie losy tego polityka są mniej interesujące, niż los RP i nas wszystkich, jej obywateli. Wygląda na to, że czeka nas okres walk ulicznych, sprowokowanych przez rządzących, po czym nastąpi czas zaprowadzania jawnie autorytarnego reżimu politycznego, ze wszystkimi wynikającymi z tego faktu ograniczeniami naszych wolności.
Bardzo wiele zależy od reakcji opozycji i liderów marszów, ale wszystko wskazuje na to, że decyzja o chwyceniu nas za pysk już w kręgach władzy zapadła. Każdy z nas będzie musiał w najbliższym czasie rozstrzygnąć, jak zareaguje na ten przykry fakt. Życzę Wam podejmowania dobrych decyzji.
Autor zdjęcia: Kancelaria Sejmu / Rafał Zambrzycki
