Przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy się do coraz bardziej kontrowersyjnych transferów. Politycy gładko przechodzili z jednej partii do drugiej, przebywając, co najwyżej krótko w zamrażarce zwanej „niezależny”. Nie dziwi już droga na trasie SLD – PO – PIS, czy Prawica – PO – TR, jednak czasem taki transfer może odbić się czkawką partii-biorcy. Czy naprawdę nie budzi oporów wyborców przyjęcie do partii człowieka, który jeszcze kilka miesięcy wcześniej mówił o PO: ”Obecny rząd to PZPN bis (…). Platforma ma się do Barcelony, jak spłuczka klozetowa do Niagary” czy o jej regionalnych przywódcach: „Rozmawiałem z sympatykami PO, którzy głosowali na Hannę Zdanowską, i nie mogą patrzeć na nią. Wyrażają się, że to największy szkodnik w historii magistratu.”
Czy w lemingach nie rodzi się pytanie, jakie właściwie poglądy ma tułacz pukający do bram PO, czy normalne jest, że w związku z nadchodzącymi wyborami wszyscy niezależni szukają swojej Mekki bez związku z tym, jakie wcześnie głosili zdanie o konkretnych rozwiązaniach politycznych i jak głosowali w głosowaniach w parlamencie? Czy musi nam klasa polityczna po raz kolejny pokazywać, że w polityce, misie, o kasę chodzi?
Wniosek jest jeden. Jeśli chcecie zostać w polityce, wyjścia macie dwa, albo poglądów nie mieć w ogóle, albo umieć je zmieniać jak rękawiczki. W sumie, tylko krowa nie zmienia poglądów, a prawidłową odpowiedzią na pytanie, co sądzisz o partii X jest „A jaki dziś dzień mamy?”. I Jan Tomaszewski razem z PO, pięknie tę tezę dokumentuje.