Nawet najtwardszym zwolennikom, apologetom i wyznawcom trudno bronić wypowiedzi papieża Franciszka dotyczących wojny w Ukrainie. Brak jednoznacznego wskazania agresora przez głowę Kościoła Katolickiego, opowieści o „szczekaniu pod drzwiami Rosji przez NATO”, zaniechanie podróży do Ukrainy, tłumaczone bólem kolana papieża i jednoczesna podróż w czasie wojny do Kanady, Kazachstanu i Bahrajnu oraz zapowiedzi kolejnych papieskich wizyt zagranicznych, na przykład w Sudanie. To nieliczne spośród wielu wypowiedzi, zachowań i gestów Franciszka, tak często omawianych, wzbudzających gniew, zawód i zażenowanie postępowaniem Argentyńczyka.
Taką postawę papieża tłumaczy się najczęściej jego argentyńskim pochodzeniem, implikującym silny sceptycyzm wobec Stanów Zjednoczonych, i a contrario pewne naturalne zrozumienie dla rosyjskiej narracji stawiającej Moskwę w kontrze do Waszyngtonu. Tłumaczy się ją brakiem znajomości kontekstu i specyfiki Europy Wschodniej, czy też, postrzeganą jako naiwną, próbą zachowania stosunków z samym Putinem, jak i może przede wszystkim z patriarchą Cyrylem – głową Rosyjskiego Kościoła Prawosławnego, która to mową i czynem uświęca rosyjską agresję na Ukrainę. Nie o tym jednak jest ten tekst. O tym zaś, co w wypowiedziach Franciszka docenić można lub wręcz należy.
„Trzeba płakać na grobach. Nie zależy nam już na młodych? Napawa mnie bólem, to co dziś się dzieje. Nie uczymy się. Niech Pan zmiłuje się nad nami, nad każdym z nas. Wszyscy jesteśmy winni!” – taki wpis pojawił się w kwietniu na profilach społecznościowych papieża. Uwagę, co nie dziwi wcale, przykuło w szczególności ostatnie zdanie. Rosja napada na Ukrainę, dokonuje na niej niewyobrażalnych zbrodni, a winni tego są wszyscy?! Poziom zbulwersowania sięga zenitu w przeciągu sekund od przeczytania komunikatu, niezależnie od religijności czy stosunku do biskupa Rzymu. Wejdźmy jednak głębiej. Wpis okazuje się częścią dłuższej wypowiedzi Franciszka. Mówi on o swojej wizycie na cmentarzu Redipuglia, gdzie pochowanych jest 100 tys. włoskich żołnierzy poległych w I Wojnie Światowej oraz 12 tysięcy wojskowych, którzy zginęli w walkach w trakcie II Wojny Światowej. Papież mówi o imionach każdego z „chłopców” wypisanych na nagrobkach. Dalej mówił o lądowaniu w Normandii podczas II wojny światowej i o tym, że podczas jednej z rocznic upamiętniono, co zupełnie dla papieża zrozumiałe, to ważne dla losów wojny wydarzenie. „Ale nie pamiętam, żeby ktoś mówił o 30 tysiącach młodych ludzi pozostawionych na plażach”. Dalej wypowiedział słowa z przytoczonego na początku cytatu.
Wyłania się z tej wypowiedzi, osadzonej już w nieco szerszym kontekście, obraz priorytetowej troski o jednostkę. O każde z imion wypisanych na poszczególnych nagrobkach nekropolii będącej upamiętnieniem dziesiątek tysięcy poległych, osób których „młodość się nie liczy” – nie liczyła się ich przyszłość, marzenia, prawo do przeżycia swojego żywota. Niezależnie od strony konfliktu ludzie, co najboleśniej widać na przykładzie osób młodych, często jeszcze nie do końca świadomych sytuacji, zaprzęgani są do politycznych gier, w których, niczym podczas gry w trzy karty na targu, skazani są na porażkę, niezależnie od pierwotnych nadziei.
Co zatem z winą? Winą w tym kontekście może być samo nakreślenie perspektywy pamięci i opisu wydarzeń, w których jednostka odgrywa rolę epizodyczną, jest wręcz rekwizytem w monodramie granym przez górnolotne idee, czy też polityczne spory. To jednak nie wszystko. Na początku swojej refleksji papież wspomniał o „schemacie wojny”, do którego powrócił świat po 70 latach względnego pokoju, o tym, że ludzie są „zakochani w wojnach”. Mówił o „kainistycznym duchu zabijania zamiast ducha pokoju”. Czy odpowiedzialność w starotestamentowej opowieści o Kainie i Ablu jest rozmyta i niejasna?
Jeśli nawet wypowiedź Franciszka dotyczyłaby jednak samej globalnej odpowiedzialności za wojnę w Ukrainie, to warto spojrzeć na to zagadnienie w sposób nieco bardziej pokorny i złożony. Reżim Putina jest od swego zarania krwawym terrorem nieliczącym się z ludzkim życiem. Wystarczy wymienić nazwiska tylko najbardziej znanych zamordowanych przeciwników tej dyktatury: Siergiej Juszenkow (2003), Jurij Szczekoczichin (2003), Anna Politkowska (2006), Aleksander Litwinienko (2006), Natalja Estemirowa (2009), Borys Bieriezowski (2013) (niewyjaśniona przyczyna śmierci), Borys Niemcow (2015), Siergiej Skripal (2018) oraz nieudaną próbę zamachu na Aleksieja Nawalnego (2020). Dodać do tego należy zamachy bombowe przeprowadzone przez rosyjskie władze na własnych obywatelach, w których zginęło blisko 300 osób, a które to posłużyły jako pretekst do rozpoczęcia przez Rosję drugiej wojny czeczeńskiej torującej Putinowi drogę do pełni władzy w kraju. Wystarczy hasłowo wspomnieć o co najmniej 130 zabitych w szturmie na teatr na Dubrowce i wreszcie o wojnach – w Czeczenii, Gruzji i w Ukrainie.
Tymczasem, świat Zachodu, także i my, ale również cała reszta globu przeprowadzała resety relacji z Rosją, ubijała z nią targi, bogaciła się na relacjach z krwawym reżimem, który od początku swojego istnienia był szczery i bezpośredni w swoich działaniach. Był jednocześnie karmiony pieniędzmi za rosyjskie surowce, uzależnianiem energetycznym państw Europy oraz naiwnością i pobłażliwością, która zrodziła państwo zdolne do pełnoskalowej krwawej wojny. W ten sposób na to patrząc, jesteśmy winni. 24 lutego 2022 roku wybudziliśmy się z narkozy.