Od kilku lat obserwujemy powolny, acz nieubłagany i systematyczny odwrót czytelników od opiniotwórczych mediów papierowych. Kluczowym, wpływowym, od dawna obecnym na rynku gazetom i tygodnikom dramatycznie spadają nakłady; można wręcz mówić tu o postępie geometrycznym. Zaniepokojeni właściciele przenoszą dużą część tekstów do rzeczywistości on-line, co jednak nie w pełni ratuje sytuację. A nowo powstające pisma – bo i takie się zdarzają – muszą zadowolić się już na starcie niskim pułapem sprzedaży (także powierzchni reklamowej).
Czytelnicy odchodzą od tradycyjnych nośników z dwóch podstawowych powodów: dominacja mediów elektronicznych w codziennym funkcjonowaniu człowieka zaczyna stanowić trend całoświatowy, ale też dlatego, że obecna oferta prasy przestała ich satysfakcjonować. Nie każdemu odpowiada spłycanie tematów celem przypodobania się masowemu odbiorcy; nie wszyscy lubią pogoń za sensacją. Jeszcze parę lat temu wydawało się, że bardziej wyrobiony i oczekujący od mediów pewnego poziomu czytelnik nie będzie miał gdzie uciekać: w kioskach czyhały różne mutacje „Faktów” i „Na żywo”. Oczywiście, odbiorcy takich treści nie zginą, ale pojawiło się zupełnie nowe zjawisko – głębsza myśl zaczyna przenosić się do sieci.
Założyć gazetę internetową jest relatywnie prosto: proces produkcji medium papierowego jest niewspółmiernie bardziej kosztowny i czasochłonny, jeśli wziąć pod uwagę skład, druk czy kolportaż. Wymaga też posiadania fizycznej redakcji, biura oraz skomplikowanej reklamy. W necie wystarczy wykupić domenę plus hosting (koszt do kilkuset złotych rocznie), zebrać parę piszących osób, wymyślić tytuł, zakres tematyczny i… w zasadzie gotowe. Biuro może mieścić się w laptopie Redaktora Naczelnego, a zamiast zebrań redakcji wystarczą konferencje na skype. Jedyny problem pojawia się wówczas, kiedy dziennikarze odmawiają pisania tekstów za darmo, ale zawsze wtedy można ubiegać się o jakieś dofinansowanie zewnętrzne w postaci grantu – wszak najczęściej założycielem takiej gazety jest stowarzyszenie lub fundacja.
Największe obawy budziła jakość pism internetowych – początkowo nikt nie przypuszczał, że sieć może służyć do czegokolwiek więcej niż rozrywka. Tymczasem jak grzyby po deszczu zaczęły powstawać media, które nie dość, że są mocne merytorycznie, to jeszcze przyciągają coraz większe grupy czytelników. Skupiając się na gazetach o tematyce społeczno-gospodarczo-politycznej (świadomie wyłączając media branżowe, np. kulturalne), widać wyraźnie, że rosną one w siłę, specjalizują się i wręcz zaczynają wyznaczać trendy intelektualne w sporej części „usieciowionego” społeczeństwa. Gdyby zsumować wszystkie „lajki”, jakich dorobiły się ich Fan Page na facebooku, wyszłaby z tego liczba dziennych egzemplarzy średniego dziennika.
Do najpopularniejszych portali opinii należy niewątpliwie „organ” Krytyki Politycznej, Dziennik Opinii, wydawany od 2012 roku pod okiem lidera tego środowiska, Sławomira Sierakowskiego. Na facebookowym Fan Pag’u ma 10 tys. polubień, czyli niemal tyle, co… nakład papierowego wydania „Rzeczpospolitej” (11,5 tys.). Do przegonienia „Gazety Wyborczej” jeszcze co prawda trochę mu brakuje – 141 tys. – ale tendencja spadkowa w sprzedaży tradycyjnej prasy utrzymuje się i wynosi średnio od kilku do kilkudziesięciu procent rocznie (niechlubnym rekordzistą jest tu „Super Express”). Natomiast najstarszą gazetą internetową socjaldemokratów jest działający od 11 lat portal lewica.pl, który ma ponad 5 tys. fanów. Niedawno powstała Lewica24.pl (Redaktor Naczelna – Agata Czarnacka) z 1,5 tys. czytelników zamyka tę flankę medialnej sceny politycznej.
Największy „wysyp” tytułów widać po stronie liberalnej: działające od 5 lat łódzkie „Liberté!”, prowadzone przez dynamicznego Leszka Jażdżewskiego, zebrało już blisko 8 tys. „lajków” i szczyci się gronem wiernych, choć już nie tak licznych czytelników swej wersji papierowej (nakład to ok. 2 tys. egzemplarzy). Co ciekawe, na początku liberte.pl funkcjonowało jedynie w Internecie, dopiero po roku działania zaczęto wydawać tradycyjne czasopismo. Twórcy portalu stawiają na komunikację przy pomocy blogów – na ich stronach utrzymuje je (oczywiście, z różną częstotliwością wpisów) 50 osób i parę organizacji. Ambicją prowadzących jest tworzenie wokół pisma środowiska liberalnego.
Podobna idea przyświecała założycielowi portalu „NaTemat.pl”, Tomaszowi Lisowi – była to zakrojona na dużą skalę próba stworzenia pełnowartościowej gazety wyłącznie w sieci. Sukces okazał się umiarkowany – portal chwali się co prawda 29 tysiącami czytelników i posiadaniem na swych stronach 450 blogów, ale jego dość chaotyczna formuła, brak wiodącej idei, zespołu redakcyjnego i wiadomości newsowych sprawia, że nie przedostał się do grupy najczęściej cytowanych mediów, nie wyszedł poza niszowość. Natomiast jest żywo komentowany przez osoby korzystające z największego portalu społecznościowego, ponieważ jako jeden z pierwszych zaproponował możliwość wyrażania własnych opinii pod tekstami za jego pośrednictwem. Ma to tę niewątpliwą zaletę, że oducza bezkarności w pisaniu – osoby komentują poprzez swój profil na facebooku, ale wadą jest eliminacja wszystkich tych, którzy nie posiadają tam konta.
Kolejnym przykładem fermentu intelektualnego w „centrum” jest „Kultura Liberalna” na czele z Jarosławem Kuiszem, której sympatycy stanowią już ponad 11-tysięczną grupę. Portal działa od jesieni 2011 roku, wyłącznie w sieci, a od konkurencji różni się m.in. tym, że jako jeden z nielicznych „wychodzi” określonego dnia w tygodniu, co jest rozwiązaniem skopiowanym z pism drukowanych. Podobny modus operandi przyjął Magazyn („nieuziemiony”, jak reklamują się jego twórcy) Kontakt, obecny też w postaci czasopisma i wydawany przez warszawski Klub Inteligencji Katolickiej, ale działający na dużo mniejszą skalę – „lubi go” 1,5 tys. czytelników. Zdania na temat regularności publikacji są podzielone: jedni uważają, że cykliczność przywiązuje czytelnika, inni, że nie idzie to z duchem czasu, utrudniając przekazywanie informacji na bieżąco. Problem próbuje obejść portal MojeOpinie.pl, który w wyznaczone dni zamieszcza informacje z danej dziedziny (np. w weekend rządzi tematyka kulturalna). Bardzo młodej, ale prężnej ekipie redakcyjnej pod wodzą Stefana Kabata udało się pozyskać również 1,5 tysiąca czytelników.
Pewien kłopot można mieć z zaklasyfikowaniem Res Publiki Nowej. Zapewne wiele osób pamięta jeszcze czarno-biały, konserwatywny i wyśrubowany intelektualnie kwartalnik Res Publica: założony w 1979 r. i prowadzony (z przerwami) do 2006 r. przez prof. Marcina Króla. Obecne pismo, wznowione w 2008 roku, ma zupełnie inny charakter: aktualny szef, Wojciech Przybylski, koncentruje się na polityce miejskiej i kulturze. „Lajki” na facebooku przekraczają 4,5 tys., ale odbiorców jest pewnie znacznie więcej (sami twórcy podają, że czyta ich 25 tys. osób; nakład papierowego pisma wynosi 2,5 tys.). Nie można zapominać też o StudioOpinii.pl, które choć nie prowadzi Fan Page’u na facebooku, cieszy się sympatią ok. 2 tys. nieco starszego grona czytelników. Obecność Stefana Bratkowskiego jako szefa portalu gwarantuje dobre nazwiska publicystów z dużym dorobkiem i wysoki poziom treści.
Gęsto jest również na prawicy. Wszystko zaczęło się od salonu24.pl, który stworzyli w 2006 roku Bogna i Igor Janke jako platformę blogową dla republikanów i konserwatystów. Tymczasem w tej chwili uczestniczy w niej 90 publicystów z paru opcji światopoglądowych, adresujących swe teksty do 7 tys. Internautów. Na nieco innej zasadzie działa portal wpolityce.pl powstały w 2010 r. – Marek Pyza i jego zespół redakcyjny zdołali zgromadzić prawie 29 tys. odbiorców dzięki dużej wyrazistości ideowej i ostrości sądów. Po piętach depcze im Pl. Wolności, promujący się pod hasłem „portal wymiany myśli”, prowadzony przez Wojciecha Jastrzębskiego. Portal ma już 22 tys. polubień na facebooku, choć artykuły są bardziej grą do jednej bramki niż rzeczywistą wymianą podań.
Ostatnio pojawił się także portal 300polityka.pl, traktujący – jak sama nazwa wskazuje – o sprawach stricte politycznych (2 tys. odbiorców) i politykawarszawska.pl (1 tys. zwolenników), zajmująca się sprawami stolicy.
Co z tych wszystkich liczb i zestawień wynika? Ano, posumujmy: lewicowe portale opinii zagospodarowują ok. 15,5 tys. czytelników, liberalne i centrowe – ok. 28 tys., prawicowe – ok. 58 tys. Jeśli dodamy do tego wiele mniejszych portali, które zostały w tym tekście pominięte, możemy bezpiecznie sformułować tezę, że gdyby każda z tych grup zjednoczyła swe działania i utworzyła wspólną gazetę internetową, byłaby to miażdżąca przeciwwaga dla pism papierowych. Pytanie jednak, czy poziom merytoryczny omówionych portali jest w ogóle porównywalny z gazetami tradycyjnymi? Czy na taki właśnie przekaz, tematykę, formę czekają odbiorcy, uciekając od pism drukowanych? Wszak często autorzy portali dostają jedynie niewielkie honoraria za swą pracę lub piszą w ogóle non-profit, redakcje nie są w stanie przyciągnąć wielu liczących się nazwisk, teksty zamieszczają często ludzie bardzo młodzi i nieznani… Jak więc tu być opiniotwórczym?
Może się wydać dziwne, ale to, co uchodziło dotychczas za minus mediów elektronicznych, zaczyna okazywać się plusem: kwitnie tam różnorodność myśli, nikt nie realizuje jakiejś „przewodniej linii” wydawcy, a artykuły grzeszą może niedbałą korektą, niechlujną formą czy słabą grafiką, ale przekaz jest świeży i pozbawiony obciążeń. Poprzez fakt istnienia szerokiej grupy piszących tworzy się przestrzeń do eksploracji bardzo wielu tematów, w tym takich, których nie poruszyłyby media papierowe, uznając je za „nieciekawe”, czyli nie podbijające słupków sprzedaży. Za klawiaturą zasiadają (bo fraza „za pióro łapią” straciła rację bytu) osoby bez kompleksów, chcące podzielić się swoimi poglądami, wrażliwością, ideami. Teksty często bywają ostre, zaczepne, prowokujące do natychmiastowej kontry, ale na tym przecież polega dobre dziennikarstwo… Polityczna poprawność istnieje tu w małym stopniu, weryfikatorem nie są reklamodawcy, ale po prostu odbiorcy. I to tacy, których reakcje widać od razu, dzięki możliwości dodania komentarza lub „lajka” przy konkretnym tekście.
Wiele portali ma ambicję skupienia wokół siebie jak największej grupy podobnie myślących osób i budowy wspólnego frontu ideowego (portale podążają tu drogą dość zbliżoną do gazet papierowych), wykraczającego poza działania stricte medialne. Na pewno otwarta formuła gazet internetowych sprzyja temu założeniu. Problemem może być brak koordynacji intelektualnej, niemożność narzucenia pewnego przywództwa duchowego, a czasem też niska wiedza merytoryczna piszących czy – w drugą stronę – silenie się na zbytnie filozofowanie. Ale zarazem każdy w tej mozaice poglądów i zagadnień znajdzie coś dla siebie; coś, z czym może się identyfikować. Kończą się czasy supremacji pism wysokonakładowych – rząd dusz w mediach przejmuje „lud internetowy”. Sieć oferuje bowiem nie tylko łatwiejszy sposób komunikacji, warunki do szybszej reakcji, szerszy wybór tematów, ale przede wszystkim pozwala odkryć takich dziennikarzy, publicystów czy komentatorów, których myśli nie zużyły się w oficjalnym dyskursie, którzy mają odwagę mówienia rzeczy niepopularnych i którzy – wreszcie – nie każą nam w ramach lektury gazety rozwiązywać krzyżówek czy zapoznawać się z artykułami o wyczynach jasnowidza.
Agata Dąmbska dla Forum Od-nowa