Jako przedstawiciel środowiska laickiego i ateistycznego, odczuwam pewien deficyt wolności w naszym kraju. Mamy fundowaną przez wszystkich podatników religię w szkołach, płacimy na nieswoje świątynie, do tego uczucia religijne są wzięte prawnie pod obronę w przeciwieństwie do uczuć niereligijnych (czymkolwiek by były jedne i drugie). Katolickie podejście do medycyny wygrywa zbyt często z naukowym, choć w niezideologizowanym świecie nie powinno mieć żadnych szans. Wielu ateistów i agnostyków wie zatem, czym jest niesprawiedliwe traktowanie i co za tym idzie, brak pełnej wolności obywatelskiej w niektórych dziedzinach życia społecznego. Z drugiej strony zastanawiam się, czy nasze poczucie wolności jest rzeczywiście ponadprzeciętne na tle innych grup światopoglądowych, w tym katolików?
Na pewno nie najlepiej jest w polskim społeczeństwie z docenianiem wolności. Jak podają badania CBOS z sierpnia 2013 roku, tylko 3% Polek i Polaków uważa za ważną wartość wolność głoszenia własnych poglądów. Stąd być może bierze się też brak zrozumienia o jaką wolność, jeśli już, przede wszystkim chodzi. Spora część naszych wojowników o wolność nie widzi różnicy pomiędzy wolnością do głoszenia różnych poglądów, a wolnością do pomówień, insynuacji i mowy nienawiści.
W idealnym świecie każdy człowiek powinien móc dzielić się z innymi swoimi poglądami, jednocześnie wiedząc, iż istnieje spora różnica pomiędzy stwierdzeniem: „uważam, że Twoje poglądy lewicowe/prawicowe są niesłuszne (a nawet głupie)” a „jesteś głupi, bo jesteś lewakiem/prawakiem”. Powinno być oczywiste, że mocna nawet krytyka danej idei, postawy, ideologii, to jedno, zaś próba obrażenia i zdeprecjonowania rozmówcy to drugie.
Co ciekawe, najgłośniej o wolność upominają się konserwatyści, nacjonaliści i ogólnie pojęta prawica. Jako ilustrację do tego artykułu, wezmę dobry przykład z wrocławskiego podwórka jakim było zamieszanie wokół wykładu prof. Baumana, na którym pojawili się kibole i narodowcy dążący do siłowego uniemożliwienia wystąpienia sławnego uczonego. Intruzi w końcu zostali wyprowadzeni, po czym postawieni przed sądem. Otrzymali stosunkowo surowe wyroki.
Jakiś czas później odbywała się manifestacja ich zwolenników, na której dominowały dwa hasła: „Raz sierpem, raz młotem czerwoną hołotę”, oraz „chcemy wolności słowa!”. Było to wręcz groteskowe, bo wiadomo, że wolność zaciśniętej pięści nie jest tożsama z wolnością słowa. Ta sytuacja natychmiast spolaryzowała debatę wokół Baumana. Część lewicy uznała profesora za symbol swoich starań, postać nieskazitelną i zasługującą na bezwarunkową obronę. Z kolei część prawicy stwierdziła, iż Bauman to po prostu nieosądzony, stalinowski morderca, zaś jego obrońcy mają podobną mentalność.
Jakakolwiek debata wokół Baumana stała się niemożliwa, bowiem obiektywna, dążąca do prawdy, ocena sytuacji nie leżała ani całkowicie na lewo, ani na prawo, ani też oczywiście pośrodku. Prawda nigdy nie leży pośrodku, natomiast zawsze znajdziemy ją pomiędzy…
Wbrew temu, co sądziła część lewicowców, prawicowcy mieli prawo wyrażać zastrzeżenia wobec nie do końca rozliczonej przeszłości Baumana, którego wykład zaszczycił sam prezydent miasta i któremu miano wręczyć honorowe obywatelstwo Wrocławia. Wbrew temu, co sądziła część prawicy, lewicowcy mieli prawo szanować znakomity dorobek naukowy profesora, jak i zauważać, że na koniec i samego Baumana spotkały ze strony komunistycznych władz prześladowania.
Niestety, spolaryzowane podejście do tej sytuacji odebrało nam wszystkim wolność w jej ocenie, w możliwości dialogu i wzbogacenia się o jakąkolwiek wartościową refleksję.
Tymczasem mogłoby być inaczej. Przedstawiciele prawicy mogliby zrozumieć, że siłowe uniemożliwianie wykładu nie jest dobrym sposobem wyrażenia swojego zdania. Przecież mogli przyjść i zadać najbardziej niewygodne pytania. Mogli też próbować nagrać i upublicznić odpowiedzi. Mogli protestować przed miejscem, gdzie miał się odbyć wykład, ale bez prób przemocy wobec osób chcących ten wykład zobaczyć. Również lewica popełniła błąd traktując prof. Baumana jak swojego „świętego”, ikonę, wcielony symbol ideału, w obronie którego trzeba być entuzjastycznym i całkowicie bezkrytycznym.
Konflikt wokół Baumana to tylko jeden z tysięcy przypadków, gdzie z braku chęci dokonania jakiejkolwiek obiektywnej oceny świat staje się czarnobiały, tracąc całkowicie swoje rzeczywiste barwy. Jest to moim zdaniem największe być może zagrożenie rzeczywistej wolności słowa w naszym kraju. Zbyt często każdy, kto nie wyraża skrajnego poglądu i bezwarunkowego, „czystego ideologicznie” poparcia, zostaje poddawany ostracyzmowi przez swoją grupę ideową. Kneblowanie ust bardzo często ma charakter oddolny, środowiskowy. Na taki stan rzeczy nie ma łatwej recepty, bo czy się wprowadzi cenzurę, czy też dokładnie odwrotnie, całkowitą wolność do każdej wypowiedzi, nawet nawołującej do zbrodni, nie zmieni to zniekształcającego rzeczywistość nastawienia ludzi korzystających z wolności słowa w mniejszym, lub większym zakresie.
Wydaje się, że polskie prawo w dziedzinie wolności słowa nie jest wcale złe. Główną wyrwą w nim jest ochrona uczuć religijnych, zaś rzeczywistym problemem częsty brak w miarę rozumnego stosowania się do prawa. Poważne problemy zaczynają się też wtedy, kiedy ktoś stara się zmylić odbiorców, łożąc na to z premedytacją ogromne środki.
Przykładów manipulacji jest wiele. Na przykład propaganda Putina, przed którą dopiero niedawno UE postanowiła zacząć się bronić w zorganizowany sposób. Inna manipulacja to kłamstwo oświęcimskie mające na celu przekłamywanie wydarzeń historycznych dla antysemickich potrzeb. W dziedzinie nauki mamy choćby kreacjonizm, który dla potrzeb wiary w literalną prawdziwość Biblii czy Koranu odrzuca podstawy wszystkich nauk przyrodniczych.
Manipulowanie informacją staje się szczególnie nieetyczne i niebezpieczne, gdy uderza w najmłodszych, czyli gdy na przykład kreacjonizm, albo kłamstwo sugerujące nieprawdziwość Holocaustu dochodzi do dzieci posiadających jeszcze niewielką wiedzę i słaby aparat krytyczny. Kiedy tego typu treści są przekazywane w formie przedmiotów szkolnych, stanowi to rzeczywistą próbę okaleczenia zdolności poznawczych najmłodszych. Z tego powodu uważam, że powinien istnieć centralny, opracowany przez naukowców i humanistów, program nauczania i nie powinno być mowy o funkcjonowaniu szkół nie przestrzegających tego programu. W Polsce nie jest z tym aż tak źle, ale następująca ostatnio prywatyzacja wielu szkół w małych ośrodkach wzbudza niepokój. W wielu miejscach kraju dostępne będą w ten sposób głównie szkoły wyznaniowe, gdyż wspólnotom religijnym łatwiej pozyskać pieniądze na edukację, niż organizacjom świeckim.
Zwolennicy absolutnej wolności słowa wierzą w to, że każdy pogląd można poddać owocnej krytyce, lub po prostu wyśmiać. Nie ma zatem sensu żadnego poglądu blokować w przestrzeni publicznej, wręcz przeciwnie – jeśli dany pogląd jest absurdalny, tym bardziej należy go ujawnić i w oparciu o argumenty obalić. Ja też uważam, że wolność słowa powinna być jak najszersza. Ale nie należy zapominać o tym, że na przykład na szerzenie kreacjonizmu, który jest czystą manipulacją, różne misyjne grupy religijne łożą ogromne środki. Ich głównym celem nie jest też polemika, ale indoktrynacja osób młodych, nie mających czasem wielu źródeł wiedzy. Dopóki zainteresowanie wolnością dla niej samej jest w naszym społeczeństwie mizerne, nie należy lekceważyć wszelkich problemów z definicją tego, czym jest w zasadzie ta cała nasza wolność…
