Janek Pietrzak żartował w dawnych czasach w kabarecie, jaką mógł zrobić karierę, gdy zaproponowano mu kiedyś, by pojechał do jury na festiwal jako „czynnik społeczny”, czyli w komunistycznym systemie jako strażnik ideologicznej słuszności piosenek. Zadaniem takiego „czynnika” było wówczas pilnowanie, by prezentowane tam piosenki mogły swoją prostotą podobać się przodującej klasie (robotniczej – dla wyjaśnienia młodszej generacji Czytelników…).
Ostatnio, rozmaite przodujące klasy ustami ich najlepszych przedstawicieli i przedstawicielek wypowiadają się – w swojej opinii poważnie – na tematy ważniejsze niż ideologiczna słuszność piosenek. Przechodząc często Świętokrzyską przy Nowym Świecie, widzę w oknach ślady aktywności umysłowej nowej generacji amatorów kontroli nad naszym życiem przez tych, którym ponownie roi się – jak niegdyś komunistom – rola „czynnika społecznego”.
A to widać symboliczne barykady, na które chcieliby wezwać „dojrzałą do buntu” przodującą klasę przedstawiciele marksistowskiego kwartalnika „Krytyka Polityczna”. A to ci sami organizują dyskusję pod hasłem: „Wczoraj Madryt (czy może jakieś inne miasto), kiedy Warszawa?”. Rewolucja, która marzy się marksizującym kabaretowym kontestatorom, ma otworzyć drogę do kontroli nad państwem i jego obywatelami rozmaitym „czynnikom społecznym”.
W tych samych murach dawał ludziom w średnim komunizmie odrobinę relaksu i uśmiechu inny, znacznie dowcipniejszy kabaret „Dudek”. Odpowiadając na pytanie, czy owi kawiarniani rewolucjoniści mają szanse sprowadzić Polskę na złą drogę, odpowiem jak animator tego kabaretu, Edward Dziewoński, w jednym z dialogów: „teoretycznie tak”. Na szczęście, t y l k o teoretycznie…
Ale chęci nie brakuje. Byłem niedawno na panelu dyskusyjnym, zorganizowanym przez liberałów w dość dziwnym jak dla nich miejscu. Panel, jak panel, ale ciekawe – jako objaw – były wypowiedzi ludzi z opisywanego tutaj środowiska. Zero wiedzy ekonomicznej i zero argumentów. Wypowiadający się tam rewolucjonista tak bulgotał wściekłością, że nie zanotowałem jednego choćby, czytelnego w przekazie, zdania. Z kolei jakieś dwie panie (czy może należałoby powiedzieć: „towarzyszki”?) potępiły organizatorów, że wśród uczestników panelu nie było kobiet (organizatorzy tłumaczyli, że dwie zaproszone panie zrezygnowały z udziału).
Argumentów merytorycznych nie miały żadnych, poza potępieniem organizatorów dlatego, że – jak powiedziała jedna pani-towarzyszka – w dyskusji zabrakło „czynnika kobiecego”. A to, jak rozumiem, powinno być obowiązkiem. Mnie i innym w moim pokoleniu każdy wyjazd naukowy za granicę musiał zatwierdzić „czynnik partyjny”. I nie uśmiecha mnie się świat, w którym w jakiejkolwiek sprawie obowiązkowy byłby udział „czynnika” – obojętne: partyjnego, społecznego, kobiecego, młodzieżowego (czy z innej ideologicznej parafii: kościelnego).
Jest takie francuskie powiedzonko, że „melodia czyni piosenkę”. W demokracji wolno mieć różne poglądy, nawet najgłupsze, o czym życie publiczne przekonuje nas co dnia. Ale melodia wypowiedzi krytyków i krytyczek(?) z „Krytyki Politycznej” i okolic zdradza więcej owym żargonem z czasu zaprzeszłego niż najbardziej nawet rewolucyjne wezwania na barykady. Przekonała się o tym najbliższa owym rewolucjonistom bolszewizująca partia PPP (oparta na związkowych chuliganach politycznych), która zdobyła mniej niż jeden procent głosów.
Niestety dla nich, a na szczęście dla nas, znacznie łatwiej znaleźć licznych głupców i Glupczynie(?) w zdemoralizowanym górą socjalu, podupadającym na naszych oczach, Zachodzie. Bo u nas pamięta się coś niecoś chociaż z ustroju, który na szczęście t u przynajmniej jest czasem przeszłym dokonanym.