Co wydarzyło się w minionym tygodniu w polskiej polityce, wszyscy wiedzą. Wszyscy poza najbardziej zainteresowanymi, czyli parlamentarną opozycją. Ta nie rozumie swojej roli ani też nie wyciąga wniosków z kolejnych lekcji, jakie dostaje od rządzących i od wyborców. Z tej też nie wyciągnie. Zakład?
Kilka dni po kompromitującym głosowaniu w sejmie (nie dotyczącym wcale zaostrzenia lub liberalizacji aborcji, tylko skierowania obu obywatelskich projektów do komisji) jeden z liderów Platformy pisze: „Nasza partia nigdy nie była i nie będzie partią proaborcyjną ani antyaborcyjną“. To jest język PiSu. To jest albo niezrozumienie sprawy albo manipulowanie debatą publiczną po to, by usprawiedliwić blamaż podczas głosowania. Kobiety, które dokonują aborcji, najczęściej też nie są „proaborcyjne“. Natomiast zmuszone są dokonać wyboru i dokładnie o ten wybór chodzi, a nie o pochwałę aborcji czy o traktowanie jej jako środka antykoncepcyjnego. Pisanie czy mówienie w ten sposób jest po prostu obraźliwe dla kobiet.
Tymczasem politycy sejmowej opozycji obrażają się i powtarzają jak mantrę: dajcie spokój, walenie w nas sprawia, że PiS jest silniejszy.
Nie. To wy sami sprawiacie. Nie jesteście w stanie ogarnąć jednego głosowania. Nie rozumiecie nawet, o czym ono jest. Opowiadacie ludziom o swoich sumieniach, jakby sumienie posła X czy posłanki Y miało znaczenie dla kobiety, która właśnie słyszy absolutnie druzgocącą diagnozę i stoi przed dylematem: urodzić czy usunąć. Wasze sumienie, szanowni posłowie, nie ma w tym momencie najmniejszego znaczenia. Bo to nie wy stoicie w obliczu decyzji, która jest do uniesienia wyłącznie przez tego konkretnego człowieka. Nikt wam nie dał takiej władzy. Mandat parlamentarzysty też nią nie jest. Państwo ślubują „rzetelnie i sumiennie wykonywać obowiązki wobec Narodu, strzec suwerenności i interesów Państwa, czynić wszystko dla pomyślności Ojczyzny i dobra obywateli, przestrzegać Konstytucji i innych praw Rzeczypospolitej“. Tak to brzmi. Nie ma tam nic o sumieniu.
Jednak część posłów jest przekonana, że „sumienie“ jest słowem-wytrychem, jaki z definicji zamknie usta wszystkim wokoło.
Czy serio wyobrażają sobie Państwo, że kobieta w dramatycznej sytuacji, kobieta, która właśnie usłyszała zwalającą z nóg diagnozę, pomyśli sobie: „nie przeprowadzę aborcji, bo sumienie posłanki Fabisiak, posła Biernackiego czy Tomczaka na to nie pozwala“? Serio? Skąd ta pycha?
A że nigdy nie było dyscypliny w tzw. głosowaniach światopoglądowych? Owszem, nie było. I tu kłania się budowanie partii totalnie pod tym względem rozjechanej, od prawej do lewej, dla wszystkich, w efekcie dla nikogo. Platforma nie była w stanie przez długie lata przegłosować spraw naprawdę prostych: związków partnerskich czy in vitro, choć przy kolejnych wyborach mamiła wyborców, że tym razem to już na pewno. Przecież konserwatywni posłowie głosowali w ten sposób zawsze, a liderzy to jeszcze nagradzali, dając im „biorące“ miejsca na listach wyborczych. Teraz troje posłów zostało wyrzuconych, bo zmieniła się sytuacja. To głosowanie było inne niż wszystkie. Stało się symbolem. Symbolem nawet nie tego, że PO jest taka sama jak PiS, choć obiecała być inna, lepsza. Jest gorsza! Skoro Kaczyński, Pawłowicz, Macierewicz, głosują za skierowaniem projektu do komisji, a my nie, to przez nas (tak, przez nas) projekt wypada z sejmu na samym starcie. Wyrzucenie trojga wymienionych posłów PO jest wyłącznie dowodem na hipokryzję liderów.
Plan był taki. Zrobimy polityczny rozkrok. Nie rozkrok, szpagat. Zgarniemy tylu wyborców, ilu się da. I pójdziemy środeczkiem, nie denerwując za bardzo nikogo (ciepła woda). Nie będziemy rządzić, będziemy zarządzać. Liberalny odłam w polskim społeczeństwie nigdy nie był aż tak silny, by skutecznie wywalczyć swoje, zatem kwestie aborcji, edukacji seksualnej, wspomnianych już związków partnerskich odkładano skutecznie na „święty nigdy”. Owszem, pod koniec rządów udało się wprowadzić dofinansowanie in vitro, wycofane po roku przez ministra Radziwiłła. Gdyby program obowiązywał np. pięć lat, a nie rok, nie dałoby się go wycofać tak łatwo, tego jestem pewna. Ale lider PO pozwolił, żeby przez lata całe projekty o in vitro pisały w jego partii dwa zespoły: Małgorzaty Kidawy-Błońskiej i Jarosława Gowina. Efekt znamy. A więc? Tak, wina Tuska i piszę to całkiem serio.
W kwestiach światopoglądowych nie załatwiono więc de facto nic poza absolutne minimum. Teraz partie stanęły pod ścianą przez prosty wybieg Jarosława Kaczyńskiego, żeby oba projekty – restrykcyjny i liberalny – skierować do prac w komisjach. Wiadomo oczywiście, który projekt z nich wyjdzie, jednak do wyborców poszedł ładny sygnał: szanujemy was, kimkolwiek jesteście. Nikt przy zdrowych zmysłach nie spodziewa się przecież sejmowego poparcia posłów PiS dla pomysłu aborcji na życzenie do 12 tygodnia, zgody na przerwanie ciąży dla małoletniej od 15 roku życia bez konsultacji z rodzicami ani też dla kar więzienia za rozpowszechnianie pseudonaukowych guseł nt. antykoncepcji. To taktyka, której jednak nie przeniknęła opozycja.
Co jest w tym wszystkim najbardziej żenujące to fakt, że część posłów nie zrozumiała, o czym w ogóle jest to głosowanie. Bo jak inaczej tłumaczyć wypowiadane przed kamerami słowa „ja po prostu nie mogę się zgodzić na takie zapisy“, „dla mnie ten projekt idzie za daleko“ itp. Szanowni posłowie. Jedyne, nad czym głosowaliście, to czy skierować dany projekt do komisji, czy też nie. To była czysto techniczna decyzja w sprawie dalszych prac nad projektem, czyli wprowadzenia do niego poprawek, redagowania zapisów i tak dalej. Zatem jedyny pogląd, jaki wyraziliście, nie głosując lub głosując za odrzuceniem tego projektu, jest taki, że jego autorzy nie zasługują na rozmowę.
(Tak, gdyby odpadł projekt restrykcyjny, miałabym taki sam pogląd).
Kiedy powstawała Nowoczesna i kiedy z takim szumem wchodziła do sejmu, mówiło się wiele o tym, jak wielką siłą tej partii są kobiety: mądre, silne i odważne. Pisałam wtedy, że nie chodzi o płeć, ale o cechy, jakie może mieć człowiek: czy jest kobietą, czy mężczyzną. Od zawsze jestem sceptyczna wobec kryterium płci. Ale wtedy wszyscy zachwycali się kobietami. Po dwóch latach mogę z czystym sumieniem powtórzyć swoją diagnozę. Czy kobiety Nowoczesnej stały się sprzymierzeńcami kobiet? Odpowiedzcie sobie sami.
Moim zdaniem to koniec projektu, który wyniszcza walka o władzę. Zjawisko będzie zresztą narastać wraz z kalendarzem wyborczym.
Oczekiwanie opozycji, by wyborcy przestali ją krytykować, gdy robi coś głupiego albo kompromitującego, jest po prostu obraźliwe. Wyrzucenie konserwatywnych posłów teraz – też jest obraźliwe. Należało to zrobić dawno temu i zbudować partię, którą łączy coś więcej niż chęć posiadania władzy czy bycie w kontrze do PiSu. Na przykład jakieś istotne dla ludzi idee. A gdyby stało się tak, jakby sobie życzyli liderzy opozycji: gdyby na przykład na pół roku wszyscy przestali ją krytykować? Co takiego by się stało? Powiem wam: nic by się nie stało. Opozycja utwierdziłaby się jeszcze mocniej w przekonaniu, jak bardzo jest wspaniała w kontrze do „tego złego PiSu“. Wszystko zostałoby na swoim miejscu. Platforma już jakieś trzy lata temu powinna zrozumieć, że szczepionka o nazwie „PiS“ przestała działać. Szczepionka, która przez lata chroniła ją przed utratą władzy, a teraz – powrotu do władzy jej nie zapewni.