Jerzy Giedroyc i Juliusz Mieroszewski – redaktor naczelny paryskiej „Kultury” oraz jej londyński publicysta – powszechnie uważani są za twórców podstawowych idei, na których oparta została polityka zagraniczna Trzeciej Rzeczpospolitej [1]. Z oczywistych względów wizja polityki zagranicznej popularyzowana przez „Kulturę” nie mogła być realizowana do 1989 r., jednak po upadku bloku sowieckiego i przez następne ćwierćwiecze żaden polski premier –od Tadeusza Mazowieckiego po Ewę Kopacz [2] – nie kwestionował zasadności „doktryny Giedroycia”. Na przywiązanie do idei paryskiej „Kultury” powoływali się w Trzeciej Rzeczpospolitej politycy zarówno lewicowi, centrowi, jak i prawicowi – od Aleksandra Kwaśniewskiego, Tadeusza Mazowieckiego, Bronisława Komorowskiego, przez Radosława Sikorskiego Pawła Kowala, Ryszarda Czarneckiego, Kazimierza Michała Ujazdowskiego aż po śp. Lecha Kaczyńskiego. Nie bez powodu. Założenia wypracowane przez środowisko skupione wokół „Księcia” z Maisons-Laffitte są przykładem najbardziej kompleksowego i spójnego programu polskiej polityki zagranicznej. Co ważniejsze, główne wektory tego programu mogą wyznaczać kierunki działań politycznych państwa polskiego jeszcze wiele lat po śmierci ich autorów.
Rosja jako najważniejszy element polityki wschodniej
Zbiór koncepcji dotyczących polskiej polityki wschodniej określa się często jako „doktrynę Giedroycia” lub „doktrynę ULB”. Mimo że ten skrót odnosił się do Ukrainy, Litwy i Białorusi, to w rzeczywistości centralnym zagadnieniem była Rosja i wyzwanie, jakie jej imperialne wcielenie stanowiło dla Rzeczpospolitej. Zdaniem redakcji „Kultury” kilkusetletnia rywalizacja polsko-rosyjska o dominację na obszarze Europy Wschodniej była historycznym ślepym zaułkiem. Dla Warszawy sytuacja ta oznaczała kolejne wyniszczające wojny, których w dłuższej perspektywie nie można było wygrać (prędzej czy później powracała rosyjska kontrakcja). Dla Moskwy, a przynajmniej dla narodu rosyjskiego, długofalowo konflikt ten również nie był korzystny, bowiem ekspansywna polityka zewnętrzna szła w parze z zaostrzeniem reżimu wewnętrznego i utrudnieniami w kontaktach ze światem zachodnim (będącym dla Rosji źródłem kapitału, wiedzy i technologii).
W przekonaniu Giedroycia i Mieroszewskiego klucz do rozwiązania tego polsko-rosyjskiego węzła gordyjskiego miała stanowić realizacja trzech kluczowych postulatów:
- wspierania niepodległości i niezależności państw ULB (w tym akceptacja powojennego kształtu granic) i wyrzeczenie się ambicji do dominacji na tym obszarze;
- przeciwdziałania imperializmowi zarówno sowieckiemu, jak i rosyjskiemu – przy jednoczesnym zaniechaniu rywalizacji na linii Warszawa–Moskwa o obszar ULB, a także wspierania ruchów wolnościowych i demokratycznych w Rosji;
- unormowanie i zbudowanie przyjaznych stosunków z Niemcami oraz integracja Polski z gospodarczymi i militarnymi strukturami świata euroatlantyckiego (wg twórców „Kultury” nasz potencjał na Wschodzie był zależny od pozycji na Zachodzie i odwrotnie [3]).
Program ten, począwszy od lat 50., był systematycznie popularyzowany na łamach „Kultury”. Mieroszewski nazywał to „reformą zakonu polskości”, czyli zerwaniem z narodową mitologią dawno minionej mocarstwowości, z koncepcją Polski jako „przedmurza Europy”, wreszcie z kultem przegranych bitew podejmowanych w imię nierealistycznych celów politycznych. Londyńczyk przestrzegał przed myleniem „metafizyki” z „polityką”. Stał na stanowisku, że polityka powinna być prowadzona w sposób pragmatyczny, bez uprzedzeń, niepotrzebnych emocji. Na chłodno.
Giedroyc i Mieroszewski zakładali, że wycofanie się Polski z prób dominacji na obszarze ULB powinno spowodować zmniejszenie poczucia zagrożenia zewnętrznego w samej Rosji, a w ślad za tym pojawienie się bardziej sprzyjających warunków dla liberalizacji tamtejszego ustroju. Aby jednak ten scenariusz się ziścił, zadaniem polskich elit było nie tylko wspieranie niepodległości naszych wschodnich sąsiadów, lecz także otwarcie na środowiska demokratyczne w samej Rosji. Jak pisał londyńczyk: „Rosja […] jest naszym potężnym sąsiadem, od którego postawy i polityki w znacznej mierze zależy nasze bezpieczeństwo. Nie możemy Rosji pobić i nie chcemy przed nią kapitulować. Jedynym rozwiązaniem jest tchnąć nową treść w naszą «misję wschodnią» i dążyć do takich przemian w Rosji, które umożliwiałyby nam zapoczątkowanie nowego rozdziału w dziejach polsko-rosyjskich” [4]. Warto podkreślić, że program wschodni „Kultury” – wbrew popularnym dziś wyobrażeniom – nigdy nie miał charakteru antyrosyjskiego. Giedroyc był zafascynowany rosyjską literaturą, a zwłaszcza poezją [5], wychował się w Rosji, a „dobrym Rosjanom” zawdzięcza to, że jako chłopiec przeżył w ogarniętym rewolucją bolszewicką kraju. Również Mieroszewski zdecydowanie się odcinał od poglądów rusofobicznych: „Nie zamierzam dyskutować z ludźmi, których program wschodni składa się z emocji, kompleksów i uprzedzeń. Ci panowie, którzy głoszą, że wszystko co rosyjskie jest złe i godne pogardy, stanowią problem dla psychiatrów, a nie dla polityka” [6]. Tymczasem, czytając i słuchając niektórych współczesnych polskich polityków i publicystów, można odnieść wrażenie, że w ich przekonaniu wypełnienie testamentu Redaktora polega na odgrodzeniu się od Rosji murem, a wszelkie kontakty z czynnikami oficjalnymi w Moskwie należy traktować w kategoriach zdrady narodowej (szczególnie jeśli czyni to opcja polityczna, której są przeciwni). Powiedzmy wyraźnie – to jest sposób myślenia, który Giedroyc starał się zwalczać, a nie promować. Nie był fatalistą, nie uważał, że Rosja jest skazana na bycie niedemokratycznym, wrogim imperium, które się nigdy nie zmieni [7].
Dzisiaj takie podejście jest niemodne, niemal nieobecne w polskim dyskursie politycznym. Rosja jest wrogiem… i kropka. Współpraca z nią nie należy do priorytetów albo nawet ociera się o zdradę stanu.
Oczywiście przy obecnym zachowaniu Kremla na arenie międzynarodowej ciężko o przyjazne kontakty dyplomatyczne. Mamy z Rosją odrębne interesy, uznajemy ją za agresora, chcemy utrzymania reżimu skierowanych przeciw niej międzynarodowych sankcji. Nie zmienia to jednak faktu, że długofalowy interes kraju wymaga odejścia od „optyki wroga” i podjęcia starań budowy przyjaznych więzi z Rosjanami. Dlatego też tak ważne jest promowanie kontaktów międzyludzkich (np. poprzez wymiany akademickie, programy stypendialne), współpracy kulturalnej, naukowej czy gospodarczej. Powinniśmy się starać to robić konsekwentnie i niezależnie od złych relacji dyplomatycznych. Na zasadzie pracy u podstaw – za cel mając bardzo mglisty punkt, gdzieś w odległej przyszłości. Pisał Giedroyc w pierwszym numerze „Nowej Polszy”, rosyjskojęzycznego czasopisma skierowanego do Rosjan, którego był zresztą pomysłodawcą: „Od normalizacji […] stosunków polsko-rosyjskich zależy nie tylko przyszłość naszych krajów, ale również przyszłość powstającej Zjednoczonej Europy. Nasze dzieje są krwawiącym rejestrem krzywd i porachunków. Te antagonizmy pogłębione są wzajemną ignorancją. Zarówno Polacy, jak i Rosjanie mają skrzywiony wzajemny obraz. Ambitnym zadaniem pisma będzie skupienie ludzi dobrej woli po obu stronach, by zmienić ten stan rzeczy: bliżej się poznać i wspólnie szukać dróg nie tylko normalizacji, ale również współpracy”.
Niestety obecnie nie szuka się z Rosją współpracy, a ta wizja Jerzego Giedroycia nie znalazła wielu promotorów i realizatorów. Wydaje się jednak, że w obecnej sytuacji międzynarodowej warto byłoby do niej wrócić i spróbować prowadzić aktywniejszy dialog z Rosjanami, również z wykorzystaniem instrumentów polityki unijnej. Bez złudzeń, że Rosję da się zmienić z zewnątrz, ale z przekonaniem, że na dłuższą metę takie działania przyniosą korzyści.
Europa przede wszystkim!
We współczesnej polskiej debacie publicznej idee Giedroycia–Mieroszewskiego są kojarzone przede wszystkim z postulatem aktywnej polityki wschodniej. Często jest to wizja zerojedynkowa, w której bliższe związanie z Europą Zachodnią, szczególnie z Niemcami, uznawane jest za sprzeniewierzenie się testamentowi Redaktora. To niezrozumienie faktu, że nie ma sprzeczności pomiędzy czynną grą w europejskim centrum z intensywną polityką wschodnią (tyle że z wykorzystaniem instrumentarium unijnego), było szczególnie widoczne wśród krytyków polityki ministra Radosława Sikorskiego [8].
Tymczasem nic bardziej mylnego – „Kultura” nie przeciwstawiała sobie tych dwóch wektorów. Wyraźnie widziano Polskę jako część jednoczącej się Europy, wyznaczając jej ambitną rolę „pomostu” pomiędzy Zachodem i Wschodem. Jak to ujął (w roku 1958!) Feliks Gross: „Miejscem dla silnego, połączonego regionu wschodnioeuropejskiego jest Unia Europejska, która wraz z demokracjami Zachodu zbilansuje Niemcy i stworzy warunki pokojowej współpracy wewnętrznej i zewnętrznej. Na dalszą metę taki obszar będzie pomostem między demokratyczną Rosją a resztą Europy. Związana poprzez Unię Europejską z systemem atlantyckim Europa Wschodnia tworzyć będzie wiązadło współpracy między Wschodem a Zachodem” [9].
Bardzo proeuropejski był też Mieroszewski: „Sprawa Polska nie istnieje dziś jako zagadnienia odrębne – stanowi natomiast fragment kluczowego problemu uwolnienia i zjednoczenia Europy. Albo będziemy jedną z federalnych czy kantonalnych republik zjednoczonej Europy, albo nie będzie nas wcale” [10].
I dalej: „Jeśli narody europejskie, a wśród nich i Polacy, nie zrewidują swoich przedpotopowych poglądów i nie zdobędą się na jedynie słuszny i nowoczesny punkt widzenia: EUROPA PRZEDE WSZYSTKIM! – przewidywać należy całkowitą katastrofę. […] Pseudomocarstwowość i pseudosuwerenność stanowią koncepcję zbankrutowaną, która wiedzie do osamotnienia i klęski” [11].
Jeśli odniesiemy te słowa do dzisiejszych polskich dyskusji, to nadal brzmią one aktualnie. Wszak opinia publiczna co rusz jest karmiona mrzonkami budowy „Międzymorza”, „wstawaniem z kolan”, „walką o utrzymanie polskiej suwerenności”. Politycy rysują przed obywatelami złudną wizję Polski jako kraju, który może odnieść sukces, prowadząc politykę w kontrze do tzw. „głównego nurtu” polityki europejskiej. Bardzo silnie ta tromtadracka polityka bazuje na megalomanii narodowej, ksenofobii i resentymentach wobec Niemiec – zjawiskach świetnie zidentyfikowanych i opisanych kilkadziesiąt lat temu przez Jana Józefa Lipskiego w eseju pt. „Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy” [12].
Cechą charakterystyczną postrzegania polityki przez środowisko „Kultury” był realizm i niechęć do wszelkiego typu romantycznej mitologii i myślenia życzeniowego. Sam Giedroyc uważał, że jego podstawową misją jest przekazywanie prawdy, niezależnie jak bardzo jest ona trudna [13]. Był „żeromszczykiem”, zwolennikiem gorzkiej tradycji obrachunków. Tymczasem współcześnie pokutuje przekonanie, że spuścizna Redaktora to romantyczna idea będąca swego rodzaju zaprzeczeniem realpolitik. Nic bardziej mylnego. Przez cały okres funkcjonowania „Kultury” jej środowisko systematycznie przekłuwało przeróżne „bańki złudzeń” funkcjonujące w polskim społeczeństwie. Również poparcie dla niepodległości państw ULB nie wynikało z czynników emocjonalnych („nie jesteśmy ukrainofilami” – jak jeszcze przez drugą wojną światową napisał Włodzimierz Bączkowski [14]), lecz z przekonania, że leży to w polskim interesie.
Podobnie chłodny i racjonalny stosunek prezentowała „Kultura” również wobec integracji europejskiej. Jak pisał Leopold Unger – brukselski współpracownik Giedroycia – „jedność europejska nie jest celem samym w sobie. Świat jest w ruchu. Trzeba mu dotrzymać kroku […]. Prawdziwa jedność europejska, wbrew demagogom różnej maści, to nie likwidacja suwerenności i demokracji, ale jedynie sposób na ich wartościowanie […]. Europa powinna dać światu ideę unii i współpracy. W okrutnym świecie globalnych wyzwań tylko Europa zjednoczona będzie mogła się liczyć. Inaczej pozostanie jej tylko finlandyzacja, samobójstwo nacjonalistyczne albo jeszcze gorzej” [15].
Chłodnej, racjonalnej, ale jednocześnie ambitnej polityki europejskiej bardzo nam dziś brakuje. Zamiast starać się w pocie czoła klecić mosty łączące Unię Europejską ze Wschodem, tracimy energię na wewnątrzunijne spory o przyjęcie kilkudziesięciu tysięcy uchodźców czy reelekcję Donalda Tuska na stanowisko przewodniczącego Rady Europejskiej. Przy okazji przedstawiając obie kwestie jako sprawy pierwszorzędnej wagi dla interesów Polski. Jednocześnie jednak nie potrafimy forsować aktywniejszej polityki wschodniej. Z przylepioną do czoła łatką niepragmatycznych rusofobów sami stajemy w kącie z nadąsaną miną i pretensjami, szczególnie wobec Berlina. Politykom obozu władzy bardzo by się przydała lektura dawnych tekstów „Kultury” i głęboka rewizja polityki europejskiej oraz zrozumienie, co tak naprawdę leży w długofalowym interesie Polski.
Prowincjonalny klient Ameryki
Pisząc o spuściźnie Jerzego Giedroycia, nie sposób nie wspomnieć też o jego przywiązaniu do idei państwa wielokulturowego i neutralnego religijnie, do idei liberalnych, czyli – mówiąc językiem prawicowych publicystów – do idei „lewackich”. W swej autobiografii Redaktor wspominał o środowisku kształtującym jego światopogląd, pisząc że „w domu panowały poglądy bardzo ostro antyendeckie. Decydująca była tu kresowość naszej rodziny, dla której endecki model Polaka-katolika był po prostu nie do przyjęcia, jak nie do przyjęcia dla niej była idea Polski jednonarodowej i jednowyznaniowej” [16]. Również w rozmowie z Barbarą Toruńczyk podkreślał swój sprzeciw wobec poglądów skrajnie prawicowych. Mimo upływu ponad 30 lat słowa te wciąż zachowują swoją aktualność: „Niepokoi mnie bardzo wciąż silny syndrom endecki, silny zwłaszcza w sensie mentalności […]. To jest mentalność, jak sądzę, bardzo wielkiego procentu społeczeństwa. Cały ten antysemityzm, szowinizm, ksenofobia. I to jest w dużym stopniu wzmacniane przez – nie chciałbym tego za ostro formułować – pewien sojusz z Kościołem. W Kościele tak samo są elementy wsteczne. Ta wsteczność polega właśnie na mentalności endeckiej” [17].
Ze wspomnianą mentalnością endecką łączył Redaktor kolejną żywotną cechę wielu polskich polityków, jaką jest bezkrytyczna wiara w sojusz z jednym z mocarstw: „Dla endecji jest jeszcze charakterystyczny, poza tym antysemityzmem […], brak wiary we własne siły narodu, konieczność szukania protektora. […] Dawniej to była Anglia czy Francja, teraz uważa się, że jesteśmy skazani na Związek Sowiecki i musimy się do niego dostosować, nie próbując niczego wywalczyć” [18].
Mimo upływu lat ten mechanizm psychologiczny wciąż jest obecny – głównie wyraża się w silnej postawie proamerykańskiej. Od lewicowego rządu Leszka Millera, który w zasadzie in blanco poparł politykę George’a W. Busha, do prawicowego rządu Beaty Szydło, który zatrudnił amerykańskiego Nikodema Dyzmę na stanowisko wiceministra MSZ-etu, niemal każdy kolejny gabinet czapkuje Amerykanom. Ta polska fascynacja Stanami Zjednoczonymi była już widoczna za życia Giedroycia i spotykała się z jego dezaprobatą: „Cechą naszej polityki zagranicznej było stałe uzależnianie się od innych ośrodków […] połączone jednocześnie z ogromną prowincjonalnością […]. Musimy prowadzić samodzielną politykę, a nie być klientem Stanów Zjednoczonych czy jakiegokolwiek innego mocarstwa. Naszym głównym celem powinno być znormalizowanie stosunków polsko-rosyjskich i polsko-niemieckich, przy jednoczesnym bronieniu niepodległości Ukrainy, Białorusi i państw bałtyckich i przy ścisłej współpracy z nimi” [19].
Ten amerykański kompleks punktował jeszcze w latach 70. Juliusz Mieroszewski: „Nasz stosunek do tak zwanego Zachodu jest zdumiewający. Do Anglików czy Francuzów odnosimy się z pobłażliwym lekceważeniem, a na łamach prasy […] pełno jest artykułów, które opiewają upadek i dekadencję europejskiego Zachodu […]. Stuprocentowym poparciem Polaków […] cieszy się natomiast prezydent Nixon, który z przywódców zachodniego świata zbliża się najbardziej do ogólnie polskiego ideału antyliberalnego, prawicowego «męża opatrznościowego»” [20].
Rzec można, że w tej kwestii niewiele się zmieniło w polskiej polityce. Gdyby zmienić nazwisko Nixon na Trump, cytat zachowałby pełną aktualność wobec bieżących nastrojów w naszej krajowej prawicowej publicystyce.
Trudno oczywiście negować sensowność sojuszu politycznego ze Stanami Zjednoczonymi, ale z całą pewnością warto byłoby zmienić nieco charakter tych relacji. Sprzyjałaby temu mniej prowincjonalna polityka zagraniczna. Gdyby nasze państwo aktywniej włączało się w dyskusje o problemach globalnych, miało lepsze kontakty z Brukselą, Berlinem, Moskwą czy Pekinem, łatwiej by nam było zająć wobec Waszyngtonu pozycję mniej klientelistyczną, a bardziej partnerską. Niestety mimo szumnych zapowiedzi PiS-u o „wstawaniu z kolan” nasze relacje z Ameryką wciąż najlepiej opisuje nagrana w restauracji u Sowy wypowiedź Radosława Sikorskiego o „murzyńskości” Polaków, którzy skonfliktowani z Niemcami i z Rosją uważają, że wszystko jest super, bo zrobili laskę Amerykanom.
Warto czytać „Kulturę”
Grażyna Pomian we wstępie do antologii tekstów paryskiej „Kultury” zauważyła, że wiele współczesnych problemów, z którymi borykamy się w Polsce, zostało już dawno bardzo dokładnie opisanych i zanalizowanych na łamach miesięcznika wydawanego pod Paryżem. Co więcej, sposób ich analizy i wnioski, jakie były wyciągane, są niekiedy wnikliwsze niż te publikowane współcześnie [21]. Z całą pewnością uwaga ta dotyczy strategicznych problemów naszej polityki zagranicznej, co staraliśmy się udowodnić w niniejszym eseju. Choć teoretycznie sytuacja Polski zmieniła się w ostatnich dwóch dekadach kolosalnie, to jednak podstawowe „polskie pytania” o Rosję, o Europę czy o stosunki z możnymi patronami pozostają niezmienne. Warto więc wracać do tekstów publikowanych w „Kulturze”. Jest to tym prostsze, że ogromna liczba publikacji (w tym wszystkie archiwalne numery) i materiałów dotyczących czasopisma jest dostępna na portalu www.kulturaparyska.com.
Ostrzegamy tylko, że raz zanurzywszy się w tym morzu wspaniale napisanych tekstów, mogą Państwo nie chcieć wrócić do codziennej rąbanki, jaką oferują nam media współczesne.
Marcin Frenkel – absolwent Wydziału Studiów Międzynarodowych i Politologicznych UŁ, menedżer w firmie rodzinnej. Przygotowuje doktorat na temat roli paryskiej „Kultury” w kształtowaniu polskiej polityki wschodniej. W wolnych chwilach gitarzysta zespołu Freepost.
Tomasz Kamiński – adiunkt na Wydziale Studiów Międzynarodowych i Politologicznych UŁ. Stały współpracownik „Liberté!” oraz firmy Smartbox. Ma ponad 10 lat doświadczenia w zarządzaniu projektami unijnymi i konsultingu. Pasjonat innowacyjnych metod nauczania i wykorzystywania gier w edukacji. Autor książki „Sypiając ze smokiem: polityka Unii Europejskiej wobec Chin”.
Przypisy:
[1] S. Dębski, Polityka wschodnia mit i doktryna, „Polski Przegląd Dyplomatyczny”, nr 3(31) 2006, s. 7.
[2] Sytuacja ta zaczęła się zmieniać po 2015 r. patrz szerzej: K. Pełczyńska-Nałęcz, Pożegnanie z Giedroyciem, „Program Otwarta Europa”, styczeń 2017, [PDF] http://www.batory.org.pl.
[3] J. Mieroszewski, Polska „Ostpolitik”, „Kultura”, 1973 nr 6/309, s. 53–56
[4] J. Mieroszewski, Tysiąc lat i co dalej, „Kultura” 1966, nr 7–8/225–226, s. 4.
[5] J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, Warszawa 2006, s. 16.
[6] J. Mieroszewski, Polska…, dz. cyt., s. 69.
[7] Opisał to w pięknym eseju wychowany w moskiewskim Korpusie Paziów i świetnie znający Rosję Józef Czapski: „[…]ludzie, którzy Rosję znają nie jedynie jako szkołę upodlenia, ale także jako świat walki i miłości człowieka, tylko wtedy ci przyjaciele Moskali mogą głos podnieść i walczyć z tym obrazem Rosji wyłącznie okrutnej i wyłącznie nieludzkiej”. J. Czapski, Narodowość czy wyłączność, „Kultura”, nr 9/131, 1958, s. 8.
[8] Patrz szerzej: M. Frenkel, Polityka wschodnia Radosława Sikorskiego: kontynuacja czy odejście od koncepcji paryskiej „Kultury”, [w:] Polityka zagraniczna Polski: 25 lat doświadczeń, red. M. Pietrasiak, K. Żakowski, M. Stelmach, Łódź 2016.
[9] F. Gross, Uwagi o Europie Wschodniej, „Kultura”, nr 10/132, 1958, s. 105.
[10] J. Mieroszewski, Psychologia Przełomu, „Kultura” nr 9/47, 1951, s. 101.
[11] J. Mieroszewski, O reformę „zakonu polskości”, „Kultura”, nr 4/54, 1952, s. 13.
[12] „Strzeżmy się i podejrzliwie patrzmy na każdą nową kampanię «patriotyzmu» – jeśli jest bezkrytycznym powielaniem ulubionych sloganów megalomanii narodowej. Za frazeologią i rekwizytornią miłą przeważnie Polakowi czają się najczęściej cyniczni socjotechnicy, którzy patrzą, czy ryba bierze – na ułańskie czako, na husarskie skrzydło, na powstańczą panterkę”. J.J. Lipski, Dwie ojczyzny, dwa patriotyzmy: uwagi o megalomanii narodowej i ksenofobii Polaków, „Otwarta Rzeczpospolita”, Warszawa 2008, s. 16.
[13] Cyt. za: culture.pl.
[14] W. Bączkowski, Nie jesteśmy ukrainofilami, [w:] Nie jesteśmy ukrainofilami. Polska myśl polityczna wobec Ukraińców i Ukrainy. Antologia tekstów, pod red. P. Kowala, J. Ołdakowskiego, M. Duchniak, Wrocław 2008, s. 141–146.
[15] Brukselczyk, Widziane z Brukseli: a jednak się kręci, „Kultura”, nr 5, 1979, s. 70.
[16] J. Giedroyc, Autobiografia na cztery ręce, dz. cyt., s. 21–22.
[17] B. Toruńczyk, Rozmowy w Maisons-Laffitte, Warszawa 2006, s. 57.
[18] Tamże, s. 58.
[19] Giedroyc, Autobiografia…, ss. 245-246.
[20] J. Mieroszewski, Polska „Westpolitik”, „Kultura”, nr 9/312, 1973, s. 376.
[21] G. Pomian, Między legendą a historią, [w:] „Wizja Polski na łamach «Kultury» 1947–76”, Lublin 1995, s. 14–15.