W telewizji leci właśnie „debata” obu kandydatów w prezydenckich prawyborach PO. Obaj panowie czytają swoje słowo wstępne z kartki, przez co nasuwają się, mimo perfekcyjnej oprawy technicznej, skojarzenia ze spotami wyborczymi ze wczesnych lat 90-tych, gdy niszowi kandydaci pocili się przy niemrawych wystąpieniach z kartki w stylu prezenterów północnokoreańskich wiadomości.
Sama treść debaty nie jest interesująca. Po pierwsze, pytania są do bólu przewidywalne. Po drugie, obaj kandydaci mają identyczne, konserwatywno-prawicowe poglądy, zatem nie bardzo widzę, czym mają się różnić poza stylem wypowiedzi i jakością uszczypliwości. Po trzecie, debatę prowadzą ich partyjni koledzy (sic!), więc nie będzie podchwytliwych dopytań, trudnych spraw i problemów, roztrząsania ewentualnych kontrowersji, takich jak PiSowska przeszłość jednego czy oskarżenia Romualda Szeremietiewa wobec drugiego. „Debata” zamiast być polityczną wymianą ciosów, będzie raczej wykładem wizji PO na sprawy konstytucyjne i zagraniczne. Tyle.
W rzeczywistości jest to długi, darmowy spot wyborczy dla Platformy Obywatelskiej i jej kandydata, którego z tej dwójki wyłoni. W normalnym kraju, gdzie istnieją na poważnie traktujące swój etos media, transmisja tego czegoś nie byłaby możliwa. Nie bez niezależnego, obdarzonego autorytetem dziennikarza w roli moderatora. Zresztą, nie ma na tym etapie publicznego interesu w transmisji tej „debaty”. My, obywatele, nie wybieramy pomiędzy tymi dwoma kandydatami. Tylko działacze i politycy PO mają tutaj prawo głosu. Zaledwie nieco ponad 40 000 ludzi spośród kilkudziesięciu milionów dorosłych Polaków. Niech więc debata ta jest transmitowana przez partyjną telewizję internetową, a nie tradycyjne media. Te pokazując ten spot wyborczy i udawaną debatę obu kandydatów traktują ich w sposób preferencyjny w stosunku do Lecha Kaczyńskiego czy Andrzeja Olechowskiego, a także innych potencjalnych kandydatów. Jest to niewłaściwe, ale bardzo w stylu polskich, tabloidalnych mediów informacyjnych.
Przy tym analogie z debatami kandydatów w prawyborach w USA nie są uzasadnione. Proszę pamiętać, że tam głos w prawyborach mają w wielu stanach wyborcy danej partii, ale i niezależni. Poza tym, w USA „członkami partii” nie są tylko zapisani aktywiści, ale wszyscy, którzy w ostatnich wyborach zarejestrowali się jako wyborcy danej partii i na nią zagłosowali. Zatem w prawyborach partyjnych prawo głosu mają niemal wszyscy politycznie aktywni obywatele. W Polsce, jak napisałem, tylko 40 000 ludzi.
Dla PO to sytuacja optymalna. Dzięki prawyborom przestała w zasadzie konkurować z innymi siłami politycznymi. PO pokrywa niemal całą scenę polityczną i już za kilka miesięcy będzie prawdopodobnie miała monopol na władzę w tym kraju. Wówczas, rychło, zaczną się negatywne zjawiska z tym związane. Dziennikarze będą płakać na mlekiem, które pomogli rozlać. Między innymi dziś.
PS Czyżbyśmy stali przed wyborem między Romanem Giertychem a Januszem Palikotem jako szefami kancelarii następnego prezydenta?