(…) Liderki po raz kolejny powróciły do kwestii liberalizacji bardzo restrykcyjnej w swoim zakresie ustawy, regulującej dopuszczalność przerwania ciąży. Proponowane przez nie zmiany przyniosłyby rozszerzenie grona kobiet mogących, w określonych sytuacjach życiowych, legalnie wykonać aborcję.
Liberalizacja ustawy aborcyjnej, pozostawionej po latach rządów kolacji AWS-UW w bardzo rygorystycznej formie, miała być jednym z podstawowych i priorytetowych działań, jakie podjąć miał nowo wybrany rząd koalicji SLD-UP.
Niestety, aż do tej pory nie podjęto żadnych konkretnych działań w tym kierunku. Tym bardziej ostatnia inicjatywa Kongresu Kobiet SLD jest szczególnie cenna i ważna.
Jako Stowarzyszenie Młodej Lewicy Demokratycznej opowiadamy się za proponowanymi zmianami. Uważamy, że obecna ustawa, w swojej niezwykle konserwatywnej i nieczułej formie, stawia nas w gronie zacofanych państw europejskich, kreując wizerunek Polski, w której o chęci posiadania dzieci nie decyduje kobieta, lecz państwo, przepisy i kościół katolicki.
Liberalizacja ustawy pozwoli na bardziej świadome planowanie rodziny, z pewnością przyczyni się do zmniejszenia ogromnie rozwiniętego podziemia aborcyjnego oraz ograniczenia sytuacji, w których kobieta, pozbawiona możliwości wyboru, decyduje się na porzucenie dziecka.
Równocześnie, popieramy bardziej kompetentny, niż ten do pory oferowany, system edukacji seksualnej oraz łatwiejszy dostęp do antykoncepcji.
Jesteśmy pewni, że są to niezbędne i konieczne zmiany, które Polska musi przyjąć, chcąc
w Europie i na świecie być postrzeganą jako kompetentny i poważny partner.
Cytowany powyżej fragment pochodzi ze stanowiska, które w czerwcu 2003 roku przyjął zarząd Stowarzyszenia Młodej Lewicy Demokratycznej – Region Wielkopolska, w odpowiedzi na planowaną liberalizację prawa aborcyjnego w Polsce. SMLD było jedną z dwóch funkcjonujących w tamtym okresie młodzieżówek afiliowanych przy Sojuszu Lewicy Demokratycznej, a ja – 18-letnia wówczas aktywistka polityczna i sekretarz Rady Regionalnej SMLD w Wielkopolsce, byłam autorką tych słów.
Od tamtych słów i od tamtej nadziei na zmianę minęło ponad 17 lat. Młodzieńcze ideały okrzepły w zderzeniu z dorosłym życiem, obowiązkami, pracą, ale jedna kwestia pozostawała bez zmian: nazywany czasem „zgniłym”, tzw. kompromis aborcyjny, osiągnięty na początku na lat 90-tych, towarzyszył nam w niezmienionej formie, dopuszczając trzy sytuacje, w których terminacja ciąży była legalna. Zawsze uważałam, że obowiązująca ustawa to dla kobiet żaden kompromis, a raczej umowa zawarta na wierchuszkach władzy przez rządzących i efekt, jakże tradycyjnego w naszym krajobrazie społeczno-politycznym, kłaniania się hierarchom kościelnym – bez względu na barwy partyjne.
Nie zliczę okazji, jakie od roku 1993 mieli rządzący, aby istniejącą sytuację zmienić. Nie zliczę także prób podejmowanych przez środowiska kobiece, aby istniejącą sytuację zmienić. Nie zliczę także sytuacji, w których temat liberalizacji prawa aborcyjnego odsuwany był na dalszy plan, ponieważ „nie miał najwyższego priorytetu”, „w świetle prawa dopuszczalne jest przerwanie ciąży w trzech przypadkach, po co iść dalej”, czy „nie możemy teraz zdenerwować Kościoła, potrzebujemy wsparcia hierarchów, żeby przekonać społeczeństwo, aby zagłosowało na TAK w referendum akcesyjnym”. Między wierszami, subtelnie i bezgłośnie, prawie trzydzieści lat upłynęło na wmawianiu kobietom, że dobrze jest tak, jak jest, że przecież mają jakiś wybór, że są miejsca na świecie, gdzie jest gorzej. Wielokrotnie w tym czasie próbowano ów zgniły kompromis zerwać, proponując całkowity zakaz aborcji. Inicjatywy te jednak, podobnie jak te związane z liberalizacją prawa aborcyjnego, w pewien sposób stały się stałym elementem krajobrazu, związanym z charakterem polskiej sceny politycznej, czasem wygodnym tematem zastępczym, wyciąganym, aby podgrzać społeczne emocje i tym samym, odwrócić uwagę od innych, palących kwestii. Przyzwyczailiśmy się, że raz na jakiś czas, temat powracał, wywołując chwilową dyskusję, aby następnie ustąpić miejsca zagadnieniom w danym momencie istotniejszym.
Dlatego tak bardzo zdziwiliśmy się 22 października 2020 r. Dlatego tak bardzo zdziwiłam się ja 22 października 2020 r. Patrząc na zdjęcia Kai Godek, podrzucanej w geście triumfu i zwycięstwa pod siedzibą tzw. Trybunału Konstytucyjnego chwilę po ogłoszeniu wyroku, zgodnie z którym niezgodną z polską Konstytucją jest terminacja ciąży, w której zachodzi duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego upośledzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu, zastanawiałam się: kto jest teraz bardziej zdziwiony?
Czy partia rządząca, która chętnie, ustami różnych polityków, podkreśla na każdym kroku swoje stanowisko dotyczące konieczności ochrony dzieci nienarodzonych, cynicznie wygłaszając te opinie zawsze wtedy, kiedy kalkuluje się to politycznie? Szczególnie w czasie kampanii wyborczych, kierując wypowiedzi do najbardziej konserwatywnej części swojego elektoratu, której poglądy najlepiej oddają treści wygłaszane na antenie radia i telewizji należących do księdza-biznesmena z Torunia.
Czy środowiska prolajferskie, od lat wytrwale próbujące przebić się do głównego nurtu życia politycznego, ale z racji skrajnych poglądów zazwyczaj pozostające na jego obrzeżu?
Czy partie opozycyjne, które dostały doskonałą okazję, aby zjednoczyć się w wysiłku i stanąćw obronie kobiet?
Czy środowiska i organizacje kobiecie, które doskonale wiedziały, że bycie kobietą w Polsce jest wyzwaniem, a nagle ma stać się jeszcze trudniejsze?
Gdy pierwszy szok minął, na ulicach zaczęła się rewolucja. Rewolucja, moderowana w głównej mierze przez Ogólnopolski Strajk Kobiet, rozrosła się do niespotykanych w Polsce rozmiarów, angażując rzesze ludzi, którzy postanowili głośno i dobitnie wyrazić swoje niezadowolenie z wyroku upolitycznionego Trybunału Konstytucyjnego.
Masowe wyjście na ulice w czasie, kiedy cały świat od kilku miesięcy wcisnął pauzę i chowa się w domach, oczekując na koniec globalnej epidemii koronawirusa, stało się zdarzeniem bezprecedensowym. Pomimo nachalnej propagandy władzy, sączącej się do uszy obywateli za pomocą reżimowych mediów, pomimo ohydnego zrzucania winy za wzrost zakażeń COVID-19 na protestujących, pomimo manipulacji i kłamstw, rynsztokowych przymiotników wykorzystywanych do opisu liderki strajków, jak i ich uczestniczek i uczestników, rewolucja, złość i zniecierpliwienie rozlały się po całym kraju, a protestujący swoje niezadowolenie manifestowali zarówno w stolicy, jak i w najmniejszych miejscowościach w kraju.
I szliśmy tak, ramię w ramię, starsze kobiety, które wyszły na ulicę dla swoich córek i wnuczek, mężczyźni, by zamanifestować poparcie dla swoich partnerek, społeczność LGBTQIA, która najlepiej rozumie, co oznacza bycie uprzedmiotowionym obiektem agresywnej nagonki i kłamstw. Ale przede wszystkim, na ulicach pojawiła się młodzież. Ta młodzież, która od marca siedzi w domu, pozbawiona kontaktu z rówieśnikami, pozbawiona tego, co do tej pory było dla niej normalnym życiem, ta młodzież, dla której rok 2020 będzie zapewne jednym z najważniejszych doświadczeń pokoleniowych, kształtujących ich dalsze życie i poglądy.
Widząc młodych ludzi na ulicach, miałam poczucie triumfu: czują i myślą tak samo jak ja, kiedy byłam w ich wieku, wcale nie jest im wszystko jedno, jak próbuje się nam wmówić. Idą dzielni, odważni, bezkompromisowi, niezgadzający się na drogę na skróty czy ugody.
Przygotowując się na manifestację, na którą wybrałam się dokładnie tydzień po wyroku TK, pieczołowicie malowałam transparenty. Kwestią absolutnie jasną i klarowną było dla mnie, że treść oraz obrazy, które na nich zawrę, będą odnosić się do zagadnienia związanego z dostępnością aborcji w Polsce. Przecież z tego powodu wyszliśmy na ulicę, nie bacząc na agresję policji, szczucie i podżeganie do nienawiści płynące zarówno ze strony obozu rządzącego, jak i środowisk prolajferskich oraz na zagrożenia dla zdrowia, prawda?
Dotarłszy na miejsce, po raz kolejny ogarnęła mnie ogromna fala optymizmu, którą spowodowało niezmierzone morze ludzi, którzy z odwagą wyszli, żeby wyrazić głośny sprzeciw. Atmosfera pokojowej manifestacji, muzyka, uśmiechnięci, życzliwi i dbający o siebie nawzajem protestujący. Pomyślałam wtedy: to może się udać! Wreszcie, silnym i zdecydowanym głosem mówimy „dość”!
Od 22 października upłynął ponad miesiąc. Protesty trwają nadal, ale gdzieś po drodze zgubiono ich pierwotny sens. Z manifestacji dotyczącej praw reprodukcyjnych Polek, zrobił się polityczny hyde park i uliczna fiesta.
Mój transparent z hasłem „Moje ciało, mój wybór” nie ma szans, żeby wyróżnić się na tle innych, o wiele bardziej zabawnych, pomysłowych i nietypowych. Pomimo, że ja cały czas jestem przekonana, że dostęp do aborcji jest źródłem, ale i głównym tematem protestów, inni protestujący uważają już inaczej. Na transparentach wyśmiewana jest nieudolna organizacja wyborów korespondencyjnych („oby wam Sasin święta organizował”), nieudolność rządu („nawet Pedigree Pal ma lepszy skład niż rząd”), nieudolność partii rządzącej („PiS robi herbatę z wody na pierogi”), podkreślany jest fakt, że Jarosław Kaczyński ma kota i w zasadzie na tym kończy się lista jego zalet („Koty z Ursynowa wstydzą się za koty żoliborskie”, „Kaczyński jest hańbą dla hobbitów”) bądź nawiązuje się do celebrytów i kultury popularnej („nie jesteście Hajto, poniesiecie konsekwencje”, „Dziś będziemy dusić kaczkę” okraszone zdjęciem Magdy Gessler).
Słynne osiem gwiazdek, które karierę w Internecie zaczęło robić podczas tegorocznych wyborów prezydenckich, wraz z gromkim „Wypierdalać!”, staje się motywem przewodnim protestów, ochoczo śpiewane przez młodzież w zremiksowanej wersji klubowego hitu sprzed lat „Call on me” Eryka Prydza.
W momencie, kiedy na protestach dojrzeć można popularne hasło „Jaki rok, taki Open’er”, nachodzi mnie refleksja: czy po drodze nie zagubiliśmy się i nie zgubiliśmy sensu tego zrywu? W którym momencie jeden postulat – legalna i dostępna aborcja, zniknął w morzu śmiesznych haseł na transparentach, memów w sieci i celebrytów snobujących się na obrońców praw kobiet? I co najważniejsze: czy przegapiliśmy moment na realną zmianę, dając się ponieść spontanicznemu karnawałowi rozgrywającemu się na ulicach naszych miast?
17 lat temu jako pełna ideałów i nadziei na lepsze jutro nastoletnia aktywistka, tworzyłam zdania stanowiska cytowanego na górze tekstu. 17 lat później jako dojrzała kobieta, która kilkanaście lat życia poświęciła na aktywizm i walkę o respektowanie praw człowiek i mniejszości, zastanawiam się, w którym momencie popełniamy te same błędy. Niestety, nie znam odpowiedzi na to pytanie.
