Dramatyczne działania na rzecze obrony „Teatru Polskiego” we Wrocławiu oglądam z oddali. W miejscu, w którym odpoczywam, trudno nawet o internet. Dlatego wszystko to, co dzieje się wokół niedawno przeprowadzonego konkursu na stanowisko dyrektora wspomnianego teatru wydaje mi się czasem tak odległe jak działania barbarzyńskich armii, które ku powszechnemu oburzeniu „cywilizowanego świata” wysadzają zabytkowe budowle, tłuką działa sztuki lub palą biblioteki. Rzeczywistość dociera jednak do mnie bardzo szybko. Dobro kultury, które jest niszczone to czołowy teatr w moim kraju, zaś butnymi niszczycielami są wybrane w demokratycznych wyborach władze. Być może zatem, moja ocena sytuacji wynika z emocjonalnego stosunku do jednego z moich ulubionych teatrów, zaś sam wynik konkursu to rezultat demokratycznie przeprowadzonego konkursu, z którym trzeba się pogodzić niezależnie od osobistych sympatii. Tak jednak nie jest. „Teatr Polski” we Wrocławiu to nie tylko miejsce wzruszeń wielu widzów, ale obiektywnie jedna z najlepszych scen w Polsce, znana i ceniona także poza granicami naszego kraju. Natomiast procedura powołania dyrektora, który ma pokierować tą wybitną instytucją okazała się farsą demokracji, zwyczajną demokraturą, która pod płaszczykiem „woli większości” skrywa butę i ignorancję władzy.
Wybór Cezarego Morawskiego na dyrektora „Teatru Wrocławskiego” zaalarmował całe środowisko teatralne. Jego dotychczasowa kariera zaświadcza o tym, że jako aktor nie miał raczej do czynienia z teatrem artystycznym. Na zwołanej już po konkursie konferencji prasowej, jeden z członków komisji, wybitny polski reżyser Krystian Lupa wyjawił, że odpowiedzi kandydata Morawskiego potwierdziły jego brak orientacji w zakresie artystycznego wymiaru oraz mechanizmów działania takiego teatru, jakim jest „Teatr Polski” we Wrocławiu. Także dotychczasowa kariera urzędnicza Morawskiego budzi spore wątpliwości, co do możliwości wypełnienie przez niego zadania uzdrowienia finansów teatru, które to zadanie było podnoszone jako jeden z argumentów za potrzebą zmiany dyrekcji. Nie bez znaczenia pozostaje także niechęć artystów oraz pracowników do współpracy z nowym dyrektorem.
Czemu więc, pomimo tych oczywistości, przemawiających przeciwko Morawskiemu, władze z uporem trwają przy swoim wyborze? Część komentatorów zarzuca mającemu wpływa na wybór dyrektora, chęć zemsty na niepokornym, poprzednim dyrektorze Krzysztofie Mieszkowskim. Inni zwracają uwagę na chęć przejęcia kultury przez środowiska konserwatywne. Trudno także udawać, że w grę nie wchodzą pieniądze, które idą zawsze za prominentnymi stanowiskami. Uważam jednak, że obok tych dość standardowych motywacji, przyczyną takiego a nie innego wyboru nowego dyrektora teatru jest z jednej strony ignorancja części członków komisji, z drugiej strony niechęć do porządku demokratycznego, którą obecna władza prezentuje w praktycznie w każdej dziedzinie swojej aktywności.
Konkurs na nowego dyrektora „Teatru Polskiego” stał się zatem nie tylko okazją do przejęcia instytucji, w czym nie wiedzę niczego złego, ale także szansą na kolejny akt utwierdzania w Polsce demokratury i ukrócenia sztuki, która rozwój we współczesnym świecie równoległy i nierozłączny z demokracją. Niszczycielskie działania wobec obu dziedzin społecznej aktywności (twórczości i demokracji) nie polegają jednak na demonstracyjnym niszczeniu artefaktów sztuki. W odróżnieniu od przywołanych na początku tego tekstu barbarzyńców nie używają oni młotów oraz ładunków wybuchowych. Zamiast fizycznej siły używają bowiem medialnego nacisku w celu ukrycia realnych dewastacji, jaki czynią w przestrzeni demokracji oraz kultury.
Przyglądając się wypowiedziom przedstawicieli władz, które były odpowiedzialne z przeprowadzenie konkursu, nie sposób nie dostrzec utrwalanej szczególnie intensywnie od ostatnich wyborów parlamentarnych fałszywej tezy, że demokracja polega na bezwzględnym rozstrzyganiu o kwestiach spornych większością głosów. W rzeczywistości mechanizm ten jest zaledwie częścią procedur oraz szerszego porządku społecznego, które zapewniają demokracje. Tymczasem władze województwa dolnośląskiego społecznemu protestowi z uporem przeciwstawiają demokratyczny, według nich, charakter głosowania, tak jakby aktywność obywatelska zagrażała demokracji polegającej na partyjnych układach (bo do takich układów sprowadza się często głosowanie). Samorządowi funkcjonariusze nie chcą bowiem zrozumieć, a być może ta ignorancja jest im po prostu wygodna, że istotą demokracji pozostaje transparentność procedur konkursowych, która ma sens jedynie wtedy, gdy dopuszcza interwencję społeczeństwa obywatelskiego w sytuacji, kiedy podejmowane przez władze decyzje budzą uzasadnione wątpliwości. Dlatego powtarzane do znudzenia zapewnienia o formalnej poprawności procedury konkursowej to argumenty całkowicie chybiające celu. W przypadku obrony „Teatru Polskiego” podważana jest bowiem merytoryczny wymiar konkursu, nie sposób jego przeprowadzenia.
Po stronie protestujących stoi zresztą nie tylko znacząca grupa widzów, ale także środowisko artystycznie i naukowe. Autorytet obu grup społecznych powinien skłonić władze do refleksji. Tymczasem marszałek województwa dolnośląskiego Cezary Przybylski całkowicie ignoruje głosy ekspertów proponując, aby osobie, której kompetencje negują znawcy dać po prostu szansę? Ta dobroduszna, mogłoby się wydawać propozycja, jest w istocie narzędziem przygotowującym grunt pod partiokrację. Jeśli bowiem społeczeństwo zgodzi się na taki tryb obsadzania stanowisk, to rządząca partia będzie mogła „spróbować” każdego na danym stanowisku. Zabezpieczeniem przed tego rodzaju mechanizmem, który prowadzi wprost do nepotyzmu pozostaje wspomniana transparentność procedur konkursowych oraz autorytet wiedzy. Wśród fundamentalnego trójpodziału władzy uzupełnionego kontrolną funkcją mediów, do stabilnego funkcjonowania władzy potrzebne są jeszcze inne ośrodki władzy. Wśród nich jest także wiedza i nauka, której zaniedbanie i deprecjonowanie prowadzi do upadku demokracji.
Ostanim z działań prowadzących do destrukcji demokracji, jaki ujawnia się w ataku władz na „Teatr Polski” jest dążenie do poddania wolności artystycznej kontroli władzy. Pseudokompromis, jaki proponują władze województwa, który ma polegać na przyjęciu przez poprzedniego dyrektora funkcji kierownika artystycznego „Teatru Polskiego” pod dyrekcją Morawskiego, jest w istocie arogancką próbą pomówienia protestujacych o złą wolę, a jednocześnie wprowadzenia partyjnego nadzoru do teatru. W kontekście dawniejszych gróźb odcięcia teatrowi finansowania, jeśli będzie realizował kontrowersyjny projekt, zapewnienia o możliwości kontynuowania przez Mieszkowskiego linii artystycznej teatru przy jednoczesnym nadzorze dyrektora finansowego, który został teatrowi narzucony przez władze brzmi jak ponury żart.
Obrazu antydemokratycznej władzy dopełniają bezczelne próby deprecjonowania protestujacych, których przedstawia się jako zaledwie aktorów teatru lub „niezadowoloną grupę”. W rzeczywistości, jak już wcześniej pisałem, władze próbują narzucić swoja wolę całemu środowisku, a brak szacunku dla całych środowisk danego społeczeństwa stanowi świadectwo tego jak rządzący naszym krajem traktują resztę społeczeństwa. Z całą pewnością nie jako „suwerena”.
Sprawa „Teatru Polskiego” nie jest zatem lokalną walką o jedną z instytucji kulturalnych. W kontekście społecznym to jedno kluczowych działań w obronie polskiej demokracji. W wymiarze artystycznym walka o polski teatr i niezbędną dla demokracji wolność sztuki. Z perspektywy wakacyjnego rozleniwienia, może się wydawać, że wrocławski protest to jedynie jedno z wielu wydarzeń, sporu o polską demokrację. Kiedy jednak przyglądam się bliżej temu, co robią aktorzy „Teatru Polskiego” i wspierający ich ludzie widzę obraz, którzy pomiętam sprzed wielu lat, kiedy rodziła się Solidarność. Aktorzy „Teatru Polskiego” nie walczą bowiem o swoje miejsca pracy. Przeciwnie ryzykują całą swoją karierę, aby bronić tego, w co wierzą. Do Wrocławia na protest zjeżdżają dyrektorzy innych teatrów, poparcie ogłaszają także krytycy dyrekcji Mieszkowskiego, zaś aktorzy z całej Polski, którzy z zespołem z Wrocławia konkurują nagrywają w Internecie słowa poparcia. Patrząc na tę eksplozję solidarności, jako dorosły człowiek przeżywam raz jeszcze to, co próbowałem pojąć jako jedenastolatek. Zdaję oczywiście sobie z nieadekwatności miary mojego porównania. Jestem też tego świadom, że protest we Wrocławiu nie odciśnie się trwale w historii Polski jak zrobił to wielomilionowy ruch związkowy. Nie mam jednak wątpliwości, że motywacje działań zespołu „Teatru Wrocławskiego” oraz wszystkich wspierających ich ludzi wypływają z tego samego źródła, z którego czerpały protesty polskiego sierpnia. Tego rodzaju wspólnoty, nie widziałem od początku polskiej transformacji i jestem przekonany, że nie przypadkiem ten wspaniała postawa, w której liczy się nie tyle wspólna sprawa, ale sprawą staję się właśnie wspólnota odrodziła się na moment właśnie w przestrzeni sztuki. Sztuka pozostaje bowiem terenem aktywności społecznej, która w czasach stabilności poddaje porządek demokratyczny krytycznej refleksji, w czasach jego zagrożenia broni go jednak ożywiając jego fundament, którym jest doświadczenie solidarnej wspólnoty.
Za ten dar jestem niezwykle wdzięczny całemu zespołowi „Teatru Polskiego”. Pamiętajcie, że robicie coś niezwykle ważnego dla Polski.
