Okazał się taki jak wszyscy politycy”. Taki zarzut często słyszałem w Atenach na krótko po tym, jak lewicowy premier Alexis Tsipras przystał na dokładnie taki rodzaj wsparcia finansowego, jakiemu jakiś czas wcześniej równie zaciekle się przeciwstawiał. W rzeczywistości nie chodzi wcale o to, że jest taki jak wszyscy politycy, ale o to, że napotkał na te same ograniczenia co inni greccy politycy: upadająca gospodarka, nieprzejednani wierzyciele i sfrustrowani liderzy po fachu. To właśnie te zewnętrzne ograniczenia zmusiły go do podjęcia działań sprzecznych z retoryką jego kampanii. Fakt, iż Ateńczycy byli tym skonsternowani jest przejawem dużo poważniejszego problemu związanego z koncepcją współczesnej demokracji zachodniej – na który rozwiązanie znali ich antyczni przodkowie.
Współczesne państwa borykają się z problemem „racjonalnej ignorancji”. Szansa, iż jeden indywidualny głos wpłynie na ostateczny wynik wyborów jest tak nikła, że byłoby niemal nieracjonalne, gdyby ktokolwiek na poważnie podejmował wysiłek związany z poznawaniem programów i poszczególnych kandydatów. I dlatego też wiele osób tego wcale nie robi – a później wpada w sidła retoryki, która niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. W ten też sposób demokracja stała się niczym więcej, jak tylko wybieraniem polityków na podstawie ich obietnic, a następnie obserwowaniem jak się z nich nie wywiązują.
Sytuacja wyglądała jednak inaczej w Atenach sprzed 2500. lat. Wówczas to demokracja – rządy ogółu – oznaczała aktywne uczestnictwo w zarządzaniu państwem – jeśli nie bez przerwy, to przynajmniej przez pewien czas w ciągu życia danego obywatela. Jak ujął to Arystoteles: „rządzić i być rządzonym”. To uczestnictwo było nie tylko prawem, lecz także obowiązkiem. Jego celem było nie tylko tworzenie lepszego państwa, ale także lepszych obywateli: zaangażowanie w procesy polityczne było swoistego rodzaju edukacją w zakresie złożonych aspektów procesu decyzyjnego.
Od obywateli płci męskiej oczekiwano nie tylko służby wojskowej i sądowniczej, jak to się dzieje także w przypadku niektórych współczesnych państw, lecz także by osobiście brali udział w zgromadzeniach, na których podejmowano ważne decyzje. I podczas gdy urzędnicy państwowi byli wybierani, większość była typowana na drodze losowania – w tym premier, którego kadencja trwała jeden dzień. Każdy obywatel płci męskiej miał szansę zostać przedstawicielem swojej wspólnoty lub gościć zagranicznych dygnitarzy.
Wiele możemy się z tego podejścia nauczyć. Współczesne państwa są oczywiście znacznie większe niż starożytne Ateny i, całe szczęście, gwarantują szerszy zakres praw wyborczych. Już same liczby jasno pokazują, że dziś nie każdy miałby szansę zostać premierem na jeden dzień. Niemniej jednak, każdy poziom władzy – lokalnej, regionalnej, państwowej i międzynarodowej – może stać się bardziej uczestniczącym. Na przykład: ciała ustawodawcze mogłyby być całkowicie lub częściowo wybierane za pośrednictwem losowania. Oczywistym kandydatem do zmian są drugie izby w parlamentach dwuizbowych – jak choćby brytyjska Izba Lordów.
Jeszcze lepsze mogą być oddzielne zgromadzenia wzywane w celu weryfikacji nowych przepisów lub zakresu działań rządu. Takie rozwiązanie znacznie zwiększyłoby liczbę ludzi zaangażowanych w system ustawodawczy. Starożytni Ateńczycy to właśnie zdołali osiągnąć; dziś, technologie cyfrowe pozwalają tego dokonać dużo łatwiej.
Ponadto, służba cywilna mogłaby stać się bardziej otwarta na staże i krótkoterminowe pełnienie określonej funkcji. W ten sposób (na pewnym poziomie) służba państwu mogłaby być nawet obowiązkowa, podobnie jak to było w przypadku służby wojskowej. Zgromadzenia poświęcone jednemu zagadnieniu, zwoływane ad hoc, programy inicjatyw obywatelskich i konsultacje ustawodawcze na szerszą skalę – to wszystko sposoby włączania większej liczby ludzi w procesy decyzyjne.
Demokracja wcale nie musi oznaczać głosowania na polityków, którzy po jakimś czasie okazują się tacy jak wszyscy. Może oznaczać zwykłych ludzi aktywnie uczestniczących w procesie rządzenia. Jak zauważył to już Arystoteles, dzięki temu nie tylko decyzje byłyby wówczas rozsądniejsze, lecz także rozsądniejsi byliby sami obywatele.
Artykuł pierwotnie ukazał się na: https://aeon.co/ideas/democracies-fail-when-they-ask-too-little-of-their-citizens
Z angielskiego przełożyła Olga Łabendowicz