Zastanówmy się, w jakim miejscu jesteśmy, przede wszystkim jakie postępy zrobiliśmy w kontekście dążenia do „zielonej” niezależnej energetyki?
Kiedy w 1989 r. zaczął się proces uniezależniania spod jarzma sowieckiego, wiadomym było, że jeśli polska gospodarka będzie chciała się rozwijać, musi rozpocząć transformację energetyczną. Od tego czasu minęło trzydzieści lat. Zastanówmy się więc, w jakim miejscu jesteśmy, przede wszystkim jakie postępy zrobiliśmy w kontekście dążenia do „zielonej” niezależnej energetyki? Najpierw opiszę i przedstawię garść suchych faktów dotyczących naszego rynku energii, natomiast później krótko skomentuję nasz potencjał i kolejne kroki w drodze do „zielonej” niepodległości, której uzyskanie będzie, w moim odczuciu, jednym z największych sukcesów współczesnej Polski.
Zacznę od energii pozyskiwanej ze spalania węgla. W 1989 r. produkowaliśmy około 145 GWh energii, z czego 140 GWh produkowano dzięki spalaniu węgla kamiennego i brunatnego. Z kolei w 2021 r. łącznie produkowaliśmy już około 170 GWh, przy czym produkcja ze spalania była mniej więcej na podobnym poziomie (140 GWh), z powolnym spadkiem pozyskiwania energii ze spalania węgla brunatnego. Oznacza to wyraźny wzrost udziału odnawialnych źródeł energii (OZE) oraz gazu, co było obserwowane zwłaszcza w ostatniej dekadzie. Skala wydobycia własnego węgla spadała w trakcie lat 90., choć w latach 2008-2015 utrzymywała się na względnie stabilnym poziomie. Później zaczęliśmy importować coraz więcej węgla z krajów, w których wydobycie było dużo tańsze – zwłaszcza z Rosji. To wzrost o ponad 150% – z 6 mln ton w 2015 do 16 mln w szczytowym 2018 r. W zeszłym roku import wynosił około 10 mln ton. Wobec wojny w Ukrainie i embarga z kierunku rosyjskiego, nasz rynek okazuje się być wyjątkowo wrażliwy i niezabezpieczony przed brakiem węgla na rynku. Nasze wydobycie rodzime przestaje być opłacalne, wobec czego, mimo posiadania licznych i bogatych złóż oraz niestabilności w handlu, musimy jak najszybciej zrezygnować ze spalania węgla. Dziś wiemy, że w niedalekiej przyszłości (dekada, dwie) będziemy rezygnować z produkcji energii pozyskanej ze spalania węgla brunatnego w elektrowniach PAK (Pątnów, Adamów, Konin). Jest to o tyle ważna deklaracja właścicieli kopalni, że poniekąd została ona wprowadzona na skutek protestów okolicznych mieszkańców wschodniej Wielkopolski i Kujaw, oskarżających właścicieli lokalnych odkrywek węgla o dewastację hydrosystemu tej części Polski. Póki co niepowodzeniem jest też rozwijanie produkcji energii ze spalania węgla kamiennego w bloku w Ostrołęce, który ma być docelowo gazowo-parowy.
Pomówmy zatem o gazie. Wydobycie „rodzimego” gazu ziemnego pokrywało w 2010 r. około ⅓ rocznego zapotrzebowania. Obecnie ono stopniowo spada zarówno w wartościach bezwzględnych, jak i strukturze podaży oraz popytu (¼ rocznego zapotrzebowania). Pozostałą część importujemy albo od poważnych partnerów handlowych np. katarskich dzięki portowi LNG, albo importowaliśmy od niepoważnych, jak rosyjski Gazprom, od którego przez lata byliśmy uzależnieni. Z Rosji importowaliśmy ⅔ zapotrzebowania na ten surowiec, jednak dzięki doprowadzeniu do końca projektu rury bałtyckiej (Baltic Pipe) gaz rosyjski zastąpimy norweskim. Warto też dodać, że choć nieco ponad 10 lat temu miało w Polsce rozpocząć się łupkowe eldorado w związku z podobno ogromnymi złożami gazu zalegającymi właśnie w łupkach, to nic z tego nie wyszło… a szkoda. Choć dzisiaj w świetle tego, kto przeprowadzał badania i odwierty, oraz jak utrudniano na szczeblu unijnym potencjalne wydobycie rzekomymi kosztami środowiskowymi, wydaje się, że wszystkie konieczne badania trzeba byłoby wykonać jeszcze raz. Przede wszystkim rzetelnie i niezależnie – dla pewności.
Idźmy dalej. „Własnej” ropy naftowej nie mamy w większej ilości wskutek zabrania nam Zagłębia Borysławsko-Stanisławowskiego po II wojnie światowej. Krajowe wydobycie jest niewielkie – ropę importujemy głównie z Rosji. Do końca roku mamy zrezygnować z tego kierunku koncentrując się na dostawach morskich z innych krajów. Kraking nie jest wydajny, a na pewno nie jest ekologiczny, zatem jeśli chcemy być niezależni od innych krajów musimy prowadzić politykę rezygnacji z tego surowca.
Podsumowując wątek „tradycyjnych” źródeł, pomijam już chyba oczywisty fakt związany z koniecznością rezygnacji ze spalania paliw kopalnych na rzecz czystszego powietrza…To jest jednak bardzo trudne zadanie, choć w naszym kraju powinno się je traktować priorytetowo: mamy 50 tys. nadmiarowych zgonów rocznie z powodu złego stanu powietrza. Powietrza zatrutego dymem z kominów polskich domów i spalinami wydalanymi z rur samochodów. Dlatego powinniśmy w przyszłości polegać na „zielonym” prądzie. Jednak póki energia elektryczna nie będzie tania, raczej nie ma co liczyć na to, że kierowcy aut spalinowych przerzucą się na elektryki lub na hybrydy, a właściciele domów na prosumpcję. Tym bardziej, że ładowanie baterii trwa znacznie dłużej niż wlewanie paliwa do baku…
Przejdźmy więc do OZE. Ten sektor rozwijał się dość dynamicznie w ostatnich latach, choć nie bez problemów i słabych punktów. Najszybciej zaczęliśmy obserwować farmy wiatrowe. Jednak po dojściu PiS-u do władzy w 2015 r. doszło do nowelizacji ustawy, w ramach której uniemożliwiono stawanie nowych wiatraków na 90% terytorium Polski. To znacznie utrudnia rozwój tego sektora OZE w kraju. Szykowana jest jednak znaczna liberalizacja tych przepisów. Dużym problemem tego rodzaju sposobu uzyskania energii jest jednak wysoka niestabilność. Wieje – jest prąd, nie wieje – nie ma prądu.
Mamy też inne znaczne osiągnięcia w ramach OZE. Dzięki rozwojowi technologii wzrosła opłacalność pozyskania energii z promieniowania słonecznego. Inwestycje w solary w ostatniej dekadzie wystrzeliły. Innym atutem Polski jest aktywność geotermiczna, zwłaszcza zachodniej części naszego państwa, dzięki czemu dobrą inwestycją jest sprawienie sobie pompy ciepła. Kto ma pompę, panel słoneczny i wiatraczek jest dziś wygrany i może spokojnie sobie egzystować, nie zważając na kryzys energetyczny. Podobnie mieszkańcy bloku wspólnoty mieszkaniowej w Zwoleniu, gdzie po inwestycjach w OZE rachunki za energię spadły o 90%. Niestety, w moim odczuciu takich inwestycji jest wciąż za mało, a dynamika zmian i inwestycji nie odpowiada potrzebom polskiego systemu energetycznego. Hamulcem prosumpcji jest ogromne zaniedbanie programu modernizacji sieci energetycznej, która w wielu miejscach o znacznym nasyceniu gospodarstw prosumpcyjnych z panelami słonecznymi i pompami ma problem ze zbyt wysokim napięciem swoich linii…
Warunków do realizacji inwestycji w zakresie produkcji prądu elektrycznego z wody Polska niemal nie ma. Górskie rzeki mają zbyt małą siłę przepływu, a nizinny charakter naszego kraju nie pomaga. Pływy Bałtyku też nie pozwalają na efektywne wykorzystanie energii morskiej wody. Mamy już wiele wodnych elektrowni (np. Żydowo, Porąbka-Żar, Solina), które nie mają decydującego wpływu na nasz system. Pomijam już fakt, że inwestycja w energię z przepływu wody to wyjątkowo duża, jak na OZE, ingerencja w środowisko naturalne, nierekompensująca strat w przyrodzie. Nie idźmy tą drogą.
Jednak inwestycje w OZE napotykają na opory ze strony potencjalnych konsumentów. Słabo stoi ich edukacja i inne elementy tzw. soft power odnośnie wpływu na decyzje Polaków. Wydaje się, że Polacy przede wszystkim muszą odzwyczaić się od mentalności, wedle której trzeba coś spalić, aby było ciepło lub żeby płynął prąd w gniazdkach. Nie, nie musi tak być.
Może pomogłyby uchwały antysmogowe? Działają one już w wielu miejscowościach, zwłaszcza największych miastach naszego kraju. Za palenie niedozwolonym w uchwale materiałem (najczęściej paliwem stałym jak np. węgiel) będą grozić wysokie kary. Warto przypomnieć, że idzie zima 2022/2023. Według wstępnych prognoz IMiGW ma być ona łagodna i mokra. Jednak sądzę, że znając przyzwyczajenia Polaków i dyspensę, jaką otrzymali na palenie byle czym i byle jak, zakup masek przeciw-smogowych będzie wręcz obowiązkowym elementem wyposażenia człowieka dbającego o swoje drogi oddechowe. FFP 3, a najlepiej FFP 4 w każdym domu!
Zostaje jeszcze nadal niewykorzystane źródło energii, w moim odczuciu katastrofalnie zaniedbane w wyniku rozdmuchanego strachu społeczeństwa i polityków. Mowa oczywiście o pozyskiwaniu energii z atomu, które według mnie nadal dystansuje zaletami OZE. Atom traktuję jak najbardziej jako „zieloną” energię. Żarnowiec? Może inna lokalizacja? To mniej istotne. Ważniejsze, że trwa to zdecydowanie za długo. Kluczowe są według mnie protesty z lat 80. podsumowane w 1990 r. porzuceniem budowy elektrowni żarnowieckiej w ramach referendum w województwie gdańskim. W późniejszym okresie wieloletnie spory o lokalizację i problem akceptacji energii atomowej przez Polaków nie pozwalały na realizację innych elektrowni atomowych. Obecnie Polska jest na najlepszej drodze, aby w końcu popchnąć temat do przodu, z uwagi na trwające rozmowy odnośnie dostaw paliwa (Polska nie posiada potrzebnych zasobów rud uranu) i technologii (tej również nie posiadamy). Dostawcą mogą być Amerykanie, Koreańczycy z ROK oraz Francuzi. Nowymi wyzwaniami stojącymi na drodze uniezależniania się mogą być rosnące koszty i niestabilność polityczna naszego kraju, zwłaszcza w świetle protestów Niemców (mających nielogiczny uraz do atomu) starających się blokować większość strategicznych inwestycji publicznych naszego kraju. Zawsze pozostaje jeszcze SMR („mały atom”), który polega raczej na masie małych reaktorów rozsianych po całym kraju niż na jednym większym. Moim zdaniem pójście w tą stronę byłoby nie najgorsze z uwagi na dywersyfikację miejsc produkcji, rozłożenie inwestycyjne po różnych prowincjach Polski, a dzięki temu, dawałoby to większą stabilność w kontekście potencjalnych ataków na sieć energetyczną…
Podsumowując, Polakom nadal daleko do uzyskania niepodległości w „zielonym” sensie. Na chwilę obecną, w kontekście pozyskiwania energii, przynajmniej nie zwiększamy zakresu wykorzystywania węgla, choć uzależniliśmy się ostatnio od importu. Moim zdaniem na drodze do zielonej niepodległości powinniśmy osiągnąć następujące kamienie milowe: jak największe uniezależnienie energetyczne Polaków – przedsiębiorców i gospodarstw domowych oraz budowa elektrowni opartych o technologię jądrową. Da to Polakom łatwo dostępny, tani prąd. Według stanu na rok 2022 zbiegło się kilka elementów, z jednej strony zaciemniających faktyczny stan polskiej niezależności energetycznej, z drugiej wprost punktujących nasze ewidentne zaniedbania jako państwo na drodze do niezależności. Mowa o pandemii, wojnie Rosji z Ukrainą i inflacji. Wszystkie te trzy elementy windują ceny, zakłócają łańcuchy dostaw, wzmacniają niepewność producentów i konsumentów. Takie sytuacje mogą się przydarzyć w przyszłości. Im bardziej rozproszeni i oszczędni w produkcji będziemy, tym łatwiej przebrniemy przez tego typu kryzysy w polskiej gospodarce. Obecne wydarzenia powinny być niczym kubeł zimnej wody wylany na nasze głowy. Do „zielonej” niepodległości jest przed nami jeszcze daleka droga, choć według mnie jest ona osiągalna do 2035 r., o ile potraktujemy ten wątek jako priorytet naszego bezpieczeństwa i rozwoju.
