Dzielny (choć uciążliwy z racji swej ekonomicznej ignorancji) obrońca biednych i uciśnionych tego świata, red. Leszczyński z Gazety Wyborczej, znów zabrał głos w obronie tychże, ubolewając nad tym, że „jedzenie jest za drogie dla biednego”. Chociaż picie jest ważniejsze niż jedzenie (bo bez picia krócej można wytrzymać!), zostawił on chwilowo swoją wojnę ideologiczną przeciwko prywatnemu sektorowi chcącemu produkować wodę pitną i zajął się ostrzeganiem przed klęską głodu.
Otóż dlatego dyktatorzy w świecie arabskim są w tarapatach, że w górę idą ceny żywności. Wprawdzie idą one także w górę w np. w Azji czy Ameryce Łacińskiej, a tam dyktatorzy jakoś trzymają się mocno. Ten brak logiki naszemu obrońcy uciśnionych nie przeszkadza. Dalej prowadzi swoją wojenkę z kapitalizmem, powołując się na jakiegoś oenzetowskiego urzędasa, że co roku sprzedaje się na świecie obszar wielkości Francji zagranicznym inwestorom.
Dla każdego, kto rozumie cokolwiek z ekonomii byłaby to pozytywna wiadomość; zagraniczne inwestycje są w ogromnej większości bardziej wydajne. Dlatego przede wszystkim, że są prywatne i funkcjonują w ramach najbardziej efektywnego systemu ekonomicznego w historii ludzkości, czyli kapitalistycznego rynku. To właśnie kapitalistyczny rynek spowodował, że w okresie minionych prawie dwustu lat procent ludności żyjący za mniej niż $1 dziennie zmniejszył z prawie 90% ludzkości do niespełna 20%. To właśnie kapitalizm wyzwolił ludzi ze skrajnej biedy – po raz pierwszy w historii ludzkości.
Oczywiście nie wszędzie kapitalistyczny rynek z towarzyszącymi mu instytucjami dominuje w gospodarce i nie wszędzie ma szanse sprawnie funkcjonować. „Majsterkowicze” bowiem czuwają, z katastrofalnymi często efektami. W XXw. 80% ludzi, którzy zmarli z głodu w czasach pokoju, to ci, którzy mieli nieszczęście żyć pod rządami komunizmu.
A i obecnie bloody do-gooders (najlepsze tłumaczenie, to „cholerni amatorzy dobrych uczynków”) nie zasypiają gruszek w popiele. Szaleństwa ekologów już przyczyniły się w połowie ub. dekady do podwojenia cen kukurydzy, a i obecnie szykuje się coś podobnego, bo coraz więcej kukurydzy przerabia się na ekopaliwa. A przecież gdyby nawet całą kukurydzę produkowaną w USA przeznaczyć na paliwa, to i tak – według specjalistów – zaspokoiłyby to niewiele więcej niż 4% amerykańskiego popytu. A przecież cholerni amatorzy dobrych uczynków mają jeszcze tyle pięknych pomysłów uszczęśliwienia ludzkości nie tylko w USA…
Oczywiście, można domagać się ograniczenia spekulacji, jak tego żądają ci, którzy nie nauczyli się tego, co 150. lat temu napisał J.S.Mill w obronie spekulantów zbożem. Mianowicie, że oni zwiększają popyt i przez to cenę kupując jesienią, gdy zboża jest dużo, oraz zwiększają podaż, a przez to obniżają cenę, sprzedając wiosną, gdy zboża jest mało. A więc zmniejszają, a nie zwiększają skalę fluktuacji cen. Red. Leszczyńskiemu i innym żurnalistom, a także podobnie nic nie rozumiejącym politykom, nie przychodzi do głowy zastanowić skąd bierze się tyle pieniędzy, przelewających się po różnych rynkach (także rynkach żywnościowych). Bo to właśnie inni „cholerni amatorzy” (o statusie zawodowców) w ramach czynienia dobrych uczynków wpuszczają te pieniądze do światowej gospodarki.
Jestem przekonany, że jeśli kiedyś „cholernym amatorom” uda się wykoleić kapitalizm jakimś kolejnym dobrym uczynkiem (lub raczej sumą efektów wszystkich poprzednich), to zachowają się, jak ów stary rabin z XIX-wiecznego dowcipu, do którego zwrócili się wierni o uratowanie drobiu od szerzącej się epidemii. Gdy dowiedział się, że ostatnie ptaki właśnie zdechły, załamał ręce i zawołał: „A ja przecież miałem jeszcze tyle dobrych pomysłów”…