Dostałam zaproszenie na zebranie walne mojej spółdzielni mieszkaniowej. Nie idę. Przyznaję się do tego z pewnym wstydem. Mam jednak doskonałą okazję, aby szczerze przeanalizować powody, dla których podjęłam taką decyzję – gwoli lepszego zrozumienia rodaków, którzy bojkotują wybory samorządowe, parlamentarne, europejskie…
- Nie wiem, o o chodzi – na zebranie walne przyjdzie mnóstwo osób zorientowanych dobrze w wewnętrznych sprawach spółdzielni, z wyrobionym zdaniem. Ja tego nie śledzę, więc zdania mieć nie będę. Jak mam zająć jakieś stanowisko i być uczciwa wobec siebie? Rzucić kostką?
- Nie mam czasu się zorientować, o co chodzi – wyrobienie sobie zdania wymaga wysiłku, czasu, ewentualnie szybkiego i intensywnego nadrobienia historii najnowszej. Wiem, że jest jakiś zarząd, są jego krytycy. Przysłano mi nawet do domu sprawozdanie roczne, które powinnam przeanalizować (wow, rząd tego nigdy nie robi!) i oceni, czy podoba mi się praca władz spółdzielni. Gruby druczek.
- Nie mając wiedzy, nie chcę głosować za ani przeciw – boję się, że z głupoty kogoś skrzywdzę lub zaszkodzę własnym interesom. Potem musiałabym się tego wstydzić, więc wolę wstrzymać się od głosu.
- Zdaję sobie sprawę, że są zwalczające się stronnictwa – i naprawdę nie mam ochoty opowiadać się za którymś z nich albo chociaż sprawiać takie wrażenie. Po co mi taki kłopot, skoro naprawdę nie znam tematu na tyle, żeby móc z przekonaniem bronić jakichś racji?
- Tak naprawdę spędzam mało czasu w domu i nie zdążyłam zauważyć istotnych spraw, które by mnie popchnęły do walki o coś lub przeciw czemuś. Spółdzielnia stoi, dach nie wali się na głowę, w kranie płynie woda, a co rano wywożą śmieci. OK, wystarczy. Zapewne mogłoby mi zależeć np. na nowym placu zabaw dla dzieci, ale… nie mam dzieci i mnie to nie dotyka.
- Nie jestem osobiście związana ze spółdzielnią, nie znam bliżej nikogo z osób na listach, ich nazwiska nic mi nie mówią.
- Nie chcę się wydurnić – nie lubię głosować na ślepo i przekonać się, że popełniłam błąd. Wolę wybory z przekonania albo wcale.
- Wiem, że jeśli nie zagłosuję, to nic się nie stanie. Trawniki będą koszone, śmieci wywożone, winda będzie jeździć. Dopóki nie wydarzy się coś, co odczuję bezpośrednio, nie mam motywacji, aby angażować się w wewnętrzną politykę.
- Zaangażowanie lokalne jest fanaberią, którą zostawiam sobie na później. To jedna z tych rzeczy, na które przyjdzie czas, gdy z listy znikną pilniejsze rzeczy, a ja usiądę w fotelu z drinkiem i zapytam siebie „to jaką rzecz miałam zrobić, kiedy znajdę trochę wolnego czasu?” Nie mam jednak poczucia, że od tego żywotnie zależy mój dalszy los w jakimś większym stopniu.
- Wiem, że na to idą moje pieniądze, ale godzę się z tym, że zajmują się tym inni. Dopóki wszystko wokół mnie działa, pozostawiam decyzje spółdzielcze zorientowanym i zaangażowanym. Widocznie robią to dobrze. Ja w zamian płacę i się godzę z ich decyzjami.
Powiedzmy to otwarcie. Jesteśmy przeładowani informacjami. Ich stały napływ jest zewsząd. Trzeba się orientować w polityce krajowej i z grubsza w zagranicznej, bo to żywotnie ważne. Trzeba rozumieć zmiany ekonomiczne, nie wypadać z obiegu kulturalnego. Z racji pracy zarobkowej gonimy naukę i technologię. Wypada się choćby ogólnie rozeznawać w polityce lokalnej, swojego miasta i regionu. A jest jeszcze życie prywatne, hobby, życie zawodowe i tysiąc spraw, które wymagają od nas, abyśmy je uważnie śledzili. Żeby system całkiem nie padł, żeby nie przegrzały się łącza, pewne systemy trzeba odłączać. Ktoś odcina się od kultury, ktoś od konieczności zastanawiania się nad swoim zdrowiem, ktoś inny ignoruje świat poza granicami kraju i dumny jest z tego. Często odcinamy politykę, bo pochłania dużo uwagi, jest stresogenna, a nie widać wyraźnych, natychmiastowych korzyści z poświęcania jej czasu, choćby w postaci rozrywki. Za to szybko widać skutki złych wyborów.
Ten wpis nie ma na celu tłumaczenia kogokolwiek czy usprawiedliwiania. Raczej zrozumienie mechanizmu świadomej rezygnacji z uczestnictwa. Niech posłuży jako bodziec do dyskusji wszystkim, którzy kłopoczą się niską frekwencją wyborczą. Każdy z nas z czegoś rezygnuje i ma ku temu swoje bardzo prywatne powody.
Przeczytaj również:
- Czy naprawdę każdy powinien głosować? T. Kamiński
- Każdy głos się liczy? Uwagi o racjonalności głosowania, M. Potz
- Frekwencja ma znaczenie, S. Kabat