Obiecałem sobie, że nie będę więcej pisał o Robercie Biedroniu i w tym postanowieniu trwałem kilka dni. Jednak życie nie znosi spokoju i nie daje mi od jego osoby odpocząć. Postanowiłem więc, już tym razem naprawdę, napisać ostatni raz o jego inicjatywie, ale tym razem inaczej. Tym razem w duchu łagodnej ambiwalencji. Długo myślałem o tym, analizując rozemocjonowane dyskusje z paroma jego zwolennikami, ale kropkę nad i postawił Jakub Bierzyński nie tylko swoim tekstem w wp.pl (gdzie nazwisko Schetyna pada kilkanaście razy), ale późniejszymi komentarzami na Twitterze. Doszedłem więc do wniosku, że dalsze dyskusje są stratą czasu, a jedyne, co można w tej sytuacji zrobić, to dać koleżeństwu działać – wyborcy sami ocenią, na ile poważna jest to sprawa. Ja tylko podsumuję dotychczasową wiedzę, jaką posiadam. I więcej, przyrzekam, o Biedroniu nie napiszę.
Idzie nowe, ale stare.
Jedna uwaga na początek – Robert Biedroń uparcie przedstawia się społeczeństwu, jako nowa jakość w polityce. Podkreśla to na każdym kroku, nie tylko on, ale także osoby, które z nim współpracują. Świetnie, nowa jakość zawsze się w polskiej polityce przyda, ale ja, przepraszam, żadnej nowości nie widzę. Widzę raczej osobę, która zbyt często i zbyt łatwo rozdaje w mediach społecznościowych bany, a do tego odmawia wywiadów, gdy spodziewa się trudnych pytań. Do tego odnoszę nieodparte wrażenie, że każda krytyka jego osoby ma podtekst światopoglądowy, który sprowadza się do swoistego szantażu – nie podoba ci się Biedroń lub to, co robi, bo jest gejem. Nie wiem, jak u innych, ale u mnie kompletnie mi to zwisa, z kim żyje ktokolwiek, pod warunkiem, że nie jest to osoba niepełnoletnia. Zakładam też, że u większości jego krytyków jest podobnie. Z drugiej strony, Robert sam wybrał swoją drogę w życiu, postanowił się wyraźnie określić, więc musi przyjąć także do wiadomości, że jakaś część wyborców będzie go oceniać wyłącznie pod tym względem. Wykorzystywanie tego jednak w polemice z oponentami, uznaję za bardzo słaby motyw. Mówiąc za siebie: krytykuję Roberta działania i zachowanie nie dlatego, że jest gejem, tylko dlatego, iż uważam, że popełnia błędy, a do tego zmierza w najgorszą możliwą stronę, czyli ścieżką Palikota, Petru i Kukiza. Poważny polityk, to nie jest celebryta, a scena polityczna, to nie scena estradowa.
Palikot spalił swój projekt polityczny całkowitym brakiem wiarygodności własnej osoby. W dość krótkim czasie wykonał woltę od konserwatywnego polityka do zagorzałego lewicowca, wrażliwego na społeczną krzywdę. W ogóle podchodzę dość sceptycznie do wszelkiej maści przedsiębiorców o wrażliwości społeczno-lewicowej i doprawdy nikt nie jest mnie w stanie przekonać, że biznesmen z dużym majątkiem może mieć szczere przekonania lewicowe. I nie chodzi mi o to, że jak ktoś jest bogaty, to musi być krwiopijcą i złodziejem, ale o to, że prowadzenie biznesu kłóci się po prostu z lewicowymi postulatami, gdzie etatyzm, to jedna z podstaw socjalizmu. Nie wierzę, aby przedsiębiorca stosował w swojej firmie rozwiązania bliskie tym poglądom, a jeśli nie są mu bliskie w jego przedsiębiorstwie, jak poważnie można przyjąć, że są mu bliskie poza nim? Jak pokazała historia dla wielu Polaków Palikot – biznesmen nie kojarzył się dobrze, jako Palikot – lewicowy polityk.
Ryszard Petru roztrwonił swój polityczny dorobek jeszcze szybciej, niż Palikot. Po bardzo udanej kampanii wyborczej, zrobionej naprawdę dobrze, jak na warunki Polskie i zdobyciu bardzo dobrego wyniku wyborczego, ogłosił się nagle liderem Opozycji, a kilka miesięcy później dał się rozegrać Kaczyńskiemu, jak dziecko, mówiąc o światełku w tunelu, które zauważył, gdy Kaczyński zwabił go na spotkanie, będące niczym innym, jak tylko typowym wsadzeniem go na minę. Koniec kariery politycznej zaliczył zaś, gdy podczas zimowych protestów pod Sejmem, postanowił w tajemnicy urwać się na krótkie wakacje z nową miłością swego życia. Był przy tym tak tajemniczy, że nawet jego najbliżsi współpracownicy o tym nie wiedzieli, udając przez kilka dni kompletnego głupa. Tak pewny owej tajemniczości, zapomniał, że w XXI wieku ludzie mają smartfony, a w nich aparaty fotograficzne i że znajdzie się ktoś, kto w samolocie rozpozna lidera opozycji z koleżanką z partii. Przy czym oczywiście nie to było ważne, że Petru się zakochał – każdy ma prawo, ale to, że ludzie stali na mrozie i bronili demokracji, a on był tych protestów twarzą, jak sam niejednokrotnie w mediach stwierdził. Cóż, każdy ma taką konspirację, na jaką zasłużył.
Paweł Kukiz w podobnym tempie roztrwonił swój polityczny kapitał, wdając się w szemrane interesy z narodowcami. Kto dokładnie podpowiedział mu tę strategię, tego nie wiem, ale był to „przedni” ruch z jego strony, efektem czego wiceministrem cyfryzacji jest dzisiaj Adam Andruszkiewicz, kolega Kukiza z partii. Owszem, wykluczony z niej, ale to Kukiz’15 wprowadził do Sejmu środowiska skrajnie prawicowe. Innym ciekawym zachowaniem jest bycie w opozycji, ale jakoś tak nie do końca, choćby w procesie rozwalania polskich sądów – to Kukiz’15 do spółki z PiS rozmontował Krajową Radę Sądownictwa, łamiąc przy tym Konstytucję. Swoistym crème de la crème były inne zachowania Kukiza, które do dziś kłócą się z forsowaną przez to stowarzyszenie narracją o antysystemowości. Rzeczywiście, cholernie antysystemowym musi być ugrupowanie, które ma swego wicemarszałka oraz czynnie uczestniczy w procesie legislacyjnym państwa. Całkowita i kompletna antysystemowość. Nie da się też zapomnieć, że aktualny prezes NBP Adam Glapiński, partyjny, i nie tylko, przyjaciel Kaczyńskiego otrzymał to stanowisko dzięki głosom Kukiz’15. Czym jest dzisiaj Narodowy Bank Polski – wiemy. A raczej jeszcze nie wiemy.
Wszystkie te przykłady świadczą o jednym – poważną politykę robią poważni ludzie. Ktoś, kto decyduje się na wejście do tego świata, musi odłożyć na bok zarówno niezdrową ambicję, zbyt duże ego, czy po prostu zachowania, które wcześniej były akceptowalne, a w polityce nie są. Mówiąc krótko, trzeba dorosnąć do tej roli, a do roli lidera politycznego już bezwzględnie. Tymczasem czym nas raczy Robert Biedroń – zdjęciami z cudownych wakacji. I rzecz jasna nie idzie o to, że wyrwał się na zwiedzanie świata, ile o to, dokąd się wyrwał. Nie da się pogodzić wrażliwości lewicowej ze spędzaniem wakacji akurat tam, gdzie tej lewicowej wrażliwości się systemowo nie przestrzega. Nie można z jednej strony głosić haseł o prawach kobiet, a wakacje spędzać w krajach, gdzie kobiety nie mają żadnych praw. Nie rozumiem tego. Czy nie można spędzić wakacji w Polsce? I walnąć przy tym kilka słitfoci w towarzystwie zwykłych, polskich turystów? Jak można, znając wcześniejsze fotki Tarczyńskiego z jacuzzi w najdroższym apartamentowcu w Polsce (krytykując je przecież), samemu powielać te same wizerunkowe wpadki? Jaką gwarancję mają mieć wyborcy, że Biedroń, to nie będzie kolejna spalona nadzieja? Jaką gwarancję mają mieć wyborcy, że czwarta z kolei nowa partia w ciągu kilku ostatnich lat będzie tą właściwą i że to Biedroń odmieni oblicze tej ziemi? Jaką?
Eurowybory zweryfikują wszystko.
Jednym z koronnych argumentów zwolenników ugrupowania Biedronia, jest ten, że KO nie wygrała wyborów samorządowych. Na podparcie tej tezy używa się twierdzenia, że na 107 miast prezydenckich KO wygrała jedynie w 22. To oczywiście uproszczenie, zbyt często stosowane dzisiaj w politycznych dyskusjach. Pewnie dla jednych będzie to znaczący wyznacznik, dla innych będzie inny – że w stu kilku miastach nie wygrał PiS. Dla mnie ta informacja ma znaczenie. PiS został praktycznie całkowicie wypchnięty z miast prezydenckich, a Polska podzieliła się na dwie części – niepisowskie miasta i pisowskie powiaty. Po ponad trzech latach propagandowej nawalanki w mediach i ładowania miliardów w określoną grupę społeczną taki wynik uznać można za bardzo dobry prognostyk. To samo dotyczy sejmików wojewódzkich (uwzględniając nawet fatalną wpadkę z radnym Kałużą). Nikt nie mówi tu w euforii o zwycięstwie, ale narzucanie narracji (pokrywającej się z narracją PiS), że opozycja sromotnie przegrała, to gruba przesada i de facto działanie zgodne z propagandą władzy. To właśnie w takim momencie oczekiwałbym zwiększenia wysiłków we wspólnych rozmowach o integracji, niż upartego dążenia do podziału i samodzielnego startu w wyborach. To ciasto należy nadal wyrabiać, a nie wyrzucać je do śmieci, jak chce tego Biedroń.
Od tygodni jest także forsowana teza, że opozycja zyska tylko wtedy, gdy Ruch Roberta Biedronia wystartuje sam w wyborach. Tymczasem sondaże wcale tego nie potwierdzają. Wręcz przeciwnie, pokazują prawidłowość, z której wynika, że Ruch Biedronia może odebrać głosy jedynie PO i SLD, co w pełni pokrywa się z jego taktyką. Dla Biedronia liczy się tylko wyborca tych dwóch partii, bo wyborcy PiS nie zagłosują na niego z dwóch co najmniej powodów – światopoglądowych (orientacja seksualna) oraz socjalnych. To PiS już dawno przejął pałeczkę lewicowego socjalu, a lewica kompletnie nie może sobie z tym poradzić. Jaki więc jest cel Biedronia? – wyłącznie wyborca liberalny, co potwierdza cytowany już na wstępie artykuł Jakuba Bierzyńskiego.
W artykule tym widać tylko jedno – nazwisko szefa Platformy. To Schetyna jest, według ekipy Biedronia, odpowiedzialny za wszystko, co złe w polskiej polityce. Także za rozłam w Nowoczesnej. Nie sądzę, aby prawdą było to, że Koalicja Obywatelska funkcjonowała dobrze (to słowa często powtarzane przez Katarzynę Lubnauer). Sprawa radnego Kałuży na Śląsku pokazała, że coś tam jednak nie zagrało dobrze – przypomnę, że ów radny, to radny Nowoczesnej, forsowany przez niektórych polityków tej partii. Nie Schetyna i PO go wstawili na listy, tylko Nowoczesna. Jasne, Schetyna mógł rozłamowców z Nowoczesnej nie przyjmować, ale właściwie dlaczego? Część wyborców zbyt mocno traktuje politykę, jako klub dozgonnych przyjaciół. Owszem, atmosfera jest bardzo ważna, ale doprawdy nie najważniejsza. Jeśli zaś mówimy o nadszarpniętym zaufaniu, to najpierw należałoby spojrzeć na własne szeregi, czyli na radnego Kałużę właśnie. My, obywatele, wynajęliśmy polityków do określonych w wyborach zadań i doprawdy nie towarzyskich układów oczekuję, tylko realizacji tych zamierzeń. Dla mnie ważna jest przede wszystkim skuteczność w budowie demokratycznego państwa prawa. A dzisiaj w jego odzyskaniu.
Jak zresztą pokazują najnowsze wydarzenia, Koalicja wcale nie ma się aż tak źle – PSL, SLD i Nowoczesna właśnie się porozumiały ze sobą i zaczynają rozmowy z Platformą. Dla Schetyny to dobra informacja, zamiast dogadywać się z każdym z osobna, będzie rozmawiał z jednym organizmem. Bez wątpienia takie porozumienia zjednoczeniowe są wynikiem przejścia siódemki posłów z Nowoczesnej do PO. I to ponad wszelką wątpliwość. Rzecz jasna decyzje zjednoczeniowe są bardziej oczywiste przed wyborami europejskimi, ale jestem przekonany, że przed wyborami parlamentarnymi o jedności na opozycji będzie się mówić jeszcze głośniej i to także w kontekście Ruchu Biedronia. Jest pewne, że Biedroń do eurowyborów wystartuje sam, ale zdruzgotany wynikiem wyborczym swojego Ruchu (głównie z powodu programu, który będzie PR-ową papką złożoną z postulatów innych ugrupowań oraz haseł niemożliwych do zrealizowania), przekalkuluje sprawę i dla dobra tej ziemi usiądzie do stołu z Grzegorzem, zapominając o jego wszystkich przywarach.
I będzie to dla Schetyny najlepsza z możliwych sytuacja, bo Biedroń dzisiaj byłby znacznie silniejszy, niż na jesieni będzie. Schetyna i Platforma to wiedzą, dlatego żaden z polityków Platformy nie reaguje na ataki biedroniowców. Spokojnie czekają.
Poczekam i ja.
Zdjęcie: Wikipedia, Silar (CC BY-SA 4.0)