Niczego w życiu nie należy się bać, trzeba to tylko zrozumieć. Nadszedł czas abyśmy rozumieli więcej by bać się mniej – Maria Skłodowska-Curie
Gdy Polska milczała na temat genetycznie modyfikowanej żywności, dyskusja przeniosła się na ulice Warszawy, gdzie miał miejsce protest celebrytów, finalnie zaś wprowadzono zakaz uprawy kukurydzy MON 810 koncernu Monsanto i ziemniaków Amflora produkowanych przez firmę BASF.
Jeśli chcielibyśmy rozpocząć właściwą i rzeczową debatę, ważne by ustalić, w jakim kierunku ma ona zmierzać, ponieważ część rozważań w tym temacie była jałowa i pozbawiona sensu, część ciągnęła się w nieskończoność. W 2004 roku byłem zdania, że nie można zakończyć kłótni o GMO, tak długo, jak długo będziemy prowadzić spór ideologiczny. Z biegiem lat moja opinia potwierdziła się. Najbardziej zaskakujące jest to, że nigdy żadna technologia nie wzbudziła tylu wątpliwości i krytyki, nie będąc przy tym przyczyną jakichkolwiek perturbacji, awarii, zagrożeń, nie wspominając już o śmierci pojedynczego człowieka[1]. Przedziwne i pasjonujące dyskusje różnią się między sobą w zależności od kraju, w którym są prowadzone. Jak zatem dyskutować aby nie popaść w zaściankowość? Przypuszczalnie oto odpowiedź na to niełatwe pytanie.
Jakie były początki sporu o GMO?
Kiedy spór o żywność genetycznie modyfikowaną wybuchł w Polsce, bez wątpienia miał on już swoją długą historię we Francji. W istocie, był 1996 rok gdy dziennik „Libération” opublikował artykuł zatytułowany „Uwaga na szaloną soję”. W tamtych czasach tylko specjalistyczna prasa wypowiadała sie na temat GMO, i kwestia ta była niemal całkowicie ignorowana przez prasę głównego nurtu. Toteż organizmy genetycznie modyfikowane nie pojawiłyby się na scenie publicznej, gdyby aktywiści Greenpeace nie przykuli się w porcie w Antwerpii, w celu zapowiedzenia przybycia na europejską ziemię pierwszej, genetycznie modyfikowanej soi. Od tego momentu wydaje się, że w oczach konsumentów reputacja techniki modyfikacji genetycznej została zbrukana na dobre.
Trzeba przyznać, że tytuł artykułu w Libération bardzo w tym pomógł. W epoce kryzysu spowodowanego chorobą wściekłych krów atmosfera sprzyjała niepokojowi. Do tego doszło pojawienie się na scenie ekologów z organizacji pozarządowych. Przebieranki zawsze wydawały się integralną częścią debaty: w rzeczywistości trudno było bowiem zidentyfikować czyhające niebezpieczeństwo. Dlatego przeciwnicy GMO tworzyli sugestywny obraz mający symbolizować niewypowiedziane zagrożenie.
Zatem gdy w 1999 roku entomolog John E. Losey postawił hipotezę, że kukurydza Monsanto może powodować zwiększoną śmiertelność motyli z gatunku monarcha, aktywiści Greenpeace przedefilowali ulicami ze skrzydłami na plecach. Jednym z ulubionych strojów noszonych przez działaczy jest też kombinezon jaki jest konieczny w przypadku pracy w pobliżu elektrowni jądrowej. Co ciekawe, istniejąca we Francji Konfederacja Chłopska (Confédération Paysanne, będąca związkiem drobnych rolników, ma swój obowiązujący, oficjalny kostium w czerwonym kolorze. Dla nich, walka z GMO nie ma na względzie ochrony środowiska czy ludzkiego zdrowia, lecz ma wymiar polityczny. Trzeba walczyć z imperializmem amerykańskich producentów nasion. Wydaje się, że polscy przeciwnicy GMO nie odcinają się od reguły noszenia wyrazistych, symbolicznych makijaży- masek, mających na celu nagłośnienie sprawy i zwrócenia na nich uwagi. Gwiazdy, które manifestowały na ulicach Warszawy miały makijaże i stroje niczym dzieci przebranie w dniu Halloween. Pod presją tych nacisków rząd podjął decyzję o zakazie upraw dwóch genetycznie modyfikowanych roślin. Cały ten zgiełk zmusza nas do konstatacji, że awantura o GMO zawsze zaczyna się od sfabrykowania potencjalnego zagrożenia przez przeciwników GMO… i nigdy nie dzieje się to przypadkowo.
Dlaczego kłótnia o GMO nie ma końca?
Spór o GMO może toczyć się latami we Francji i ostatnio udało się go zaszczepić w Polsce z prostego powodu. Przeciwnicy GMO stawiają pytania natury metafizycznej, spekulatywnej, na które naukowcy nie są w stanie odpowiedzieć. W rezultacie antagoniści żądają od badaczy, by ci udowodnili, że technologia modyfikacji genetycznej nie niesie ze sobą żadnego ryzyka. Bazują przy tym na tzw. zasadzie ostrożności. We Francji pod rządami Chiraca, z pomocą ówczesnej minister środowiska Roselyne Bachelot, wpisano tę koncepcję do konstytucji. Od tej chwili zasada ta stała się prawem obowiązującym w państwie. Tym samym możecie więc zaskarżyć waszego sąsiada, żądając od niego by udowodnił, że śmigło turbiny wiatrowej, którą zainstalował na swojej posesji, nigdy nie spadnie do waszego ogrodu, a jeśli tego nie zrobi stwierdzić, że w ten sposób nie respektuje on zasady ostrożności. To na nim spocznie ciężar udowodnienia, że tak nie jest. Wracając do kwestii GMO, to całkiem proste: wystarczy poprosić firmy nasienne, dystrybuujące na rynku różne odmiany nasion, by udowodniły, że zastosowana technologia modyfikacji genetycznej jest bezpieczna i nie stwarza ryzyka w żadnym aspekcie. Weźmy przykład kukurydzy Bt, która otrzymała gen, zapewniający odporność na omacnicę prosowiankę (gąsienicę, która niszczy całe plantacje). Dla rolnika potencjalnym zagrożeniem jest pojawienie się insektów odpornych na substancje wydzielane przez zmodyfikowaną genetycznie roślinę. Firmy nasienne piszą tony sprawozdań, w których przedstawiają wyniki swoich badań i opisują jak uniknąć wystąpienia tego zjawiska. Domagają się od rolników aby, przykładowo, pola z uprawami genetycznie modyfikowanych roślin przedzielać polami uprawnymi roślin niemodyfikowanych. W ten sposób można zmniejszyć presję selekcji i opóźnić ewentualne pojawienie się odpornych szkodników. Jednak, jak dotąd wszystkie te środki ostrożności nie były dostateczne aby przekonać przeciwników GMO. Ostatnio zapewniali, oni że nigdy nie można być pewnym czy nie pojawi się populacja odpornej omacnicy prosowianki. Dowodzi to, że nie mamy tu do czynienia z zagadnieniem czysto naukowym, ale wysoce spekulatywnym. Najdziwniejsze wydaje się to, że przeciwnicy GMO nie zadają tych samych pytań w przypadku ekologicznych bioproduktów, ale to już zupełnie inna kwestia. Stwierdzenie: „kukurydza Bt nigdy nie przyczyni się do pojawienia uodpornionej omacnicy prosowianki” jest nieweryfikowalne. Nie sposób go sprawdzić, w przeciwieństwie do tezy mówiącej, iż: „kukurydza Bt może przyczynić się do pojawienia uodpornionej omacnicy prosowianki”. Tutaj muszę się nieco usprawiedliwić przed czytelnikami za te techniczne szczegóły, ale są one ważne by zrozumieć sedno problemu związanego z GMO i powód, dla którego twierdzę, że tocząca się debata nie ma wymiaru naukowego, lecz ideologiczny. W chwili gdy nauka jest bezustannie zapędzana w kozi róg, nie mogąc odpowiedzieć na tak postawione pytania, jej miejsce bezprawnie zajmuje ideologia. Jeśli konieczne jest przesunięcie i zaostrzenie pewnych ograniczeń dotyczących żywności, to nie powinno się przy tym popadać w psychozę i przesłuchiwać naukowców w sprawach, które nie należą do ich domeny. A tak właśnie się dzieje w przypadku sporu o żywność genetycznie modyfikowaną. Zobaczyliśmy jak naukowa dyskusja stopniowo zmieniała się w ideologiczną awanturę, w której naukowe sądy zostały wyeliminowane w nierównej rywalizacji, naukowe debaty zostały zastąpione przez medialną polemikę zastąpiła.
Czy można położyć kres kłótni o GMO?
Spór o GMO dopiero co zaczął się w Polsce, daleko mu też do zakończenia we Francji. We wrześniu profesor Séralini, na łamach „Nouvel Observateur”, zilustrował swoje tezy badawcze zdjęciami laboratoryjnych szczurów z nowotworowymi naroślami. W swojej wypowiedzi podkreślał, że w ten sposób, dobitnie wykazał niebezpieczeństwo jakie wiąże się z GMO. W rzeczywistości opublikował wyniki swoich badań w prasie popularnej, zanim zostały one poddane ocenie i zrecenzowane przez innych badaczy. Powyższy eksperyment, został podważony przez światowych naukowców, ale badacz osiągnął swój cel, uzyskując rozgłos w momencie wejścia na rynek jego książki! Gdyby nie ten fakt, bój profesora sprowadziłby się obszernych, niewiele znaczących, eksperymentalnych protokołów. Od lat walczy on o możliwość rozszerzenia zakresu swoich badań i oskarża władze, zarzucając im, że w żaden sposób nie kontrolują GMO przed wprowadzeniem ich do powszechnego obiegu.[2] Potwierdza to tezę, że przeciwnicy GMO nie znajdując realnych dowodów na istnienie z góry przez siebie założonego niebezpieczeństwa, kreują spór, sprowadzający się do długości eksperymentalnych raportów. Jeśli są obszerne, niezbicie wskazuje to na zagrożenie, którego istnienie podejrzewali. Tym samym mogą bezustannie przytaczać rozwlekłe protokoły, mające na celu wzmocnienie ciężaru istniejących dowodów, co wpędza przemysłowców w poważne kłopoty.
Powiedzmy sobie zatem dlaczego warto położyć kres kłótni o GMO? Czy nie jest normalną potrzeba konsumowania bezpiecznej, zdrowej żywności?
Wydaje się istotne, aby raz jeszcze odróżnić dwie rzeczy: konieczność sprawdzania jakości i bezpieczeństwa genetycznie modyfikowanej żywności od odrzucania jej a priori. Dokąd bowiem prowadzi zaciętość przeciwników GMO? Powracając do jednej z lansowanych przez nich tez: transformacja genetyczna roślin, nie jest procesem naturalnym, zatem nie może być procesem korzystnym i wartościowym. Mamy tutaj do czynienia z dwoma odgórnymi założeniami, które są błędne. Po pierwsze transformacja genetyczna roślin ma miejsce w świecie przyrody, opiera sie ona na poziomym transferze genów między organizmami. Dzieje się to w sposób naturalny, bez udziału człowieka (np. wykryto obecność obcego materiału genetycznego w tkance dziko rosnącego tytoniu.). Człowiek tylko naśladuje naturę produkując organizmy genetycznie modyfikowane. Po drugie, kolejna odgórna teza głosi, że to co jest wytworem natury jest dobre, zaś to co zostało stworzone przez człowieka jest złe. Sprawiedliwie byłoby przyznać, że naukowcy opracowali technologię modyfikacji genetycznej roślin, bo po prostu napotkali poważne ograniczenia ze strony tradycyjnych, konwencjonalnych technologii, na których opierać się miała zielona rewolucja. Jak wiadomo, jej celem było zwiększenie produktywności rolnictwa (wydajności plonów), tak aby móc nakarmić cały świat. Opracowanie technologii GMO ma zrekompensować niedobory występujące w przyrodzie i pomóc w wyprodukowaniu nasion o pożądanych cechach (takich jak: odporność na szkodniki czy suszę).
Pod koniec mojej książki ” OGM moi non plus” wyobrażam sobie, iż awantura o GMO skończy się w dniu gdy celebryci zdecydują się wybrać fajne, modne miejsce, gdzie dobrze będzie się pokazać, restaurację w której szef kuchni będzie współpracował z biotechnologiem przygotowując oryginalne dania na bazie modyfikowanych i produkowanych na miarę warzyw. Śmieszy mnie, gdy widzę, że w Polsce gwiazdy, wyszły przed szereg i uprzedzając wszystkich, wprowadziły na medialną scenę awanturę o GMO. Czy nie dowodzi to tego, że gdy nasz brzuch jest pełen, nasz umysł bywa złakniony pomysłów, a dusza głodna idei?
[1] Warty przywołania jest fakt, że pierwsze doświadczenia z GMO zaczęto w latach osiemdziesiątych , a trwająca do dziś intensywna uprawa roślinności genetycznie modyfikowanej ma swój początek w 1996 roku.
[2] Weźmy pod uwagę, że nim nowa odmiana zostanie wprowadzana na rynek, musi przejść procedury weryfikacyjne na poziomie co najmniej 17 etapów, co więcej wobec żadnej technologii nie zastosowano tylu środków ostrożności, co względem GMO.