Niewiele pisze się po polsku o edukacji w kontekście filozoficznych i politycznych sporów. W skromnej literaturze przedmiotu przeważają autorzy konserwatywni, którzy na przemian załamują ręce nad edukacją i wychowaniem w naszym kraju oraz cytują klasyków zachodniej myśli konserwatywnej, od dawna głoszących upadek oświaty w swoich państwach. Warto się tej literaturze przyglądać, jej autorzy miewają wpływ na polską oświatę, a bywały i czasy kiedy reprezentowani przez Ryszarda Legutkę decydowali bezpośrednio o kształcie polskiej edukacji. Pretekstem dla przedstawienia zestawu moich kontrargumentów jest analiza książki Jana Rutkowskiego Filozofia polityczna arystotelizmu i neoliberalizmu a wychowanie. Jest to praca mało znana, ale jest jedną z nielicznych dostępnych na polskim rynku wydawniczym pozycji dotyczących wybranego przeze mnie tematu. Skupia ona jak w soczewce zarzuty, które zwykle stawia się liberalnej filozofii wychowania z punktu widzenia myśli konserwatywnej. Pomijam w niniejszym tekście, omawiany również w książce Rutkowskiego spór komunitarian z liberałami i zajmuję się wyłącznie antagonizmem liberalnej i religijnie fundowanej teorii wychowania.
Rutkowski pokazuje w swojej pracy konsekwencje religijnego rozumienia życia. Jego zdaniem Bogu należy oddać się bezwarunkowo, wyrzekając się jednostkowej woli i nie jest to wcale dla człowieka religijnego szczytny ideał, lecz podstawa, do której powinien on dostosować swoje codzienne życie. O ile podporządkowanie woli jest jednak w praktyce ukazywane przez Kościół jako ideał, do którego wierni powinni dążyć, o tyle w wychowaniu młodzieży duchownej jest ono jak najbardziej realnym wymaganiem.
Konsekwencje wychowania w seminariach i zakonach opisywał Tadeusz Bartoś w książce Wolność, równość, katolicyzm. Znana z dzieł Hobbesa wizja, iż „człowiek człowiekowi wilkiem”, jest według Bartosia antropologicznym kontekstem religijnego wychowania, którego celem jest zapanowanie nad „wilkiem”. Takie wychowanie zbliża się niebezpiecznie do edukacji więziennej, gdzie przybiera formę resocjalizacji.
Idea posłuszeństwa była zawsze jednym z najważniejszych elementów tworzących więzi społeczne w Kościele. Od posłuszeństwa łatwo jednak według Bartosia przejść do nadmiernej zależności duchownych od przełożonych i grupy, w której się znajdują. Posłuszeństwo przerodzić się może jego zdaniem w ubezwłasnowolnienie, co jest widoczne szczególnie w zakonach. Nowicjusz czy nowicjuszka w zakonie uczy się, że jego lub jej przełożony reprezentuje wolę bożą i w ten sposób budowane jest fałszywe utożsamienie obydwu wymienionych elementów. Taka sytuacja jest trudna również dla przełożonych – wychowawców, którzy dostają w swe ręce olbrzymią władzę. Nierównomierność relacji międzyludzkich, nadmierna władza przy zakładanym pełnym posłuszeństwie z drugiej strony, tworzy niebezpieczeństwo stworzenia patologii, takich jak przedstawione i opisane w słynnym eksperymencie więziennym Filipa Zimbardo.
Podporządkowanie sięgające najdrobniejszych szczegółów codziennego życia zakonnego wychowuje osobę bez właściwości, która rezygnuje z używania własnego rozumu popadając w pełną psychiczną zależność. Sprawia to, że osobie takiej coraz trudniej podejmować samodzielnie decyzje, a co dopiero decydować za innych. Przełożeni mają jednak za sobą dokładnie takie samo wychowanie i po życiu pełnym uległości muszą wziąć odpowiedzialność za swoich podopiecznych. Hierarchiczność i podporządkowanie to nie tylko rzecz zakonów. Jedna z gazet cytowała katechetkę, która na pytanie, dlaczego wybrała określony podręcznik do religii, wyznała, iż wystarczyło jej, że jest zatwierdzony przez władze kościelne, którym – jak stwierdziła – zawierza. Co to za nauczyciel, który nie czyta podręcznika, zanim wybierze go spośród innych dla swoich uczniów? Co to za przewodnik, co nie zna drogi, którą zaczyna prowadzić?
Opisywane powyżej niebezpieczeństwa związane są z organizacją edukacji w seminariach i zakonach, Rutkowski zaś koncentruje się na szerokim oddziaływaniu wychowawczym społecznej nauki Kościoła. Twierdzi on, że współczesne zmiany kulturowe i społeczne – humanistyczny przełom, rozumiany jako wyzwolenie ludzkiego życia od decydującego wpływu religii, mają niszczący wpływ na wychowanie. Autor nie dokonuje jednak samodzielnej analizy współczesnej edukacji, tylko powołuje się na klasyków myśli konserwatywnej.
Przyjrzyjmy się więc bliżej argumentacji z najsłynniejszego chyba antyliberalnego manifestu dotyczącego edukacji, do którego nawiązywał Rutkowski. Otóż Alan Bloom w swoim eseju Umysł zamknięty głosi, iż po zmianach następujących na amerykańskich uniwersytetach od lat sześćdziesiątych zapanował tam relatywizm, który uniemożliwia realizację rzekomo prawdziwego celu edukacji, jakim jest poszukiwanie godziwego życia (nie dowiemy się jednak z lektury, czym owo godne życie miałoby być). Bloomowi chodzi również o umiarkowanie sceptyczny pogląd, że człowiekowi nie jest dostępny „boski punkt widzenia”. Jego oponenci twierdzą, że powinno się z tego wyciągnąć wnioski w edukacji, on sam zaś zaleca studentom poszukiwanie tego punktu, wiedząc, że go nie znajdą. Walka z pluralizmem i relatywizmem zbliża się niebezpiecznie do walki z racjonalizmem.
Rutkowski przyznaje, iż liberałowie bronią się przed atakami, tłumacząc, że pluralizm nie musi prowadzić do relatywizmu. Autor ten polemizuje przy tym z Andrzejem Szahajem, który obnażał pewien typowy, jego zdaniem, dla antyliberałów retoryczny zabieg „polegający na tym, że jedną z możliwości rozwoju sytuacji czyni się koniecznością. Z faktu istnienia i tolerowania różnych opcji światopoglądowych (różnych kultur) w ramach społeczeństwa nie wynika wcale konieczność uznania, że każda z nich jest tak samo dobra, jak każda inna” [A. Szahaj, Jednostka czy wspólnota? Spór liberałów z komunitarystami a sprawa polska, s. 273.].
Rutkowski zauważa, że taka retoryka może być prowadzona z każdego stanowiska i bywa również stosowana przez liberałów. Należy się zastanowić, czy miał rację Szahaj uznając ów chwyt retoryczny za typowy dla antyliberałów. Nie pozostawia jednak wątpliwości fakt, że jest on nieuczciwy i że bywa przez antyliberałów stosowany. Mniejsza z resztą o to, z jakiej pozycji padają ciosy, ważne, że nieustannie trzeba tłumaczyć, że pluralizm nie implikuje relatywizmu i że ciągle się straszy rodziców i nauczycieli, że pluralizm w szkołach do relatywizmu doprowadzi.
Ubolewa Rutkowski, iż religijne aspekty wychowania często spotykają się oskarżeniem o to, że doprowadzą do fanatyzmu. Stanowisko takie nazywa „strategią bojaźliwości” i „swoistym antyprometeizmem”. Przestrzega się bowiem przed ogniem (religią), bo może wywołać pożar, nie zważając wedle Rutkowskiego na dobro, które ogień przynosi. Być może jednak ostrożność powinna być zalecana, mamy przecież do czynienia z dziećmi. Autor potwierdza, iż „zakaz igrania z utopią i niebezpieczeństwem <<ognistego>> idealizmu podyktowane były przez historyczne złe doświadczenia [Jan Rutkowski, Filozofia polityczna arystotelizmu i neoliberalizmu a wychowanie. s. 54]. Pewną zagadkę stanowi użyte wyżej słowo „idealizm”. Na podstawie kontekstu jego użycia można się jednak upewnić, że cały czas mowa o religii. Cóż to za liberałowie zabraniają ognia wiary i jacy zwolennicy wolności chcą zakazać religijnego wychowania? Liberalizm cechuje się tolerancją i szacunkiem dla odmiennych światopoglądów dopóty, dopóki jest to szacunek wzajemny i dopóki owe światopoglądy wolne są od przemocy i naszej wolności nie zagrażają. Jeśli ktoś głosi cokolwiek innego, chce „wyeliminować” jakiś rodzaj wychowania, religijny, świecki, czy jakikolwiek inny, ze względu tylko na jego charakter, nie jest liberałem i poglądy takie należy omówić gdzie indziej.
W ramach podsumowań rozważań o religii i wychowaniu Rutkowski stawia tezę o „bojaźliwości charakteryzującej neoliberalne postrzegane człowieka”. Liberalizmu nie zbudowało jednak tchórzostwo, jak sugeruje autor, a ostrożność i niechęć do tego, byśmy spłonęli w ogniu fanatyzmu i wzajemnej niechęci. Przy tak wielu różnych metaforach związanych z ogniem nie znajdziemy w omawianej rozprawie nic o spalonych na stosach, a to wielce pouczająca historia w kontekście sporu o transcendencję, a także o odwagę w tym sporze, ponieważ przez długi czas zabranie w nim głosu było śmiertelnie niebezpieczne i wymagało nie lada odwagi.
Od odwagi w kwestii sporu o transcendencję przechodzi Rutkowski do sprawy sporu o prawdę, zaczynając od przywołana postaci Poncjusza Piłata, który, jak się zdaje, w jakiś sposób kojarzy mu się z liberałami. Przywołuje autor również nauczanie Jana Pawła II, który przypominał zapewnienie skazanego na śmierć przez Piłata (liberałów?) Chrystusa: „Poznajcie prawdę a prawda was wyzwoli”. Prawda zaś o sporze o transcendencję jest taka, że różni ludzie wierzą w różnych bogów, a niektórzy nie wierzą w żadnych i z tej prawdy można wyciągnąć mądre konsekwencje dla edukacji i dla każdej formy współżycia ludzi po to, by uniknąć konfliktów i nieszczęść, które znamy z przeszłości i z teraźniejszości. Dosyć łatwo przechodzi Rutkowski od omówienia literatury myślicieli żywiących wątpliwości co do osiągnięcia prawdy oraz zwracających uwagę na niebezpieczeństwo represji ze strony tych, którzy nie mają najmniejszych wątpliwości co do tego, iż prawdę osiągnęli, do możliwych i dodajmy skrajnych konsekwencji: „Tak więc prawda dostępna za pomocą grzybów halucynogennych (.) nie jest ani lepsza, ani gorsza od tej zawartej w arystotelesowskiej Polityce, zbieranie zaś pieniędzy na aparaturę ratującą życie niemowlętom jest kwestią jedynie preferencji osobistych lub kulturowych, podobnie jak praktyki pedofilne” [Jan Rutkowski, Filozofia polityczna arystotelizmu i neoliberalizmu a wychowanie. s.67]. Bardzo ostre to słowa, dalekie od ducha uprzejmości i miłości, do którego zachęca Kościół katolicki. Nie jest to cytat wyjęty z rozdziału o głupocie i okrucieństwie, tylko z części poświęconej liberałom i często spotykanej wśród nich ostrożności wobec trudnego problemu prawdy.
Zarzut skrajnego relatywizmu poznawczego, który pada w powyższym cytacie jest zwyczajnie chybiony, liberałowie wyrażają różne stanowiska w tej kwestii, niektórzy zaś są mocno przywiązani do pojęcia prawdy naukowej. Implicite zawarte jest również w cytowanych słowach oskarżenie, że liberalizm niesie ze sobą niebezpieczeństwo krzywdy, czy też gotowość akceptacji dla krzywdzenia drugiego człowieka – oskarżenie głęboko niesprawiedliwe. Klasyczna definicja wolności sformułowana przez Johna Stuarta Milla głosi, że wolność każdego człowieka kończy się tam, gdzie zaczyna się wolność innego człowieka, „że jedynym celem usprawiedliwiającym ograniczenie przez ludzkość, indywidualnie lub zbiorowo, swobody działania jakiegokolwiek człowieka jest samoobrona, że jedynym celem, dla którego ma się prawo sprawować władzę nad członkiem cywilizowanej społeczności wbrew jego woli, jest zapobieżenie krzywdzie innych” [J. S. Mill, O wolności, Warszawa 1999, s. 25.]. J. Shklar, do której Liberalizmu strachu odwoływał się Rutkowski, oskarżając liberalizm o tchórzostwo, ukuła najszerszą z możliwych definicji liberalizmu, która głosi, że liberałowie są ludźmi, dla których okrucieństwo jest najgorszą rzeczą, jakiej możemy się dopuścić. Nie wszyscy liberałowie zgodzą się z taką definicją, wielu będzie chciało ją zawęzić, ale żaden nie powinien przesuwać jej poza barierę krzywdy drugiego człowieka.
Rutkowski powołuje się bezkrytycznie na Fryderyka Foerstera, który sądził, iż nauczanie religii jest niezbędnym warunkiem każdego wychowania i widział jego nadrzędną rolę w kształtowaniu moralności wszystkich młodych ludzi. Zdaniem Rutkowskiego jest to jedynie „konsekwentne głoszenie i rozwijanie ideału chrześcijańskiego wychowania”. Uzasadnienie moralności jest wedle Foerstera możliwe jedynie w religii, więc należy odrzucić każdy niereligijny model edukacji i wychowania. Rutkowski nie zadaje w ogóle pytania, jak takie poglądy pogodzić z zasadami demokracji konstytucyjnej (czyli demokracji liberalnej), w której żyje i która pozwala mu na swobodne wydawanie książek niosących takie idee. Zdaje się nie dostrzegać, że są to koncepcje wiodące prostą drogą do totalitaryzmu, który swojej moralności będzie musiał nauczać siłą, gwałcąc poglądy i sumienia dzieci niewierzących i uczniów innych wyznań. Nie dostrzega on w końcu, że współczesna Europa nie zgadza się z cytowanymi przez niego wielokrotnie słowami, że „jeśli Boga nie ma, to wszystko wolno”. Powszechne publiczne i świeckie nauczanie w tej części świata wskazuje na normy moralne i tłumaczy dzieciom, czego nie wolno z dobrym skutkiem, bez odwoływania się do transcendencji.
Sądzę, że w szkole powinno się unikać metafizycznego czy też religijnego wyjaśniania złożoności świata (pomijam oczywiście szkoły religijne, które rządzą się swoimi prawami). Nie powinno być tak, że szkoła uczy teorii ewolucji i jednocześnie jej zaprzecza, a można sobie łatwo wyobrazić dwóch nauczycieli różnych przedmiotów, którzy robią to w jednej klasie. Nie powinno być tak, że szkoła stara się rozwijać w uczniu jego twórcze zdolności i wiarę w siebie oraz jego samodzielność poznawczą i egzystencjalną, a jednocześnie tłumaczy mu, że jego droga została już „wyznaczona”.
Każdy ma prawo do pozanaukowych przekonań, szkoła powinna być jednak ponad lub poza takimi sposobami rozumienia świata z kilku przyczyn. Po pierwsze, w szkole spotykają się osoby o różnych poglądach i promowanie jednego z nich może być przyczyną poczucia krzywdy wśród tych, którzy wyznają poglądy niepromowane przez szkołę, a nawet krzywdy realnej doznawanej przez uczniów, których poglądy lub sposób życia byłyby w ten sposób zwalczane. Po drugie, sprzeczne wyjaśnienia tego samego problemu są niewątpliwie przyczyną zamętu w głowach młodych ludzi. Po trzecie, nie ma możliwości rzetelnego rozwiązania owych sporów i nieporozumień, bo rzetelnie można dyskutować tylko z poglądami naukowymi.
Myśliciele, którzy tak, jak Rutkowski, opowiadają się za „utrzymaniem i odnowieniem arystotelesowskiej perspektywy myślenia”, uważają, że pewne rozpoczęte w epoce Oświecenia zmiany w pedagogice zaszły za daleko, a przynajmniej mówią, że kierunek zmian niesie ze sobą poważne niebezpieczeństwa. Neil Postman w swojej świetnej książce W stronę XVIII stulecia jako jeden z najważniejszych darów Oświecenia wymienia koncepcję, zgodnie z którą jednym z głównych celów edukacji jest sceptyczny pogląd na świat. Dziś co prawda zamiast mówić o postawie sceptycznej używamy eufemizmu „myślenie krytyczne”, obydwa określenia są jednak równie adekwatne.
Współcześnie myślenia krytycznego nauczamy w szkołach wciąż jednak bardzo ostrożnie, a w skrajnych przypadkach nie nauczamy go wcale. Odpowiedzialni za edukację obawiają się, że myślący krytycznie uczniowie zakwestionują autorytety, podważą koncepcję edukacji jako dobra narodowego, a dalej odrzucą cele państwa narodowego, może nawet zakłócą funkcjonowanie jego instytucji. Rodzice z kolei boją się, że takie nauczanie w analogiczny sposób rozbije spójność rodziny.
Załóżmy jednak, jak proponuje Postman, „podobnie jak Jefferson, a potem John Dewey, że społeczeństwo demokratyczne musi podjąć takie ryzyko, że umiejętność krytycznego myślenia przynosi korzyści i że najlepszym sposobem ochrony wolności obywateli jest sceptycyzm, podejrzliwość wobec władzy i gotowość do odparcia propagandy. (.) Trzeba by wtedy rozstrzygnąć kolejny problem: jak uczyć rozsądku i sceptycyzmu? Doświadczenie wskazuje, iż jest to bardzo trudne. Nauczyciele zwykle nie są do tego przygotowani, a uczniowie przyzwyczajeni do dyscypliny, jaką to narzuca” [N. Postman, W stronę XVIII stulecia. s. 173].
Na pytanie, jak to robić, Postman postuluje uczyć dzieci sztuki zadawania pytań. W szkole nie dba się często zupełnie o tę, jedną z najważniejszych intelektualnych zdolności. Wśród możliwych przyczyn takiego zjawiska jak intelektualna naiwność nauczycieli, potencjalne trudności z ułożeniem sprawdzianu dla tej umiejętności, pojawia się znowu strach przed sytuacją politycznie niebezpieczną. A jeśli uczeń po poznaniu definicji zacznie pytać: Kto ją wymyślił? Co nim kierowało? Czy możemy być pewni, że miał rację? Jak inaczej można by to zdefiniować? Dlaczego nauczyciel wybrał właśnie tę definicję?
Tego właśnie szkoła stara się uniknąć, kiedy opiera nauczanie tylko na definicjach i faktach. A gdyby szkoła uczyła oprócz faktów i definicji, jak i dlaczego powstały? Do moich pytań można dodać jeszcze trzy kolejne, poprzedzające konkluzję Postmana: „Czy odważymy się na to? Czy słyszeliście, żeby ktokolwiek o tym mówił? Prezydent, minister edukacji, kurator oświaty? Oni chcą, żeby uczniowie znali odpowiedzi, a nie zadawali pytania”.
Konserwatyści chcą nas przekonać, że jeśli – mówiąc ich językiem – zejdziemy z ich drogi, drogi Platona, Arystotelesa i Tomasza z Akwinu dojść możemy wyłącznie do moralnego nihilizmu i poznawczego relatywizmu. To samo tłumaczy się dzieciom z wielką dla nich szkodą. Pluralizm poglądów jako jedna z podstawowych wartości współczesnego liberalizmu potrzebuje twardej obrony przed takimi atakami. Tylko mając świadomość wielości innych poglądów, możemy w pełni ukształtować własny światopogląd. Żeby wybrać własną drogę (nie tę, na którą nas ktoś wprowadzi, nie pozwalając się rozglądać dookoła), trzeba najpierw zwiedzić wiele różnych ścieżek.