Dyskusja na temat faktycznej likwidacji OFE tocząca się od wielu miesięcy, jest raczej spokojna, przeważają skomplikowane argumenty ekonomiczne, których niestety społeczeństwo, jak też ogromna część dziennikarzy i liderów opinii do końca nie rozumie. Powstał jednocześnie consensus polityczny wszystkich dużych partii w Polsce w tej sprawie. Tymczasem im dłużej czytam i analizuję tę sprawę, tym bardziej jestem poważnie zaniepokojony tym spokojem i podnoszeniem w tej sprawie jedynie argumentów natury gospodarczej. Stawiam tezę, że nie było od 1989 roku rządowego projektu reformy, która równie silnie godziłaby w podstawowe wartości, na których zbudowaliśmy III Rzeczpospolitą. W niniejszym tekście postaram się udowodnić, w możliwe prosty sposób, dlaczego sprawa ta ma tak fundamentalne znaczenie.
Solidarność i przyszłość
Mit hasła „solidarności” oraz walki o lepszą przyszłość umożliwiły nieprawdopodobne zmiany jakie Polska przeszła w latach 90tych XX wieku. Nie przez przypadek Ivan Krastev pisze, że kosztowne lecz tak skuteczne zmiany w Europie Środkowo – Wschodniej, a szczególnie w Polsce pod koniec ubiegłego wieku były możliwe dzięki obietnicy lepszej przyszłości po szarych czasach komunizmu.[1] Ludzie gotowi byli ponieść przez jakiś czas ciężar reformowania zdewastowanej gospodarki i nie oddali władzy w ręce populistów lub arcyskrajnych partii, ponieważ mieli bagaż wspomnień i dość racjonalną wizję lepszej przyszłości. Nadzieja racjonalizowała postawy. A, więc nasz niebywały sukces opierał się na wierze w możliwość kreowania lepszej przyszłości i solidaryzmu międzypokoleniowego, zgodnie z którym w sposób historycznie niespotykany dla polskiej duszy, pokolenie lat 90tych było gotowe pracować i ponosić wyrzeczenia na rzecz lepszej przyszłości swoich dzieci. Taki protestancki epizod w szlacheckiej mentalności polskiego społeczeństwa.
W duchu myślenia o przyszłości i przewidując fatalne trendy demograficzne postępowali twórcy reformy emerytalnej w roku 1999. Stworzenie tzw. drugiego filara emerytalnego oznaczało próbę odciążenia z obowiązku utrzymywania rosnącej rzeszy emerytów, kurczące się pokolenie osób aktywnych zawodowo za lat 20 i 30. Można powiedzieć, że w obliczu spadającej liczby urodzeń, twórcy reformy próbowali wprowadzić mechanizm, który przy zachowaniu podstaw solidaryzmu międzypokoleniowego da nadzieję młodym pokoleniom na dobrą przyszłość. Jak zaczyna pokazywać sytuacja w krajach południa Europy i historia naszego regionu nadzieja jest czynnikiem jak najbardziej politycznym. Oczywiście nie bez kosztów. Środki „zamrażane” w inwestycjach na rynkach finansowych nie trafiały do systemu ZUS-wskiego, który charakteryzuje się natychmiastową wypłatą środków dla osób przebywających na emeryturach. Czyli mówiąc wprost oznaczało to, że będzie należało trochę więcej oszczędzać w bardzo różnych dziedzinach, aby sfinansować obecne emerytury a jednocześnie złagodzić kryzys, który z racji demograficznych dotknie za kilka lat dość brutalnie pokolenie dzieci dzisiejszych 40, 50 i 60 latków.
Likwidacja OFE nie będzie oznaczała dla naszego państwa w krótkim okresie tragedii ekonomicznej. Pogłębi natomiast problemy w przyszłości. Największe zagrożenie to (ostateczny?) cios w filozofię zarządzania państwem, które przyniosło nam bezprecedensowy historycznie sukces. Niespodziewanie cios w tę filozofię przychodzi z najmniej spodziewanej strony, czyli od człowieka, który na początku lat 90tych reprezentował najbardziej liberalne poglądy na polskiej scenie politycznej. To Donald Tusk, jako pierwszy polityk po roku 1989, który zdobył władzę, polityk reprezentujący Polskę nowoczesną, europejską, która powoli nabierała cech protestanckich ogłosił hasła godzące w całą idee zmian, jakie niosła w sobie III Rzeczpospolita: „ważne jest to co tu i teraz”, „ważna jest ciepła woda w kranie”. Hasła po pierwsze redukujące aspiracje najbardziej twórczej części społeczeństwa, po drugie dewastujące filozofię polskiej zmiany: solidarność wobec przyszłych pokoleń i wiarę w pracę na rzecz lepszej przyszłości. Były liberał odnowił w mainstreamie polskiej debaty publicznej sarmacką idee życia ponad stan, ducha który przecież głęboko tkwił w Polakach. Wygrał na tym politycznie, podważył jednak filozofię sukcesu III Rzeczpospolitej, czyli wiarę w przyszłość, wiarę w walkę o wielkie cele. Dzięki tej determinacji i nadziei z lat 90tych, jesteśmy dziś w Unii Europejskiej i NATO, jesteśmy dziś państwem demokratycznym i wolnorynkowym, co w latach 80tych wydawało się nieosiągalne. Chcieliśmy walczyć o lepszą przyszłość. Tusk mówi nam, że nie warto, że liczy się teraźniejszość.
Oczywiście prostą konsekwencją tego sposobu myślenia jest likwidacja OFE, która w prostych słowach oznacza: ułatwimy sobie życie dziś, a jutro „jakoś to będzie”. Sarmacki sposób myślenia triumfuje i to w partii elit, w partii która reprezentuje tę oświeconą część społeczeństwa. Nic dziwnego, że wszystkie inne siły polityczne, reprezentujące elektorat typowo sarmacki popierają tu premiera.
Zaufanie do państwa
Polacy historycznie mają problem z zaufaniem do państwa. Nie ma w tym nic dziwnego, kiedy u naszych zachodnich sąsiadów kształtowały się postawy obywatelskie, poszanowanie prawa, instytucje zaufania publicznego, w Polsce nasi ojcowie, dziadowie, pradziadowie z państwem przez dziesięciolecia walczyli. Z zaborcami, nazizmem, komunizmem. Wszystko co związane z państwem było podejrzane i nietrwałe, a walka z jego instytucjami była naturalnym czynem patriotycznym. Postawa ta jest tak głęboko obecna w psychologicznym genotypie Polaków, że dziś nadal bez problemów grają nią populistyczni i cyniczni politycy od Jarosława Kaczyńskiego zaczynając na ruchach narodowych kończąc, którzy wmawiają ludziom, że III Rzeczpospolita to nie ich państwo. Próba zmiany tej psychologicznej rysy naszego społeczeństwa była od początku lat 90 tych podstawowym interesem państwa i chyba również celem działalności kilku polskich mężów stanu, tworzących podwaliny nowej Polski. To się udało tylko częściowo, widzę ten problem również w środowiskach liberalnych, które często gubią hierarchię i mylą idee racjonalnego, ograniczonego państwa z dystansem, a nawet pogardą dla instytucji państwowych w ogóle. To również echa polskiego sarmatyzmu.
Reforma emerytalna z roku 1999 była długofalowym działaniem, w którym państwo miało zbudować nowe, trwałe instytucje, które będą stabilną odpowiedzią na problemy demograficzne. Miała budować racjonalne zaufanie do państwa, które tworząc dobrze skrojone programy zachęca obywateli do solidaryzmu międzypokoleniowego, do oszczędzania w powszechnych programach. To była próba pokazania, że warto wyjść również z szarej strefy, nie odkładać „do skarpetki”, nie ukrywać dochodów – bo państwo potrafi zbudować stabilny system na dziesięciolecia, któremu warto zaufać. Przy realizacji wszystkich postulatów twórców reformy miałby on szanse się utrzymać i zapewnić obywatelom minimum bezpieczeństwa na starość. Faktyczna likwidacja tak fundamentalnej i długofalowej reformy, dotyczącej wszystkich Polaków pokazuje, że w naszym państwie nic nie jest stabilne, politycy są zdolni do zmiany każdego zapisu, a pokładanie wiary w projekt o długiej perspektywie jest naiwne. Jest więc faktyczną zachętą, aby państwu nie wierzyć, ponieważ nie jest ono na tyle silne, aby oprzeć się w kwestii imponderabiliów wahaniom i nastrojom partii politycznych. Oznacza to, że państwo będzie długofalowo nieskuteczne, bo pewne procesy można łagodzić lub im zabiegać tylko przez projekty obliczone na lata. Stąd już bardzo krótka droga, do opinii formułowanej z resztą przez byłego wicepremiera Pawlaka, licz na siebie, oszczędzaj sam (to samo w sobie nie jest złe – razi kontekst), nie ufaj instytucjom, chowaj kasę do skarpety albo ulokuj na koncie w raju podatkowym. Czyli obok państwa, unikaj go, bo ono tylko może Ci zaszkodzić.
Własność prywatna i Konstytucja
Prawnicy toczą debatę czy środki, które wpłacane są w postaci naszych składek do Otwartych Funduszy Emerytalnych są własnością prywatną czy też nie. W mojej opinii są i mamy do czynienia z pierwszą od 1989 roku powszechną nacjonalizacją własności obywateli. Nawet jeśli prawnicy znajdą ostatecznie inną interpretację, alibi, liczy się jeszcze jedno zjawisko. W powszechnej interpretacji społecznej, na skutek narracji na temat OFE, zdecydowana większość obywateli traktowała środki wpłacane do prywatnej części systemu emerytalnego jako ich dziedziczoną własność. Likwidacja OFE w powszechnej percepcji społecznej jest, więc pozbawieniem przez państwo ich własności, jest nacjonalizacją. Jest krokiem, który burzy fundamenty ustroju, jaki budowaliśmy od 1989 roku, w którym własność prywatna miała być wartością święta, dając ludziom stabilizację i pozwalając im na bogacenie się. Przypomnę jedynie art. 64 Konstytucji Rzeczpospolitej Polskiej. Tworzy on przecież furtkę dla podobnych działań w przyszłości, które mogą już dotyczyć naruszania przez bardziej skrajne partie polityczne idei własności prywatnej w o wiele drastyczniejszych przypadkach.
Sprawa OFE poza aspektami ekonomicznymi godzi zatem w fundamentalne zasady na jakich ustanowiona została III Rzeczpospolita. Jeśli wątpliwości, co do konstytucyjności ustawy proponowanej przez Jacka Rostowskiego są tak poważne, to Prezydent RP wypełniając poprawnie swoje obowiązki powinien bez wahania skierować ustawę do oceny w Trybunale Konstytucyjnym. Rolą prezydenta jest przecież przede wszystkim stanie na straży Konstytucji, w więc podstaw funkcjonowania polskiego państwa. Mam głęboką nadzieje, że Bronisław Komorowski, człowiek niezwykle przywiązany do wartości jaką jest państwo i jego ustrój, Konstytucja oraz dokonania naszego kraju z lat 90tych będzie miał odwagę stanąć wbrew naciskom politycznym na straży ustroju państwa polskiego.
[1] Ivan Krastev, Dezintegracja europejska?, Co dalej z niemiecką Europą?; wydanie specjalne Krytyki Politycznej 2013.
