1. Brak wspólnego mianownika
W przypadku powstania nowej partii, czy bloku wyborczego musi zostać utworzone również porozumienie programowe. „Precz z Kaczorem dyktatorem” i „obronimy demokrację” nie zastąpi konkretnych punktów programowych i postulatów. By z kolei te mogły powstać potrzebna jest na nie zgoda ze strony środowisk tworzących „zjednoczoną opozycję” i chociaż względna homogeniczność poglądów w co najmniej kilku fundamentalnych kwestiach. Jak wspólny program mogą ustalić politycy utożsamiający się z diametralnie różnymi, a często nawet sprzecznymi ideologiami od prawicy, przez centrum i liberałów po lewicę? Osobiście wydaje mi to się niemożliwe.
2. Bezideowość i potęga narracji
W przypadku niemożności ustalenia minimum programowego jedyną opcją, by zawrzeć porozumienie jest oparcie się w 100% na byciu antyPiSem. A tym samym oddaniu Jarosławowi Kaczyńskiemu dowolnych możliwości w kształtowaniu dyskursu publicznego. Z resztą; nawet wariant stuprocentowego antyPiSu jest prosty do zrealizowania tylko w teorii. Krytykowanie bowiem też jest sztuką. Można program 500+ krytykować z pozycji liberalnych (mi osobiście najbliższych), wskazując na jego kosztowność, nieefektywność, utrwalanie bezrobocia i postawy życia na koszt innych. Można 500+ krytykować również z pozycji populistycznej lewicy, twierdząc iż 500 zł na jedno dziecko to za mało. Konkludując, blok tak różnorodny pod względem prezentowanych poglądów sprawiałby wrażenie całkowicie niewiarygodnego.
3. Przekonywanie przekonanych
By mieć pewność zwycięstwa z PiSem i uzyskania większości w nowym Sejmie opozycja musi otworzyć się na nowe środowiska. Środowiska zrażone tak do partii rządzące, jak i do sił opozycyjnych, które uznają za krzykliwe i beztreściowe. Na protesty chodzą i zjednoczenia opozycji domagają się ci, którzy i tak na którąś z opozycyjnych partii zagłosują. Przekonując już przekonanych można zdziałać co najwyżej stopniową utratę poparcia społecznego.
4. Niepraktyczność egzekwowania porozumienia
Wybory parlamentarne odbędą się na jesieni 2019 roku. Przedtem mamy wybory samorządowe i do Parlamentu Europejskiego. W tych pierwszych wyegzekwowanie takiego formatu jest skrajnie niepraktyczne, w drugich niemożliwe. Sytuacja polityczna w każdej gminie i mieście ma swoją specyfikę. W wielu miastach partie walczące ze sobą na poziomie ogólnokrajowym znajdują się w koalicji, do tego dochodzą komplikacje z komitetami lokalnymi i listami obywatelskimi. Narzucenie z góry kształtu lokalnych koalicji może być niemal niewykonalne. Z kolei w wyborach do Parlamentu Europejskiego polskie partie opozycyjne znajdują się w innych ugrupowaniach europejskich. De facto nie głosujemy na PO, czy PSL, tylko na European People’s Party, nie na Nowoczesną, tylko na Aliance of Liberals and Democrats for Europe i nie na SLD, tylko na Party of European Socialists. Wspólny start w tej sytuacji jest absurdem.
5. Kwestia czasu
Sejmowa większość PiSu nie wzięła się znikąd. Jakkolwiek negatywne nie byłoby moje zdanie o tych środowiskach, nie można im odebrać faktu, iż ciężko na to przez lata pracowali. Polska polityka należy do jednej z bardziej nieprzewidywalnych na Starym Kontynencie. Zawieranie tak formalnego porozumienia, jak chociażby zobowiązanie do kandydowania w ramach wspólnej listy wyborczej na 2 lata przed wyborami to pomysł bardzo chybiony. Zwłaszcza, że jak już ustaliliśmy oznacza to w najlepszym wypadku zakonserwowanie status quo, jeżeli chodzi o poparcie społeczne. Użyję kolokwializmu: Politycy opozycji, weźcie się do roboty! Organizowanie protestów codziennie sprawi jedynie spadek zainteresowania tymi formami sprzeciwu, których idea spali się niczym znicze pod Sądem Najwyższym. Czas wreszcie wyjść również do tych, którzy nie biorą w nich udziału i zabrać się za pracę u podstaw. By wygrać z PiSem nie wystarczy protestować, należy zaproponować alternatywną wizję Polski. Macie na to 2 lata, to w polityce bardzo dużo czasu.