Jeśli bezprecedensowy w tej skali w historii nowoczesnego świata „lockdown” będzie trwał kwartał lub dłużej, doprowadzi do katastrofy gospodarczej, humanitarnej oraz w efekcie do wielkiej i nieprzewidywalnej rewolucji społecznej. Najważniejszym politycznym wyzwaniem na dziś jest opracowanie planu powrotu ludzi do pracy oraz opanowania globalnej paniki. W niniejszym tekście postaram się udowodnić dlaczego kroki podjęte masowo przez rządy są błędne i utrzymywane długotrwale przyniosą skutki gorsze od choroby, z którą walczą.
Po pierwsze należy skończyć z mitem, mówiącym że „zamknięcie świata” było racjonalnym i przemyślanym przez rządy posunięciem. Były to decyzje podejmowane w oparciu o szlachetne emocje, efekt domina oraz strach wszystkich polityków przed zabójczym politycznie oskarżeniem o zaniechanie i narażenie życia ludzi. To moralny szantaż, a nie dane (bo w zasadzie ich nie ma) i precyzyjny plan, zadecydowały o działaniu rządów. W historii świata przypadek odgrywa o wiele większą rolę niż ktokolwiek przypuszcza. Nie dziwię się, że politycy masowo podjęli takie decyzje. To ludzkie. W skali mikro stając przed podobnym „moralnym szantażem” zadecydowałem o zamknięciu klubu naszej Fundacji jeszcze przed oficjalnymi nakazami. Naturalne jest, że naszą reakcją na możliwość narażenia życia ludzkiego, jest prosta chęć uniknięcia za to odpowiedzialności i chronienia konkretnych ludzi. Tak zawsze należy działać w skali mikro. Niestety nie w skali zarządzania społeczeństwami i państwami. W skali makro priorytetem musi być uratowanie jak największej ilości istnień ludzkich oraz dobrostan całego społeczeństwa. Po prostu nie wolno chować głowy w piasek
i akceptować tylko jednego scenariusza.
Nie słyszałem żadnego poważnego epidemiologia ani lekarza, który twierdziłby, że możemy opanować epidemię w ciągu miesiąca, dwóch lub kwartału. Profesor Jerzy Milewski lekarz i członek Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie Rzeczypospolitej twierdzi, że nie ma żadnej szansy na opanowanie epidemii obecnymi metodami, jeśli ok. 80% zarażonych przechodzi infekcję bezobjawowo, będąc tym samym poza wszelkimi działaniami systemowymi. Warto przytoczyć też model opracowany przez naukowców z Wydziału Epidemiologii Oxford University pod kierownictwem: Profesor Sunetry Gupty.
Z opracowanego przez jej zespół modelu rozprzestrzeniania się wirusa wynika, że skala zarażeń coronavirusem w Wielkiej Brytanii może być nieporównywalnie wyższa niż wynika to z oficjalnych statystyk. Możliwe jest że zakażona jest nawet połowa populacji. Jeśli model
z Oxfordu byłby prawdziwy byłaby to wspaniała wiadomość. Oznacza ona, że jedynie 0,01% zakażonych wymaga hospitalizacji. Profesor podkreśla, że teoria musi zostać potwierdzona natychmiastowym masowym testowaniem immunologicznym Brytyjczyków i zanim to nastąpi „zamknięcie świata” jest rozsądnym dmuchaniem na zimne.
Jeśli nie stanie się cud albo nie okaże się, że jakiś istniejący lek jest skuteczny w leczeniu coronavirusa – czeka nas walka, która będzie trwać rok, dwa albo dłużej. Nauczenie się życia z wirusem będzie koniecznością. Nie wiemy czy i kiedy zostanie opracowana skuteczna szczepionka albo nowy lek. „Lockdown” ma tylko sens jako słynne wypłaszczenie krzywej zachorowań i kupowanie czasu na przygotowanie się do dalszego życia z wirusem i walki z nim. Tymczasem paniczne nastroje społeczne, moralny szantaż wobec polityków oraz tragiczny widok kolejnych trumien na ekranie monitora lub telewizora, albo co gorsza trumien naszych bliskich sprawi, że powrót ludzi do pracy i w miarę normalnych czynności gospodarczych będzie ogromnym wyzwaniem.
Jednocześnie kwartał, nie mówiąc o pół roku obecnego przestoju oznacza katastrofę gospodarczą jakiej nie zna nowożytny świat. Taki kryzys, który w dodatku obejmowałby w zasadzie cały rozwinięty świat, a nie konkretne państwa, jest czymś co jeszcze nigdy się nie wydarzyło. Skala bankructw przedsiębiorstw, bezrobocia, biedy, załamania się produkcji i dystrybucji będzie prawdopodobnie większa niż podczas któregokolwiek z kryzysów ekonomicznych. Tym gorsza, że uwięzieni w domach ludzie nie będą mogli pomagać sobie własną aktywnością. Ludzie mogą starać się działać, aby się uratować nawet w czasie wojny, dziś nie. Pamiętajmy też, że katastrofa ekonomiczna automatycznie oznacza załamanie wpływów państw. Czy ktoś policzył o ile uszczuplą się wpływy do budżetu Rzeczpospolitej z powodu już postanowionego miesięcznego przestoju? Za kilka miesięcy nie będzie z czego finansować pomocy dla osób i firm bez środków do życia przy najlepszej woli rządzących. Nie będzie też z czego finansować rosnących kosztów i dramatycznych potrzeb służby zdrowia. Ludzie cierpiący na inne choroby będą masowo umierać z powodu zapaści opieki zdrowotnej. Przestańmy się oszukiwać. Pozostanie drukowanie pustego pieniądza, za który nic nie będzie można zakupić. Pieniądze naprawdę są jedynie odzwierciedleniem wartości towarów i usług jakie są na rynku.
W przestrzeni dzisiejszej debaty publicznej tematem tabu jest porównywanie śmierci z powodu coronavirusa do innych przyczyn zgonów. Ktokolwiek się na to poważy odsądzany jest od czci i wiary. Niesłusznie. Nie ma porównań jeden do jednego obecnej sytuacji z innymi. Ale w naszym życiu społecznym od wieków, od stuleci godzimy się i żyjemy z określonym ryzykiem śmierci. Dziennikarz Robert Sakowski w swoim wpisie w mediach społecznościowych napisał: „Pierwszy w Polsce potwierdzony przypadek coronawirusa odnotowano 4 marca br. Do tej pory wykryto go u 1221 osób, w tym czasie 16 pacjentów zmarło, a w szpitalach wciąż przebywają 384 osoby. I teraz dla porównania drugi wskaźnik – licząc od 4 marca do 25 marca br. w Polsce miało miejsce 1056 wypadków drogowych, w których zginęły 123 osoby, a 1183 zostały ranne.” Czy oznacza to, że coronavirus jest mniej groźny niż ruch samochodowy? Oczywiście, że nie. Rozprzestrzenianie się wirusa może przynieść nieporównywalnie więcej śmierci i jest o on wiele groźniejszy. Ale czy to oznacza, że w odpowiedzi na to zagrożenie musimy ponieść wszelkie koszty? Musi istnieć proporcjonalność odpowiedzi na określone zagrożenie, mierzone również skutkami ubocznymi. Chcąc walczyć ze śmiercią na drogach udoskonaliliśmy technologie w samochodach, wprowadziliśmy pasy bezpieczeństwa i systemy ABS, wprowadzamy ograniczenia prędkości i bezpieczniejsze skrzyżowania, walczymy z pijaństwem za kierownicą. Zastanawiamy się czy dać samochodom automatycznym przyszłości nakaz ograniczania prędkości. Odpowiednikiem tych działań byłoby dziś zapewnienie izolacji, dostaw i dochodów dla grup najbardziej zagrożonych śmiercią z powodu coronavirusa, masowe stosowanie testów, zakup respiratorów ze wszelką cenę, doinwestowanie służby zdrowia (realnie możliwe jeśli Państwo będzie miało dochody). Wyobraźmy sobie co byśmy powiedzieli jeśli rządy postanowiłyby w odpowiedzi na zagrożenie ruchem samochodowym nakazać siedzieć ludziom w domach i nie wykonywać obowiązków zawodowych albo mniej radykalnie, zabronić w ogóle ruchu samochodowego, chcąc ocalić miesięcznie tysiąc istnień ludzkich? Chodzi o nieadekwatność zastosowanych środków szczególnie, jeśli miałyby trwać długo i przynieść tragiczne skutki uboczne.
Istnieje inna droga walki z wirusem, która może przynieść podobne lub lepsze skutki niż obecna strategia. Czy będzie w pełni skuteczna? Nie będzie. Tak jak nie będzie obecna strategia, która wygląda efektownie jedynie na konferencjach prasowych polityków. Inna droga to po pierwszym przygotowawczym okresie „zamknięcia świata”, właśnie skupienie uwagi i pomocy na grupie najbardziej narażonej w przypadku zarażenia oraz radykalne dofinansowanie służby zdrowia. Od stuleci nasza cywilizacja oparta jest na moralnym prawie, które głosi, że Ci silniejsi i lepiej przygotowani pracują/walczą po to by ochronić tych słabych, którzy potrzebują pomocy.
Dziś aby pomóc osobom z chorobami współistniejącymi, osobom najstarszym trzeba zbudować im możliwe najlepsze warunki izolacji i przetrwania w oczekiwaniu na skuteczną terapię. A żeby móc płacić im zasiłki chorobowe, które będą coś warte, dostarczać im niezbędne produkty, rozwijać możliwości leczenia naszej służby zdrowia – inni muszą pracować i na to zarabiać. Musimy utrzymać możliwość leczenia innych poważnych schorzeń. Dzięki temu unikniemy też tragicznych kosztów ubocznych, koszmarów bezrobocia i nędzy milionów ludzi na całym świecie. Nie ma innego rozwiązania na dłuższą metę.
Politycy muszą być w stanie podejmować trudne decyzje w przełomowych czasach. Po tym poznajemy format sprawujących władzę. Aby to czynić trzeba często przełamywać strach, iść wbrew opinii publicznej, nie ulegać szantażom moralnym, analizować fakty i dane, przewidywać skutki uboczne określonych działań. Jeśli politycy stojący dziś u sterów państw demokratycznych nie udźwigną tej odpowiedzialności, czeka nas w perspektywie wielka rewolucja społeczna. Jak mówił niedawno w TVN 24 prof. Marcin Król: „Pewnego dnia te granice psychospołeczne pękną. Jak granice pękną, ludzie wyjdą na miasto: w Polsce, w Paryżu, w Nowym Jorku, gdziekolwiek. Rozbiją pierwszy napotkany sklep. Przyjedzie policja, dwieście osób uspokoi, aresztuje. Potem przyjdą trzy tysiące osób. Co dalej? Nie wiem. (…) Jeśli izolacja potrwa dłużej niż dwa tygodnie to społeczeństwo będzie w stanie rozkładu”. Profesor mówił, że w Polsce, czy w wielu innych krajach, jedna czwarta ludzi będzie na bezrobociu, pozbawiona pracy. Zwrócił uwagę, że takie osoby określa się mianem „ludzi zbędnych”. „Ci ludzie stracą pracę na skutek sytuacji gospodarczej. Ta praca nie wróci. Bardzo dużo małych, średnich, ale i wielkich przedsiębiorstw padnie. Nie będzie kapitału, aby je odratować. Ci ludzie ulegną odspołecznieniu. To będzie dramatyczny podział. Część ludzi wiedzy i związanych z nowymi technologiami fantastycznie pójdzie do przodu. A ci ludzie zostaną zostawieni samym sobie. Tak być na dłużej nie może w żadnym świecie.”
Kto i do czego wykorzysta tę falę uzasadnionego buntu, nieszczęścia i frustracji? Nie chcemy się tego dowiedzieć. Działajmy póki nie jest za późno.