Pierwszym testem będą wybory samorządowe, które partiom o niewielkich strukturach i niskim poparciu przynieść muszą klęskę. Lubnauer ma rok, żeby odbudować zaufanie niedoszłych zwolenników, które zawiódł Ryszard Petru. Metoda jest jedna – jednoznaczne i mocne działanie na rzecz Polski liberalnej. To jedyna szansa na zbudowanie wiarygodności, odróżnienie się od kunktatorskiej jak zawsze PO, zyskanie poparcia, które pozwoli powalczyć jeśli nie o samodzielny sukces, to przynajmniej o partnerską pozycję przy stole w opozycyjnym małżeństwie z rozsądku.
Głównym wyzwaniem dla Nowoczesnej jest presja – ze strony większości wyborców, mediów i tzw. opinii publicznej, i przede wszystkim w postaci ordynacji wyborczej na rzecz ścisłej koalicji z PO, która również robi wszystko, żeby mniejszego partnera objąć czułym, docelowo śmiertelnym, uściskiem. Interes partii – odróżnienie się od głównej konkurencji – jest tu sprzeczny z interesem ogólnym: wygrania z PiS-em. Nowoczesna będzie próbowała manewrowania, włączania w rozmowy PSL i SLD, ponieważ zlanie się z PO oznaczać będzie dla niej powolny zanik, tym bardziej, że nie może liczyć na to, że uczestnicząc w koalicji zdobędzie jakieś istotne przyczółki w samorządzie.
Jeśli spojrzeć choćby na rodzinną dla Lubnauer (i dla mnie) Łódź, to koalicjant Hanny Zdanowskiej z PO, czyli SLD i wiceprezydent z tej partii, w zasadzie nie istnieją jako odrębny byt. Tak wielka jest siła władzy prezydenta w miastach, że środowiska polityczne współpracujące z ratuszem orientują się na niego, a nie na macierzystą partię – szczególnie jeśli ta nie ma za wiele do zaoferowania, czy to w skali lokalnej, czy krajowej.
Poza efektem medialnym obietnica wiceprezydentury dla tego czy innego polityka nie ma żadnej wagi ani znaczenia. Jest do zmiany dzień po wyborach, zakres obowiązków delegowanych dla takiego wiceprezydenta jest wyłączną prerogatywą prezydenta. O ile Nowoczesna nie będzie w radach miasta języczkiem u wagi, niezbędnym do zawarcia rządzącej koalicji, wówczas jej pozycja negocjacyjna po wyborach będzie żadna.
Jedyną szansą dla .N na przetrwanie tej próby jako niezależnego podmiotu jest wyrazista tożsamość – wewnętrzna i zewnętrzna. Jeśli jej zabraknie, wówczas ani wyborcy, ani członkowie partii nie będą widzieć powodów, żeby trzymać się „małej Platformy”, skorą mogą mieć „dużą”; nie zrozumieją powodów, dla których „Nowoczesna nie chce zjednoczonej opozycji”.
Jasny komunikat, bez „żadnej ściemy”, skierowany do 12-14 proc. wielkomiejskich wyborców jest wbrew pozorom nie aż tak trudny. Ideowa wyrazistość, mówienie otwartym tekstem o słabościach i niedociągnięciach, angażowanie środowisk pomijanych przez rozleniwionych władzą konkurentów, zbudowanie własnego, racjonalnego języka do mówienia o mieście – alternatywnego wobec lewicowych ruchów miejskich – to wszystko może sprawić, że Nowoczesna będzie nową, ciekawą ofertą, także na poziomie samorządowym.
Opozycja Nowoczesnej wobec PiS musi być zdecydowanie reformistyczna. .N powinna pokazać się jako partia, która nie broni status quo, ale ma własną wizję Polski „po PiS”. PO nie przegrała w 2015 roku, bo była taka odważna, ale dlatego, że unikała zmierzenia się z narastającymi problemami – ze sprawiedliwością, równością, jakością instytucji państwa.
Katarzyna Lubnauer ma przed sobą wielkie wyzwanie. Czas potraktować wyborców serio i odpowiedzieć jasno – do czego Nowoczesna jest im – nam – potrzebna.
Leszek Jażdżewski – politolog, publicysta, redaktor naczelny Liberté!
Foto: Katarzyna Lubnauer, materiały prasowe