Razemowa i razemopodobna lewica nie rozumie lub nie chce przyjąć do wiadomości, że źródłem bogactwa jest praca, więc proponuje mnożenie dni wolnych od pracy i zasiłków od pracy niezależnych. Socjaldemokratyczna Partia Niemiec, jedna z najstarszych partii politycznych o tym profilu na świecie, podczas zjazdu w 1875 r. w Gotha uchwaliła swój program, zaczynający się od deklaracji: „Praca jest źródłem wszelkiego bogactwa i wszelkiej kultury”. Karol Marks zareagował impulsywnie Krytyką programu gotajskiego, w której stwierdził: „Praca nie jest źródłem wszelkiego bogactwa. Przyroda jest w równej mierze źródłem wartości użytkowych (a one to przecież stanowią rzeczowe bogactwo!) jak i praca, która sama jest tylko przejawem jednej z sił przyrody, ludzkiej siły roboczej”.
Jako zdeklarowany materialista, utożsamił Marks zasoby ludzkie z zasobami naturalnymi. Wywołuje to wątpliwości co najmniej dwojakie. Po pierwsze, grozi dehumanizacją człowieka pracującego (homo faber), zwłaszcza gdy pojęcia pracy czy siły są w przypadku aktywności ludzkiej potraktowane tak, jak rozumiane są w fizyce, a człowiek urzeczowiony. Po drugie, Marks sugerował ekwiwalentność zasobów ludzkich i innych zasobów naturalnych. Znaczyłoby to, że zamiast pracy ludzkiej można rozwój gospodarczy oprzeć na eksploatacji zasobów przyrody, jako „źródła wartości użytkowych”. Obie te konsekwencje są nie do przyjęcia, także – czy zwłaszcza – dla lewicy. Dehumanizacja pracujących oraz intensyfikacja eksploatacji przyrody są sprzeczne z jej agendą.
Samo pojęcie zasobów pracy jest mylące, bo może wzmacniać sugestie ich ekwiwalentności z innymi zasobami. Julian Simon użył określenia „zasób ostateczny” (Ultimate Resource – tytuł jego książki), wskazujące na szczególny, wyjątkowy charakter ludzkich predyspozycji intelektualnych i talentów. Ludzka odkrywczość, inwencja, innowacyjność, pomysłowość jest niezastępowalnym fundamentem, podłożem rozwoju gospodarczego. Peter Drucker uznał, że należy nawet zrezygnować z pojęcia „zasoby naturalne”, bo nic takiego nie istnieje. Minerały to tylko kawałki skał, rośliny to tylko część biosfery, a ropa naftowa to jedynie lepka maź, dopóki człowiek nie zacznie z krzemiennych skał wytwarzać narzędzia, z rud żelaza wytapiać i obrabiać metal, z roślin czynić paszę dla zwierząt hodowlanych i pożywienie dla siebie, ropę naftową przetwarzać na paliwa i inne produkty.
Można więc stwierdzić, że to ekonomiści i teoretycy zarządzania, optujący za rynkowym i kapitalistycznym modelem gospodarki, dowartościowują ludzką pracę, przez Marksa degradowaną do roli jednego z zasobów naturalnych. Specjalny, wyróżniony status pracy i kapitału ludzkiego kilkadziesiąt lat temu proklamował ówczesny szef General Motors Alfred Sloan: „zabierzcie nam wszystko, ale zostawcie ludzi, a za kilka lat wszystko odbudujemy”. Bo ów „zasób ostateczny” jest odnawialny.
W przypadku zasobów naturalnych grozi ponadto niebezpieczeństwo nazwane przez Richarda Auty’ego „klątwą bogactw naturalnych”. Złoża cennych surowców prowadzą do degeneracji struktur społecznych i systemów politycznych, bo kuszą wizją bogactwa bez pracy oraz wzniecają rywalizację o dostęp do nich i korzyści z ich eksploatacji, często sposobami destrukcyjnymi dla społeczno-politycznej wspólnoty, a ostatecznie do spowolnienia rozwoju. Poza wyjątkami, państwa o największych zasobach surowcowych należą do biedniejszych i źle rządzonych.
Jeśli nie praca, ani zasoby naturalne, to co? Lewica koncentruje się na redystrybucji, bowiem śladami Marksa przyjmuje, że procesy rozwoju sił wytwórczych mają charakter obiektywny, zachodzą niejako same z siebie, zgodnie z rzekomo obiektywnymi prawami materializmu historycznego, zatem nie trzeba się troszczyć o wzrost bogactwa, lecz o jego podział. Nie rozumiał, i jego dzisiejsi kontynuatorzy nie rozumieją, że ów postęp, a więc i rosnący poziom życia społeczeństwa, jest wynikiem pracy intelektualnej, inicjującej nowe technologie i wyroby oraz pracy stricte produkcyjnej przy ich wytwarzaniu. Wierzą, za swoim patronem, w jakieś magiczne czynniki produkcji, które bez umysłowego i fizycznego wysiłku ludzi same przynoszą dobrobyt, więc można się skoncentrować na jego podziale, poprzez rozmaite świadczenia i zasiłki. Ten sposób rozumowania wzmacnia Piketty swoją tezą, że dochody z kapitału rzeczowego i tym samym jego zasoby rosną szybciej niż dochody z pracy, zatem należy położyć nacisk na opodatkowanie i redystrybuowanie tych pierwszych. To już blisko programu partii Razem: 70 proc. podatek od najbogatszych i problemy społeczno-gospodarcze rozwiązane. Kapitał rzeczowy pomnaża się sam z siebie (bez wkładu pracy kapitalistów), więc wystarczy go wykorzystać poprzez rozdysponowanie.
Trafnie do tych kalkulacji odnosił się nieżyjący już, niestety, przewodniczący OPZZ Jan Guz, który wielokrotnie publicznie powtarzał, że bogactwo bierze się z pracy, a nie zasiłków. To przekonanie rzadkie na lewicy, zwłaszcza razemowej. Mniej pracy i więcej zasiłków – to jej program, mający przysparzać dobrobytu. Stąd pomysły kolejnych dni wolnych od pracy oraz świadczeń socjalnych od wykonywania pracy niezależnych.
