Zakończone we czwartek o świcie spotkanie Rady Europejskiej zdołało poprawić nastroje na giełdach, ale trudno uznać to za koniec kryzysu. Nawet jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, sytuacja pozostanie niepewna przez długie miesiące. Powodów do obaw jest wiele.
Pierwszego dostarcza Grecja. W Brukseli ogłoszono, że „strzyżenie”, które spotka jej prywatnych wierzycieli wyniesie 50%, co pozwoli na redukcję długu o około 100 mld euro. Szczegóły pozostają jednak do ustalenia, co sugeruje że banki zdołają wynegocjować nieco korzystniejsze dla siebie warunki. Pod znakiem zapytania stoi także to, jak wiele z nich zdecyduje się na udział w operacji, która jak podkreślali szefowie państw i rządów, ma charakter dobrowolny. W analogicznej lipcowej wymianie greckich obligacji (mającej doprowadzić do nominalnej redukcji długu wobec podmiotów prywatnych o 21%) wzięło udział zaledwie 75% zamiast planowanych 90% wierzycieli. Nawet jeśli tym razem prywatni inwestorzy wykażą się większym stopniem odpowiedzialności niż latem, to i tak pozwoli to jedynie na redukcję tempa upadku. Według Komisji Europejskiej grecka gospodarka powróci na ścieżkę powolnego wzrostu dopiero w roku 2013, po pięciu latach recesji oznaczającej spadek PKB o dobre 15%. O skali zapaści świadczy chociażby to, że zaplanowane przez grecki rząd cięcia w wydatkach i podwyżki podatków zamykają się kwotą 5647 euro na gospodarstwo domowe (czyli 13,7% rocznego dochodu rozporządzalnego), do czego należy doliczyć spadek dochodów w wyniku negatywnego efektu mnożnikowego. Według słynnego z trafnych kryzysowych przepowiedni Nouriela Roubini, pogłębiająca się recesja musi potrwać w tych warunkach do roku 2016. Jeśli tak będzie, to zwiększy się społeczne poparcie dla pomysłu wyjścia ze strefy euro, co pozwoliłoby na skokową poprawę konkurencyjności poprzez deprecjację narodowej waluty.
Drugą niewiadomą jest zdolność Unii do przeforsowania nowych regulacji dotyczących sektora finansowego. „Strzyżenie” prywatnych wierzycieli Grecji dlatego ma charakter dobrowolny, że proste ogłoszenie niewypłacalności uprawniłoby ich do wystąpienia o odszkodowania za ubezpieczone kredyty. Mogłoby to wydawać się rozwiązaniem logicznym i optymalnym – gdyby nie to, że polisy ubezpieczeniowe od greckich obligacji (CDS) stały się przedmiotem spekulacji i podstawą dla tworzenia derywatów. Europejscy przywódcy obawiają się, że uruchomienie ich przyniosłoby ten sam skutek, co pęknięcie bańki kredytów budowlanych w USA – łańcuch niewypłacalności instytucji finansowych i konieczność ich dofinansowania ze środków publicznych dla utrzymania płynności obiegu gospodarczego. By przywrócić CDS-om ich pierwotną funkcję, możliwość ich nabycia powinna zostać ograniczona do posiadaczy obligacji – rekomendacja logiczna, ale trudna do przeprowadzenia, bo godząca (podobnie jak chociażby mikroskopijne podatki od transakcji finansowych) w interesy Wall Street i londyńskiego City.
Trzeciego powodu do obaw dostarczają Włochy, jedna z największych gospodarek UE, od dziesiątków już lat obarczona znacznym długiem publicznym, a ostatnio także coraz bardziej dysfunkcjoanlnym rządem. Na spotkanie Rady Europejskiej w niedzielę 23 października Silvio Berlusconi przyjechał bez przekonującego planu uzdrowienia sytuacji, co sprawiło, że kanclerz Merkel i prezydent Sarkozy odesłali go do domu z poleceniem powrotu trzy dni później z odrobioną pracą domową. Berlusconi zadanie wykonał i nocne obrady zakończyły się uspokajającym sukcesem, ale nie jest pewne, czy podjęte zobowiązania – wśród nich podwyższane wieku emerytalnego – zostaną dotrzymane. Na ironię zakrawa fakt, że w roli hamulcowego wobec efektywnościowych reform występuje dziś koalicyjna Lega Nord, partia podobno odpowiedzialnej i pracowitej północy kraju przeciwstawianej niefrasobliwemu południu.
Mimo iż działania uzgodnione w ostatnim tygodniu wydają się być rozsądnym krokiem w dobrym kierunku, żadne z zagrożeń stojących przed Unią nie zostało jeszcze ostatecznie zażegnane. Grecy ciągle mogą zdecydować się na opuszczenie unii walutowej – co im przyniosłoby co najwyżej chwilową ulgę, ale reputację UE pogorszyło dość skutecznie. Usunięcie strukturalnych przyczyn kryzysu pozostaje uzależnione od determinacji nie tylko unijnych, lecz także amerykańskich polityków, a w konsekwencji – amerykańskiej opinii publicznej rozdartej pomiędzy coraz bardziej radykalne obozy Tea Party i 99%. Wreszcie, polityczna równowaga wewnątrz samej Unii jest coraz bardziej chwiejna: traktat z Lizbony zwiększył rolę narodowych liderów, ale spośród dużej szóstki, która mogła wspólnie wziąć odpowiedzialność za Europę, czterem brakuje wiarygodności – Cameronowi i Tuskowi ponieważ ich kraje pozostają poza strefą euro (a więc w powodzenie projektu UGW nie wierzą), Berlusconiemu i Zapatero ponieważ w cudowne właściwości wspólnej waluty uwierzyli zbyt mocno.