Lato kusi… do chwil rozprężenia, gdy wszelkie obowiązki, powinności, konieczności, sprawy „nie cierpiące zwłoki”, problemy chociaż na moment odsuwają się na dalszy plan. Zrzucamy ciasne gorseciki, rozpinamy kołnierzyki, chowamy do szaf wszelkiej maści mundurki, dajemy sobie czas, by było… nieco łatwiej, lżej, spokojniej. By nadrobić zaległości wynikające z niedoczasu, niedospania, z niedostatków bycia z innymi, a częściej i z samym sobą. By w jakimś sensie popatrzyć na świat innymi oczami, bo może to, co trudne i niemożliwe nagle okaże się całkiem realne, a nawet proste. Bo może porządek, do jakiego przywykliśmy tak mocno trzyma nas w kleszczach obowiązków, przyzwyczajeń i pozornych niemożliwości, że nie dostrzegamy szans, których realizacja uwalania i przynosi korzyść nawet tym, dla których początkowo wydawała się zagrożeniem. Bo może tam, gdzie dostrzegamy trudność, tak naprawdę rodzi się wolność, dająca wszystkim nowe otwarcie, nową przyszłość, nowe życie. Bo może za zakrętem drogi, na który patrzymy z taką podejrzliwością czai się spokój, a rozbicie rutyny i pozorów lepiej posłuży nowym światom. Lato sprzyja zatem myśleniu, rozważaniu, baczniejszemu przyglądaniu się temu, co jest, ale i temu, co być by mogło… Przecież „gdybyśmy lepiej i mądrzej patrzyli, jeszcze kwiat nowy i gwiazdę niejedną w ogrodzie świata byśmy zobaczyli”. Lato niesie nam oddech… Lato nas zmienia. A przynajmniej dobrze tak o nim myśleć.
Domykamy zatem sprawy i sprawki, by z „wolną głową” uczyć się odpoczywać. Uczyć się, bo o umiejętności odpuszczania i zanurzania się w czas, co płynie inaczej dość łatwo zapomnieć. Dla niektórych rzecz to oczywista, dla innych – na co dzień uwięzionych przy biurkach, w rutynie życia między pracą a miejscem zamieszkania – pogranicze sztuki tajemnej… Ale ostatecznie w ten czy inny sposób praktykujemy wszyscy. Jak odpoczywamy? Nie zawsze jest to dolce far niente, a jeśli już, to przyjmuje ono zindywidualizowane formy, „uszyte” na wymiar każdego z nas. Bo owo „słodkie nic nie robienie” to wcale nie bezczynność i nuda. Niektórzy zakopią się pod górą książek do przeczytania, inni nadrobią kinowe i serialowe (o tym za miesiąc) zaległości, jeszcze inni będą rozkoszowali się atmosferą rajskiej wyspy, szumem morza, chłodem górskich szczytów, kolorami, smakami i zapachami nowo poznawanych miast… Jedni przeżyją przygodę życia, drudzy sięgną po spokój. Są tacy, co ruszą w świat jako wolontariusze, ale i tacy, dla których lato to czas festiwali, które głęboko wrosły już w nasz letni krajobraz, zaspokajając różne gusta i guściki. Festiwale – duże i małe, zorganizowane z rozmachem albo stawiające na kameralność (co nie znaczy elitarność), muzyczne, filmowe, teatralne, ba, nawet kulinarne – wszystkie one gromadzą ludzi dzielących podobne pasje, pragnących spotkać się z tymi, co pozornie tylko obcy, a dzięki wyborom i preferencjom przedziwnie bliscy. Czy jednak oznacza to, że festiwale budują wspólnoty, czy może raczej dają szansę zobaczenia, że w tłumie zebranych nie jesteśmy całkiem sami? Czy mówią coś o nas samych i o otaczającym nas świecie? A może to tylko pojedyncze zdarzenia, spadające gwiazdy na letnim niebie, co zachwycają nas swoim pięknem, a później gasną, by za rok, wyczekane, wrócić w nowej odsłonie kolejnego festiwalowego lata? Poszukajmy…
