Już najwyższy czas żeby cyniczni obrońcy ludu, sławiący mądrość prostego człowieka i jego niekwestionowaną wyższość moralną nad elitami intelektualnymi, przestali wreszcie wyznaczać kulturowe standardy. Już dość unikania krytyki bezmyślności, nieuctwa, naiwnej wiary w cuda i nieufności do nauki w obawie, że duże grupy społeczne poczują się obrażone, a krytyk zostanie uznany za przepełnionego pogardą do ludzi, wywyższającego się narcystycznego dupka.
Jak można się dziwić kryzysowi demokracji, skoro politycy głęboko chowają własne przekonania i raporty ekspertów, i kierują się wyłącznie wynikami sondaży pokazującymi aktualne oczekiwania większości społeczeństwa. To tym oczekiwaniom trzeba wyjść naprzeciw, jeśli chce się wygrać najbliższe wybory. Ale przecież te oczekiwania są w większości wynikiem osobistych doświadczeń życiowych, często odnoszących się do sytuacji tu i teraz. Jako takie, pozbawione są zarówno refleksji obejmującej szerszy przedział potrzeb społecznych, jak i refleksji na temat przyszłości. Trudno się temu dziwić, że człowiek zmęczony pracą zawodową będzie zwolennikiem skrócenia, a nie wydłużenia wieku emerytalnego. Trudno też się dziwić, że ludzie z trudem wiążący koniec z końcem będą bardziej zainteresowani szybką poprawą swojej sytuacji materialnej, aniżeli dalszym zaciskaniem pasa, popierając inwestycje, które mają przynieść korzyści w przyszłości. Trzeba od razu zaznaczyć, że dotyczy to nie tylko ludzi słabo wykształconych i interesujących się tylko tym, co ich bezpośrednio dotyczy, ale także większości społeczeństwa, bez względu na społeczny status i wykształcenie. Odsetek ludzi żywo interesujących się sprawami publicznymi i rozwojem kraju, którzy często gotowi są podporządkować temu swoje własne doraźne potrzeby, jest niewielki. Dotyczy to nie tylko Polski, chociaż w porównaniu z krajami Zachodu niedostatek edukacji obywatelskiej jest u nas szczególnie widoczny.
Jeśli politycy chcą być elitą przywódczą, mającą wyraźną, dobrze udokumentowaną wynikami badań naukowych, wizję rozwoju kraju, to muszą przede wszystkim być nastawieni na jej popularyzację, a nie na uleganie bieżącym naciskom. Tylko takim politykom przysługuje miano przywódcy i męża stanu, a nie tym, którzy gotowi są przyklaskiwać najgłupszym, a niekiedy nawet obrzydliwym pomysłom rasistowskim czy homofobicznym, w obawie żeby ich elektorat się na nich nie obraził. Właśnie w systemie demokratycznym polityk aspirujący do władzy powinien pozyskiwać zwolenników tłumacząc im i uzasadniając powody, dla których obrany przez niego kierunek działań będzie korzystny dla całego społeczeństwa. Przede wszystkim jednak on sam musi być o tym absolutnie przekonany. Tylko wtedy jego postępowanie będzie uczciwe, bo świadczy o rzeczywistej, a nie koniunkturalnej chęci służenia dobru kraju i jego obywatelom. Jeśli mu się nie uda pozyskać w ten sposób zwolenników, to albo musi zejść z politycznej sceny, albo skorygować swój program, czyniąc go bardziej strawnym dla większości obywateli. Występując z tej pozycji, polityk nie może wstrzymywać się od krytyki, a nawet surowego potępienia funkcjonujących w społeczeństwie poglądów i zjawisk niezgodnych z jego programem i wartościami demokracji liberalnej, a wynikającymi z uprzedzeń, teorii spiskowych, zabobonów, niesprawdzonych informacji i zwykłej niewiedzy. W ustroju demokracji liberalnej konieczny jest proces ciągłego konfrontowania i weryfikowania poglądów w mediach publicznych i w toku licznych debat. Wolność słowa służyć ma nie tylko swobodzie wypowiedzi, ale przede wszystkim natychmiastowej reakcji na wszystko, co zagraża prawom człowieka, praworządności i demokracji.
Trzeba wreszcie zrozumieć, że krytyka określonych postaw nie godzi w człowieka, tylko w jego poglądy i zachowania, które zawsze mogą ulec zmianie. Krytyk nie wywyższa się i nie pogardza człowiekiem, którego chce przekonać, że jest w błędzie lub czyni zło, jeśli go nie wyśmiewa i nie traktuje agresywnie lub protekcjonalnie, tylko cierpliwie i wyczerpująco tłumaczy swój punkt widzenia. Jeśli krytykę miałoby się traktować jako działanie pozbawiające człowieka krytykowanego godności, to należałoby zaniechać wszelkiej krytyki i wszystko akceptować jako prawdziwe, dobre i dopuszczalne. Czy do takiego absurdu chcą doprowadzić obrońcy zwykłego człowieka? Czy należy milczeć słuchając bredni antyszczepionkowców, tropicieli bożych cudów, sensatów upatrujących zbrodniczych zamiarów ludzi w świecie wpływowych? Przecież takie milczenie i pozostawienie tych ludzi samych ze swoimi głupotami oznacza właśnie pogardę do nich, w przeciwieństwie do podejmowania wysiłku wyleczenia z głupoty przynajmniej części z nich. Czy należy milczeć słuchając języka nienawiści skierowanego do ludzi nieheteronormatywnych, Żydów, Romów czy muzułmanów? Ten język nie tylko rani psychicznie, ale bywa również przyczyną zbrodni. Milczenie, w przekonaniu, że każdy ma prawo mówić, co chce, jest niczym innym jak współudziałem w zbrodni.
We współczesnej kulturze społecznej ludzie stali się zbyt wrażliwi na punkcie swojej godności. Z jednej strony jest to zjawisko pozytywne, bo służy obronie przed przemocą i dominacją. Z drugiej jednak strony taka postawa nieprzyjmowania krytyki i traktowania jej jako atak na własną godność, odbiera szansę uczenia się. Tę szansę odbierają ludziom z rozmaitymi dysfunkcjami nie tylko cyniczni, ale także zbyt egzaltowani obrońcy ludu, którzy wszelkie próby ich edukowania nazywają niegodnym pouczaniem ze strony przepełnionych pychą i pogardą przedstawicieli elit. Nawiasem mówiąc, to zabawne, kiedy przedstawiciele progresywnej lewicy i populistycznej prawicy, sami należąc do elity, używają tego określenia w znaczeniu pejoratywnym, chcąc przypodobać się ludowi. Ta hipokryzja jednoznacznie świadczy o ich rzeczywistym stosunku do ludzi niewykształconych. Obrońcy ludu twierdząc, że ich podopieczni nie potrzebują żadnej oświaty, bo ich niewiedza ma szczególną wartość, wyświadczają im niedźwiedzią przysługę.
Ale dla polityków, dla których nie rozwój kraju, tylko samo dojście do władzy i związanych z nią profitów jest celem ostatecznym, hołd składany niewiedzy, zwanej ludową mądrością lub chłopskim rozumem, często okazuje się politycznym złotem. Zwłaszcza w takim kraju jak Polska, gdzie mimo masowości kształcenia staroświeckie metody i programy szkolnej edukacji owocują wstydliwie niskim poziomem czytelnictwa i zastraszająco wysokim odsetkiem ludzi dotkniętych funkcjonalnym analfabetyzmem, którzy co prawda czytać umieją, ale nie mogą zrozumieć treści czytanego tekstu. Zbyt wielu ludzi swoją wiedzę o świecie czerpie zatem z telewizji, rodzinnych i towarzyskich przekazów oraz niedzielnych kazań wysłuchanych w kościele.
To tych ludzi, mało odpornych na emocjonalne przekazy i łatwo ulegających prostackim wyjaśnieniom złożonych problemów, Kaczyński i jego akolici cynicznie przekonują, że są solą ziemi i niczego nie muszą zmieniać w swoich poglądach i zachowaniach. Co Kaczyński naprawdę myśli o tej soli ziemi, ujawnił były minister rolnictwa Jan Ardanowski, cytując jego słowa: „Chłopi są pazerni, daje im się parę złotych przed wyborami i na nas zagłosują”. Podczas swoich objazdów po kraju prezes PiS-u serwuje im dowcipy na temat transseksualizmu i kobiet zapominających o swojej podstawowej funkcji, jaką jest macierzyństwo. Rechot słuchających go odbiorców potwierdza słuszność jego strategii. Licząc na opór przeciwko zmianom i resentymenty swoich słuchaczy, prezes straszy ich również inwazją nihilistycznej kultury Zachodu i zagrożeniem ze strony Niemiec.
Telewizję publiczną PiS zamienił w partyjną, w której za sprawą Jacka Kurskiego prowadzona jest prostacka propaganda wzbudzająca negatywne emocje w stosunku do opozycji i wszelkich innych wrogów, których PiS mnoży nieustannie, w przekonaniu, że – jak to kiedyś powiedział Kurski – „ciemny lud to kupi”. Jest to telewizja, która ma trafiać do elektoratu PiS-u, dlatego w dziedzinie kultury hołduje najgorszym gustom, których bynajmniej nie zamierza zmieniać siląc się na jakąś misję edukacyjną. Disco polo i Zenek Martyniuk wystarczą aż nadto.
Wystarczyło trochę protestów w niektórych środowiskach przeciwko farmom wiatrakowym, aby PiS natychmiast wyszedł im naprzeciw, uzyskując dodatkowe punkty poparcia. Takie protesty zawsze się pojawiają, gdy powstają jakieś nowe instalacje techniczne, które z braku wiedzy podejrzewane są o zatruwanie atmosfery i negatywny wpływ na zdrowie. Do walki z wiatrakami stanęła Anna Zalewska, żeby było śmieszniej – była minister edukacji. Choćby na tym przykładzie widać wyraźnie cel tej partii, jakim jest utrzymanie władzy kosztem długofalowego interesu kraju. Przecież nawet politycy PiS-u muszą zdawać sobie sprawę, że już najbliższa przyszłość zarówno Polski, jak i świata zależy od zastąpienia paliw kopalnych odnawialnymi źródłami energii. Ale dla wygrania wyborów potrzebne jest poparcie tu i teraz, a znaczna część polskiego społeczeństwa wciąż przywiązana jest do węgla, którym podobno Polska stoi, a który jeszcze w PRL-u nazwano „czarnym złotem”. Dlatego prezydent Duda w Davos czy na forum Komisji Europejskiej może mówić o konieczności walki z kryzysem klimatycznym i prawach człowieka, ale w kraju, zwracając się do swoich wyborców, zasadniczo zmienia priorytety i mówi o dwustuletnich zasobach polskiego węgla, Unię Europejska nazywa wyimaginowaną wspólnotą a ludzie LGBT są dla niego ideologią, której żadne prawa nie przysługują.
Typowy dla środowisk cywilizacyjnie zacofanych lęk przed obcymi, nie tylko nie jest przez PiS osłabiany w obliczu światowego kryzysu imigracyjnego, ale wręcz przeciwnie, jest on wzmacniany. Kaczyński sięgnął w swoim czasie po nazistowskie argumenty obrzydzania imigrantów z odległych części świata, przypisując im nosicielstwo rozmaitych chorób. Beata Szydło, będąc premierem, często występowała przeciwko zachodniej polityce multi–kulti, przypisując jej wzrost przestępczości i aktów terroryzmu. Z kolei Mariusz Kamiński usiłował zdyskredytować, przy pomocy obscenicznych i wulgarnych filmów znalezionych w telefonie komórkowym jednego z uchodźców, jakiekolwiek formy współczucia i pomocy dla nieludzko przez polskie służby traktowanych przybyszów na granicy z Białorusią.
W czasie pandemii koronawirusa zanotowano w Polsce stosunkowo najwięcej w całej Unii Europejskiej przypadków zachorowań i ofiar śmiertelnych. Trudno się temu dziwić, skoro odsetek osób zaszczepionych należy do najniższych w Europie. Ruch antyszczepionkowy pojawił się na całym świecie, bo nigdzie nie brakuje podejrzliwych ignorantów i zwykłych głupców, ale chyba nigdzie poza Polską władza nie odnosiła się do nich z takim zrozumieniem. Doprowadziło to nawet do buntu i w rezultacie rozwiązania Rady Naukowej, składającej się z autorytetów medycznych, specjalnie powołanej przy Ministerstwie Zdrowia na czas pandemii. Lekarze mieli bowiem dość bezskutecznie wnoszonych postulatów i apeli, ignorowanych przez polityków. Ale lekarze to elita, a politycy PiS-u chcą być z ludem, w którym wielu niechętnie poddaje się sanitarnym restrykcjom i zaleceniom. Dlatego Andrzej Duda, swój chłop, oświadczył, że nigdy nie miał zaufania do szczepionek i ich nie brał. Beata Szydło wyraziła zaś przekonanie, że nie należy zmuszać rodziców, żeby szczepili swoje dzieci, bo przecież nikt dla tych dzieci nie chce lepiej niż ich rodzice. Cóż, jeśli się chce wygrać wybory trzeba stale wyczuwać skąd wiatr wieje. Opłakane tego skutki pojawią się w przyszłości, kiedy już nikt nie będzie pamiętał o przyczynach.
Przeciwstawiając się populistycznemu akceptowaniu wzorów kulturowych sprzecznych z wartościami demokracji liberalnej lub zasadą racjonalizmu, trzeba zerwać z poprawnością polityczną polegającą na unikaniu krytyki niektórych cech szerokich grup społecznych, traktowanej jako ich obraza. Liczy się bowiem intencja. Jeśli wytyka się komuś wady nie po to, by go wyśmiewać i pozbawiać szacunku, ale po to, by mu uświadomić ich negatywne skutki społeczne, polityczne lub ekonomiczne, to należy to robić nie licząc się z grymasami obrońców ludu. Tylko otwarte nagłaśnianie zaległości cywilizacyjnych w społeczeństwie może być punktem wyjścia do opracowania sensownego programu reform w systemie edukacji i poszukiwania skutecznych sposobów wyprowadzania ludzi ze stanu społecznej i politycznej indyferencji. Otwarte krytykowanie postaw szkodliwych dla demokracji liberalnej jest zatem obywatelskim obowiązkiem, a nie przejawem pychy przedstawicieli elit. Aby skłonić ludzi do wyrwania się z egoistycznej bańki i szerszego spojrzenia na dany problem, czasem wystarczy tylko zwrócić im uwagę na przyszłość ich dzieci. Sprzeciw przed wydłużaniem wieku emerytalnego czy przed ograniczeniami związanymi z obroną przed skutkami kryzysu klimatycznego, to nic innego jak skazywanie przyszłych pokoleń ma olbrzymie trudności. Do wielu ludzi ten argument może trafić. Nie trafi jedynie do tych, którzy chcą żyć w pozornie bezpiecznej iluzji i swój egoizm przesłaniają brakiem zaufania do wyników badań demograficznych i ekologicznych.
Populistyczna wrażliwość na krytykę utrwalonych w szerokich kręgach społecznych wzorów kulturowych przenosi się również niestety na niektórych przedstawicieli opozycji demokratycznej. Są oni skłonni ulegać pisowskiej demagogii, aby nie uchodzić za wrogów ludu. Tańcząc jednak tak, jak im PiS zagra, są jednak mało wiarygodni. Naśladując PiS nie wygra się wyborów. Zdecydowanie lepiej pozostać przy własnym zdaniu, nawet jeśli wydaje się bardzo niepopularne. Zawsze jest nadzieja, że może ono zyskać na popularności, jeśli się będzie umiało je wyjaśnić i uzasadnić. Niezrozumiała jest na przykład ucieczka polityków opozycji od kwestii wprowadzenia w Polsce waluty euro. Chcąc być w Unii Europejskiej, trzeba wcześniej czy później walutę tę wprowadzić. Jest to istotny warunek wzmocnienia integracji europejskiej. PiS, jak wiadomo, nie jest tym zainteresowany, podobnie jak dalszym uczestnictwem Polski w UE, którą traktuje jak wroga. Propaganda Zjednoczonej Prawicy zdołała więc już mocno obrzydzić Polakom euro zarówno argumentacją patriotyczną, jak i ekonomiczną. Opozycja robi jednak błąd nie zachęcając do przyjęcia europejskiej waluty, co w dłuższym okresie jest zarówno konieczne, jak i korzystne. To, że – jak wskazują wyniki sondaży – ponad 60% Polaków nie chce wprowadzenia euro, tym bardziej powinno skłaniać opozycję demokratyczną do zmiany tego stanu świadomości społecznej poprzez sensowne i uporczywie powtarzane argumenty.
Zadziwiający jest również stosunek opozycji do programu 500+. Zasadniczym jego błędem jest przecież kierowanie tego transferu do wszystkich rodzin, niezależnie od wysokości ich dochodów. Tymczasem w opozycji wydaje się dominować przekonanie, że dzięki temu ubogie rodziny nie czują się stygmatyzowane. Jest to kuriozalny punkt widzenia. W ten sposób kwestionuje się znaczenie zasiłków socjalnych kierowanych do osób społecznie upośledzonych, choćby wypłacanych w postaci zasiłków dla bezrobotnych czy rent inwalidzkich. Opozycja znów ulega w tym wypadku narzuconej przez PiS presji godnościowej nadwrażliwości. Ludzie potrzebujący pomocy ze strony państwa mogą czuć się urażeni wtedy, gdy władza nie dostrzega ich trudnej sytuacji, jak to dzieje się w przypadku osób niepełnosprawnych. Jeszcze raz warto powtórzyć: nie uda się wygrać z PiS naśladując tę partię lub unikając z nią sporu w sprawach kontrowersyjnych. Opozycja chcąc wygrać wybory musi się od PiS-u różnić, a nie być do niego podobna.
I wreszcie najświeższy przykład populistycznego usidlenia, w jakim znajduje się opozycja demokratyczna, dotyczący ustawy o Sądzie Najwyższym. Zaproponowana przez PiS ustawa, mająca odblokować środki z KPO, jest niezgodna z konstytucją i nie przyczynia się w istotny sposób do przywrócenia w Polsce praworządności. Jest też mało prawdopodobne, mimo zapewnień PiS-u, że Komisja Europejska zrezygnuje ze swoich postulatów i na podstawie tej ustawy zgodzi się na wypłacenie Polsce pieniędzy. Postępując zgodnie ze swoimi wartościami, opozycja powinna zatem głosować za odrzuceniem ustawy. Tymczasem, wstrzymując się od głosu, pozwoliła tę ustawę przyjąć. Skuteczny okazał się bowiem szantaż PiS-u, że przyczyniając się do odrzucenia ustawy, opozycja zostanie oskarżona o zablokowanie tak potrzebnych Polsce środków finansowych. Zadecydował zatem strach przed takim oskarżeniem, które mogłoby zniweczyć szanse opozycji na zwycięstwo w wyborach. Jeszcze raz udało się populistycznej władzy przekonać opozycję, że elektorat w większości stanowią ludzie, dla których praworządność jest abstrakcją, nie mającą większego znaczenia w porównaniu z ogromną sumą pieniędzy, które co prawda nie trafią bezpośrednio do ich kieszeni, ale są konkretem trafiającym do wyobraźni.
Jeśli jednak opozycja tak postrzega polski elektorat, przyznając w ten sposób, że nie zdołała go choć trochę zmienić przez osiem lat rządów PiS-u, to nie ma znaczenia czy dopuściła, czy nie, do przyjęcia tej ustawy, bo i tak skazana jest na wyborczą porażkę. Zmarnowano jeszcze jedną okazję, aby zademonstrować przywiązanie do swoich wartości i radykalnie odciąć się od PiS-u.