Sukces polskich negocjatorów w Brukseli wywołał wiele nieprzychylnych, często też niezbyt mądrych, komentarzy prawicowych polityków i publicystów. Niektórzy z nich, tak jak Łukasz Warzecha na Twitterze, zupełnie przytomnie jednak zauważają, że „suma to nie wszystko, ważny jest drobny druk”. Przyjrzyjmy się więc temu, co jest napisane drobnym drukiem i między wierszami unijnego porozumienia.
Liczby są już wszystkim znane i robią wrażenie. Polska będzie miała szansę wydać w latach 2014-2020 aż 106 miliardów EUR, z tego niemal 73 miliardy na politykę spójności (rozwój infrastruktury, szkolenia, dotacje dla firm itp.), 28 mld na politykę rolną i 5 mld. na inne programy. To o 4 mld. EUR więcej niż mieliśmy do dyspozycji w latach 2007-2013, co wygląda dobrze biorąc pod uwagę fakt, że ogólny budżet unijny się zmniejszył aż o 37 mld.
Więcej czy mniej?
W każdej beczce miodu jest jednak łyżka dziegciu. Znalazła się ona również we wspaniałym „eurotorcie”, który okazale prezentował się u boku premiera na konferencji prasowej. Zwróćmy uwagę, że wzrost przypadającej Polsce kwoty o niecałe 4% oznacza spadek wartości w ujęciu realnym (inflacja!). De facto więc, zakładając, że złotówka nie osłabi się znacząco, przyznana naszemu krajowi kwota to mniej niż mieliśmy do dyspozycji w upływającej właśnie siedmiolatce.
Z powyższego faktu wynika też smutna konstatacja – raczej nie ma co liczyć na to, że nowy zastrzyk unijnych funduszy zagwarantuje nam wzrost gospodarczy. Nie powtórzy się już sytuacja z lat 2007-2011 gdy to każdego roku do Polski napływało coraz więcej unijnych pieniędzy, co przekładało się na wzrost PKB. W kolejnych latach transfery z Unii już nie będą istotnie większe niż są obecnie, więc czynników, które przyniosą nam wzrost gospodarczy musimy szukać gdzie indziej.
Ważna kwestia VATu
W beczce przywiezionej przez Tuska z Brukseli jest też jednak „dodatkowy cukier”. Niezwykle ważną sprawą było bowiem wynegocjowanie zgody na dalsze „kwalifikowanie VATu”, czyli liczenie dofinansowania unijnego do wartości brutto realizowanych projektów, a nie netto. Obecnie jest to możliwe zawsze wtedy gdy realizator projektu dofinansowanego ze środków UE nie może odzyskać podatku VAT poniesionego w ramach projektu. Utrzymanie tej możliwości jest szczególnie ważne w przypadku samorządów, na których barkach będzie spoczywała istotna część ciężaru wykorzystania przyznanych Polsce środków. Gdyby unijne dotacje nie mogłyby finansować również VATu, wkład własny samorządów do projektów (teraz z reguły na poziomie 15%) musiałby zostać zwiększony o wartość podatku, czyli najczęściej 23%. Tak duży wzrost wkładów własnych do projektów unijnych mógłby wręcz uniemożliwić samorządom wykorzystanie całości dostępnych im środków, co już i tak będzie bardzo trudne w kontekście osiągniętych limitów zadłużenia przez wiele z nich. Do tej pory miasta, czy gminy inwestowały wspierając się kredytami – z zadłużeniem bliskim 60% limitu, w kolejnych latach będzie to już dużo trudniejsze.
Obronione dopłaty dla rolników
Wbrew głosom niektórych posłów PiS wynegocjowane rozwiązania dla rolnictwa należy chyba uznać za korzystne, przynajmniej z perspektywy mieszkańców wsi. Unia ucięła cały budżet przeznaczany na dopłaty dla rolników aż o 17% – to i tak niewiele biorąc pod uwagę olbrzymią falę krytyki jaka spada na utrzymywanie tych psujących rynek mechanizmów finansowych. W tym kontekście Polska, która zagwarantowała sobie sumę o 2 miliardy wyższą niż w obecnym okresie, może być naprawdę zadowolona. Tym bardziej, że zgodnie z ustaleniami szczytu do 2020 o 1/3 mają zmaleć różnice w wysokości dopłat dla rolników z różnych krajów członkowskich, które od lat są przedmiotem krytyki w Polsce. Będzie więc równiej, sprawiedliwiej, choć niewykluczone, że wcale nie mądrzej. System dopłat w dużej mierze utrudnia bowiem przeprowadzenie koniecznych zmian w strukturze własnościowej na wsi, utrzymując rozdrobnienie gospodarstw, które utrudnia unowocześnienie produkcji rolnej.
To dopiero początek drogi
Pamiętajmy również, że porozumienie osiągnięte na szczycie Rady Europejskiej w Brukseli oznacza dla Polski dopiero początek drogi po wywalczone unijne fundusze. Pomijając już nawet fakt, że przyjęcie ram budżetowych na lata 2014-20 wymaga jeszcze zgody Parlamentu Europejskiego, która wcale nie będzie automatyczna, to większość pracy i trudnych decyzji jest jeszcze przed nami.
Musimy przede wszystkim mądrze zaplanować wydatkowanie unijnych środków, w szczególności w ramach polityki spójności. Kształt programów operacyjnych, czyli planów wydatkowania funduszy w poszczególnych regionach i sektorach gospodarki to przez najbliższy rok powinien być temat bardzo szerokiej i poważnej debaty społecznej. Od tego jak zaplanujemy priorytety wydatkowe zależy nie tylko to, czy w kolejnych latach dostępne środki wydamy sensownie, ale czy je w ogóle wydamy w całości. O błędy planistyczne łatwo, do czego przekonuje obecna sytuacja na kolei, która po prostu nie była w stanie skonsumować przyznanych jej środków unijnych – było ich za dużo jak na możliwości instytucjonalne i finansowe PKP.
Cieszmy się więc z sukcesu polskich negocjatorów, bo jest on niepodważalny. Rząd i urzędnicy stanęli na wysokości zadania, co w Polsce jest raczej wyjątkiem niż regułą. Od jutra jednak skupmy się na zaplanowaniu konsumpcji tych środków – czytajmy drobny druk propozycji programów operacyjnych, wychwytujmy w nich błędy, dyskutujmy o kształcie poszczególnych zapisów. Mamy co dzielić, więc tym bardziej postarajmy się, żeby to zrobić sensownie i z pożytkiem dla Polski.