Parę dni temu minęła druga rocznica uśmiercenia Komitetu Obrony Demokracji przez sygnalistów – karierowiczów, którzy postanowili wypłynąć na konferencji prasowej, podczas której dokonali linczu Mateusza Kijowskiego, lidera KOD-u.
Czasu nie da się cofnąć, historia toczy się dalej. Zlinczowany żyje, mało tego, założył Stowarzyszenie WRD (Wolność Równość Demokracja), którego nazwa, to ta sama nazwa koalicji opozycji budowanej z mozołem przez Kijowskiego pod egidą KOD w roku 2016. Tu można odnaleźć historyczny Manifest Koalicji: Kliknij. Dziś mamy ponownie Koalicję Obywatelską i wiążemy z nią nadzieje na wygrane wybory, jak to miało miejsce w miastach w ubiegłorocznych jesiennych wyborach samorządowych.
Postać Mateusza Kijowskiego budziła i nadal budzi wiele emocji. Był i jest obrzucany błotem przez środowiska i prasę przychylną Kaczyńskiemu. Przykładowo, niejaki Rachoń, gospodarz „W tyle wizji”, audycji propagandowej pisowskiej gadzinówki, czy też szczujni pod nazwą TVP, posadził niedawno kukłę Kijowskiego w studiu ku uciesze gawiedzi (kliknij).
Po „naszej stronie” nikomu to nie przeszkadza. Nie dość, że nikt nie protestuje, to jeszcze ten i ów włącza się do zgodnego chóru opluwających Mateusza, niejako ponad społecznymi podziałami. Czy zgodę narodową można zbudować na zbiorowym linczu? Okazuje się, że poniekąd tak. Jedni nabrali wody w usta, inni potakują – przypatrując się biernie, jak człowiek jest bezlitośnie niszczony.
Co porabia w tej chwili Kijowski? Uczestniczy m.in. w coniedzielnych Literiadach pod pałacem namiestnikowskim, jeździ po kraju, także na słynne rozprawy procesu suwalskiego, ma za sobą cykl debat z udziałem profesorów prawa pod nazwą „Konstytucja dla wszystkich”. Zresztą, udzielił ostatnio wywiadu zaprzyjaźnionemu portalowi opozycyjnemu „Skwer wolności”: Trzeba się brać do roboty.
Ponadto trwa proces, w którym Mateusz Kijowski zasiada na ławie oskarżonych. Najbliższa rozprawa w Sądzie Rejonowym w Pruszkowie odbędzie się w poniedziałek 14 stycznia (początek o godz. 9:00, ul. J.I. Kraszewskiego 22). Wciąż, od wielu miesięcy zeznają świadkowie oskarżenia. Z zeznań tych wynika, że o wynagrodzeniu za usługi IT wiedzieli wszyscy, zwłaszcza ci, którzy zwołali konferencję prasową, podczas której kłamali, że nie wiedzieli. Mateusz Kijowski od początku pracował na trzech „etatach”: lidera masowego ruchu społecznego oraz rzecznika prasowego tego ruchu, za co nie pobierał wynagrodzenia, a także szefa grupy IT, koordynującego prace informatyczne, co wymagało nakładów sił i środków. Dowodzą tego przed sądem obrońcy, w tym mec. Jacek Dubois.
Co porabia KOD? Pisałem o tym w poprzednim felietonie: Mord KORD. Łoziński, który miał być następcą Kijowskiego, okazał się tyleż nieudolny, co leniwy i wreszcie się wycofał, gdy już po KOD nie ma co zbierać. Przypomnijmy, że Łoziński był faworytem prof. Hartmana, filozofa z Krakowa, który wbrew umiejętnościom postanowił zostać politykiem. Obecnie działa jedynie Magdalena Filiks ze Szczecina, która pogrążyła Kijowskiego pomówieniami, i której bardzo zależy na osobistej karierze politycznej. Ostatni raz o KOD-zie usłyszeliśmy w prasie, gdy Jarosław Marciniak ubrał w koszulkę Zygmunta III Wazę (Marciniak pochodzi ze Śląska). Było to latem ubiegłego roku.
Ponieważ minęły trzy długie lata, kolejni opozycjoniści wkraczają w dorosłe życie i mogą nie pamiętać, jak się zaczął KOD i kim jest Kijowski, podaję źródło, gdzie można przeczytać o nim w Archiwum Osiatyńskiego: Alfabet buntu.