Andrzej Duda poparł „totalną opozycję”, zdradził PiS, prezesa i program radykalnej rozprawy z III RP i jej niezależnymi instytucjami (niezależne = wrogie, tak mówi prezes i tak muszą myśleć jego akolici).
To największy kryzys władzy w tej kadencji. Stało się to, czego PiS musiał obawiać się najbardziej. Andrzej Duda zamiast, jak w przypadku ustaw o Trybunale Konstytucyjnym, z uśmiechem zjeść zgniłe jajo podrzucone przez prezesa i poprosić o dokładkę, odrzucił je przy chóralnym aplauzie „totalnej opozycji” i „broniących postkomunizmu demonstrantów”. Gdyby był politykiem PiS, po prostu by wyleciał i tyle by o nim słyszano. Niestety PiS go namaścił, a co gorsza, wciąż go potrzebuje do przepychania swoich, konstytucyjnych i nie, ustaw.
Trudno PiS-owi udawać, że nic się nie stało, choć Duda robił, co mógł, żeby osłodzić swojej dawnej partii ten cios w splot słoneczny, krytykując radykalne protesty i wzywając do uspokojenia i debaty. Jednocześnie przejechał się po Ziobrze, porównując jego pozycję w zawetowanej ustawie do tej prokuratora generalnego w PRL i krytykując kontrolę prokuratora generalnego nad Sądem Najwyższym.
„Adrian” dla Kaczyńskiego był użyteczny. Prezydent Duda jest niebezpieczny – oznacza istnienie niezależnego ośrodka władzy w ramach obozu PiS. Nawet delegowanie niesamodzielnego polityka bez pozycji (umówmy się, także wydawało się zupełnie bez szans na wygraną) okazało się niewystarczające. „Adrian” odważył się wejść do pokoju Prezesa. Na to, czy wyszedł z niego prezydent, trzeba będzie jeszcze poczekać.
W PiS z Kaczyńskim na czele Duda jest skończony. Pytanie, czy oznacza to grę na jakąś nową formację, która wyłoni się na bazie Kukiza, taki trochę mniej szalony PiS, który może sobie trzasnąć selfie na koncercie patriotycznego rocka, ale też zakazać aborcji czy wezwać Merkel do zapłacenia odszkodowań za II wojnę? Jeśli tak, to jest to gra ryzykowna – bo wszystkie takie inicjatywy skazane były dotychczas na klęskę, rozjechane przez walec polaryzacji – PiS kontra anty-PiS. Być może pojawienie się Kukiza w Pałacu oraz przewidywana erozja obecnego rządu sprawiają, że orientowanie się pod samodzielną pozycję wobec Kaczyńskiego przynajmniej dla niektórych na prawicy stało się interesującą opcją.
PiS jeśli chce przejąć inicjatywę, musi 1) odrzucić weto prezydenta, co nie jest możliwe bez powtórki z sali kolumnowej (Kukiz poparł weto), 2) dokonać reorganizacji rządu – pod wodzą Kaczyńskiego – co oznacza w perspektywie utratę notowań, ale tymczasowo wygasi kryzys, 3) ogłosić wybory i walczyć o większość konstytucyjną – co jest bardzo ryzykowne, bo może się skończyć powtórką z 2007 r.
Oczywiście prezes może też przełknąć tę żabę, ogłosić, że w Polsce demokracja ma się dużo lepiej niż za PO, nie zgodzić się z prezydentem i liczyć, że jego własna ustawa uwzględni najważniejsze postulaty PiS, w tym skrócenie kadencji sędziów SN i KRS. A potem liczyć, że sprawa rozejdzie się po kościach wraz z udaniem się wszystkich na wakacje. Byłby to wariant pozornie najbardziej racjonalny. Ale tylko pozornie.
Władza Kaczyńskiego i PiS opiera się przede wszystkim na niekwestionowanej sile. Przecież nie wszyscy podporządkowani mu ludzie są Suskimi. Wielu z nich marzą się inne role niż pionków i popychadeł, chcieliby móc przynajmniej od czasu do czasu wyrazić własne zdanie bez sprawdzania esemesa z przekazem dnia. Szczególnie jeśli zajmują formalnie przynajmniej znaczące stanowiska.
Jeśli okaże się, że na Dudzie buduje się alternatywny układ niezależny od Nowogrodzkiej, że jest możliwość podmiotowego oporu wobec władcy marionetek, wówczas cała konstrukcja, bazująca na niewielkiej większości parlamentarnej, wspieranej dotychczas z Pałacu Prezydenckiego, może się posypać.
Władcy marionetek splątały się sznurki. Być może będzie musiał sięgnąć po nóż.
Leszek Jażdżewski – politolog, publicysta, redaktor naczelny Liberté!