Są dwa rodzaje pieniądza: pieniądz Friedmana/Balcerowicza i „pieniądz” Keynesa/Krugmana.
Pierwszy pieniądz służy wymianie, wycenie (towarów, usług-wszystkiego, co jest przedmiotem wymiany na rynku) i gromadzeniu.
Drugi „pieniądz” służy stymulacji (popytu).
Pierwszy odnosi się przede wszystkim do skali mikro: jakiś Kowalski produkuje towar X, którego potrzebuje Nowak; ten z kolei wytwarza dobro Y (albo dostarcza usługi), którego łaknie Kowalski. Obydwaj panowie mogą się wymienić, bo obydwaj posiadają coś na wymianę. A posiadają ów towar na wymianę, bo go wypracowali. Pieniądz zwany przez nas pierwszym, taką wymianę im ułatwia. Jest on jednak zawsze wtórny wobec ich pracy. Popyt Kowalskiego i Nowaka określa ich „zdolność” podaży (innymi słowy: tyle kupią, ile wytworzą/wypracują).
„Pieniądz” drugi ma za nic możliwości wytwórcze Kowalskiego i Nowaka („pieniądz” drugi kocha skalę makro i świat idei). Nie przejmuje się też, co za niego zostanie kupione. Najczęściej kupowane za „pieniądz” drugi są roboty publiczne. Albo też modernizacja tego, co stanowi własność państwa. Może to być na przykład modernizacja szkół. Zauważmy, że o ile pieniądz pierwszy służy wymianie konkretnych dóbr, między bardzo konkretnymi podmiotami na rynku (najczęściej po prostu ludźmi); o tyle „pieniądz” drugi nie służy wymianie, a kupowaniu czegoś, co ma się przydać wszystkim. Można też powiedzieć, że „pieniądz” drugi służy najpierw kupowaniu idei (bo „modernizacja szkoły” nie ma przecież desygnatu). I tu pojawia się najważniejszy problem z „pieniądzem” drugim.
Otóż ideę pt. „modernizacja szkoły” trzeba czymś wypełnić. Załóżmy, że w ramach modernizacji, do szkoły zostają zakupione komputery i inne „pomoce naukowe”. Wszystko, na co wydano „pieniądz” drugi zostało przez kogoś wyprodukowane. Ten ktoś dostał do ręki (na konto) tak samo wyglądający papier wartościowy (zapis elektroniczny) jak pieniądz pierwszy. Z pozoru bowiem, mający stymulować „pieniądz” drugi, nie różni się niczym od pieniądza pierwszego.
Jeżeli więc ów „pieniądz” drugi wygląda tak samo, to Kowalski będzie go używał jak pierwszego; na przykład zechce go wymienić na inny towar. Ale przecież za „pieniądzem”, który Kowalski otrzymał, nie stoi żadna praca! Żaden inny towar, czy usługa nie została dostarczona na rynek. Innymi słowy, Kowalski za swoją pracę dostał kawałek papieru z drukarni. I tyle. Oczywiście Kowalski na razie nie wie, że ma do czynienia z „pieniądzem”, który różni się od tego, do którego przywykł.
Przecież „pieniądz” drugi wypuszcza do obiegu ten sam monopolista, który odpowiadał za pieniądz pierwszy. Ten sam rząd i bank centralny, który obiecywał stać na straży wartości pieniądza, czyli dostarczać go rynkowi w miarę przybywania pochodzących z pracy dóbr i usług, teraz wypuszcza identycznie wyglądający „pieniądz” drugi.
Po jakimś czasie staje się jasne, że za „pieniądze”, które otrzymuje Kowalski dostarczający towarów i usług do sektora publicznego, nie można kupić towarów produkowanych przez Nowaka, albo też można ich kupić relatywnie mniej. Kowalski w sposób nader dla siebie przykry zapoznaje się ze zjawiskiem inflacji (jedyna pociecha, że zmodernizował szkołę, do której być może uczęszcza jego dziecko). Rośnie góra „drugiego” pieniądza, który miał stymulować i chronić przed recesją, czyli największym złem z jakim może się zetknąć człowiek współczesny.
Z pojęciem stymulacji wiążą się bezpośrednio kłopoty Nowaka.
Otóż Nowak wprawdzie nie jest leniem i wytwarza towary potrzebne Kowalskiemu, ale władował się w tarapaty, bo założył, że na jego produkt będzie znacznie więcej chętnych niż się w rzeczywistości okazało. To przekonanie Nowaka było na tyle wiarygodne dla innych, że instytucja zwana bankiem udzieliła mu pożyczki na zwiększenie produkcji. Dostarczono więc na rynek w dobrej wierze, jakąś ilość nowego pieniądza (za który to Nowak miał kupić maszyny, dzięki którym z kolei zwiększył produkcję, na którą to miało być zapotrzebowanie). Nowak tak mocno uwierzył w szanse powodzenia, że pożyczył dodatkowe pieniądze na zakup luksusowego jachtu, który miał zamiar spłacić ze sprzedaży zwiększonej produkcji. itd. (konsumpcja wyprzedziła dochód).
Takie zachowanie Nowaka sprawiło, że wszystkie wskaźniki gospodarcze poszły w górę (od PKB, po „nastroje konsumentów”).
Bank miał dodatkowe zabezpieczenie (obok sensownego biznesplanu): Nowak posiadał dom, a jak wiadomo „ceny domów musiały rosnąć”. Ceny domów po prostu już tak mają.
Rzeczywistość stanęła jednak w poprzek planów Nowaka (rzeczywistość w odróżnieniu od cen nieruchomości, naprawdę tak ma). Okazało się, że przeszacował on zapotrzebowanie na swoje towary. Co więcej, cena domu, w którym mieszkał, nagle spadła, bo zaciągający kredyty hipoteczne zauważyli wreszcie, że dom jest takim samym towarem jak inne i nie ma powodu, żeby zgadzać się na jego kupno za każdą cenę; tylko dlatego, że w chwili zakupu nie trzeba mieć pieniędzy odłożonych, tylko pożyczone (no i dlatego, że: „cena domu po prostu.” itd.). Te pożyczone na dom pieniądze trzeba przecież oddać, wykonując jakąś pracę (wycenianą w pieniądzu); pracę, której inni mogą potrzebować raz mniej, a raz bardziej i za którą mogą raz chcieć zapłacić więcej, a raz mniej.
Nowak zaczął mieć kłopoty ze spłatą zobowiązań. Podkreślmy tu pojęcie zobowiązania; Nowak przecież obiecał oddać z odsetkami pieniądze, za które ci, którzy mu je pożyczyli, mieli nadzieję kupić jakieś towary. Innymi słowy mieli określone wyobrażenie o sile nabywczej pieniądza, który Nowak im odda. Nowak jednak nie jest po prostu w stanie tego zrobić. No i nie tylko on ma kłopot. Kłopot ma też bank, który obiecał strzec powierzonych mu oszczędności, a „władował” je w przedsięwzięcie Nowaka. Kłopoty mają ci, co kooperują z Nowakiem dostarczając mu półproduktów i surowców potrzebnych do wytwarzania towaru, który Nowak miał nadzieję. itd. Ba, ci współpracujący z Nowakiem też uwierzyli, że jego wizja się ziści tak bardzo mocno, że kupili na kredyt samochody, a nawet lodówki wytwarzające różno smakowe i kolorowe kostki lodu. Nowak nie płaci, bo nie z czego, kooperujący też nie, bo Nowak nie płaci. Tworzą się „zatory płatnicze”, które zapowiadają najstraszniejsze zjawisko w dziejach ludzkości. tak właśnie: recesję!
I tu pojawia się zbawcza ręka „pieniądza” drugiego, czyli stymulacja. Żeby uniknąć przeceny siły nabywczej Nowaka (i tysięcy takich jak on, którzy przeszacowali swoje możliwości) i straszliwego zjawiska zwanego recesją (Nowak straci fabrykę i jakiś czas będzie musiał obejść się bez jachtu; ba, może nawet nie będzie go stać na obiad składający się z dwóch dań), należy Nowakowi jak najszybciej dać do ręki „pieniądz” drugi. Jest to lekarstwo, które można przyrównać tylko do perpetum mobile. Nic tak nie kręciło wszelkiej maści hochsztaplerów, jak machina działająca sama z siebie, bez przerwy, bez utraty energii i bez jej źródła. Perpetum mobile istnieje. I już. Kto nie wierzy, niech patrzy, co wyprawiają banki centralne od Fed-u po EBC.
Co „pieniądz” drugi zmieni w życiu Nowaka? Czy Nowak na powrót zyska możliwość wytwarzania takich i tylu towarów, których potrzebuje Kowalski? Czy Nowak „pieniądzem” drugim będzie miał możność, spłacenia swoich zobowiązań?
Twórcy pomysłu, że na kłopoty Nowaka najlepsze są rozgrzane do czerwon
ości prasy drukarskie mennic banków centralnych, powiedzą: najważniejsze, że Nowak będzie mógł kupować.
A Ty jak uważasz czytelniku?
Który z dwóch rodzajów pieniądza wybierasz: ten Friedmana/ Balcerowicza, czy Keynesa/Krugmana?
Bo ja wybrałem kiedyś ten pierwszy, myśląc, że ten „drugi” w ogóle nie jest pieniądzem.
Ale czy ja dostałem Nobla z ekonomii. No właśnie.