Nieważne kto głosuje, ważne kto tworzy ordynację
3 lipca radni miasta stołecznego Warszawy przegłosowali uchwałę o zmianie granic okręgów wyborczych w nadchodzących wyborach samorządowych. Ta, wydawałoby się, niepozorna zmiana wywołała szereg kontrowersji – zarówno ze względu na przyjęte podczas jej uchwalania procedury, jak również z powodu jej założeń.
W całej sprawie najbardziej bulwersujący nie jest sam fakt zmiany granic okręgów – do tego samorząd jest zobligowany przed każdymi wyborami, i ma to swoje uzasadnienie w postaci rozrostu miast i zmian ludnościowych.
Przy korekcie granic okręgów wyborczych pojawia się jednak niebezpieczeństwo zaistnienia zjawiska znanego jako gerrymandering – układania okręgów wyborczych w taki sposób, aby zwiększyć szanse danego ugrupowania lub kandydata.
Ta praktyka pojawia się w nawet najlepiej funkcjonujących demokracjach, ale nie zmienia to jej nagannego charakteru. Przecież to po prostu naciąganie wyników na swoją korzyść, a warszawska Platforma Obywatelska powinna się jej wstydzić.
Tym bardziej, że kontrowersyjne zmiany zostały uchwalane bez konsultacji, a nawet bez jakiejkolwiek informacji o istocie forsowanych zmian. O jakości naszych posłusznych partii reprezentantów we władzach miejskich, świadczy fakt, że o istocie zmian w tak ważnym jednak obszarze podobno nie wiedzieli nawet radni podejmujący decyzję!
Walka o demokrację czy o swój interes?
Obecne zmiany są obliczone na zwiększenie szansy dużych komitetów (PO, PiS, SLD) w starciu z mniejszymi komitetami. Nie przekreślają one zupełnie szans mniejszych graczy, ale sprawiają że ciężej im będzie zdobyć mandaty – poprzez zmniejszenie ich liczby przypadających na jeden okręg, przy podziale miejsc w Radzie w pierwszej kolejności szanse na objęcie mandatów będą mieli przedstawiciele ugrupowań, które zdobyły najwięcej procent głosów. Przekroczenie progu 5% w danym okręgu nie będzie stanowić gwarancji uzyskania choćby jednego mandatu. W praktyce uderzy to przede wszystkim w ugrupowania tzw. aktywistów miejskich, którzy już ostrzyli sobie zęby na miejskie stanowiska.
W tej sytuacji nie dziwi fakt wystosowania protestu przez przedstawicieli ruchów miejskich, których działalność (mimo wysokiej rozpoznawalności w środowisku osób aktywnie interesujących się tematyką warszawską) nie jest dostrzegana przez zwykłych mieszkańców stolicy. Przesłanie ich postulatów jest jak najbardziej słuszne. Wątpliwości budzą niektóre elementy retoryczne, wskazujące na to, iż stanowisko jest wyrazem troski o zachowanie demokratycznych standardów oraz idei samorządności. W istocie nie sposób nie zauważyć, iż autorzy oświadczenia występują jako jeden z graczy warszawskiej sceny politycznej, którego interesy zostały zagrożone. Po prostu upominają się o swoje i „zapomnieli” o tym wspomnieć.
Aktywiści skupieni w środowiskach sygnatariuszy listu mają prawo do uczestniczenia w życiu politycznym. Jako jego uczestnicy mają oczywiście pełne prawo artykułowania swoich oczekiwań i interesów, ale wchodzenie w buty apolitycznych obrońców interesu publicznego nie jest w tym kontekście uczciwe wobec wyborców. Osoby uczestniczące w kampanii wyborczej (lub otwarcie się do niej przygotowujące), zabiegające o wejście do struktur władzy, uprawiają politykę. Niezależnie czy reprezentują partie polityczne, stowarzyszenia, nieformalne grupy mieszkańców.
(Zły) przykład idzie z góry
Cztery lata temu aktywiści miejscy też startowali w wyborach samorządowych i ponieśli klęskę. Wówczas byli naiwni, nie znali ordynacji wyborczej, popełniali błędy marketingowe. Teraz zajęło im zaledwie parę godzin rozszyfrowanie o co chodziło w uchwale przyjętej przez PO. I natychmiast odpowiedzieli na nią oświadczeniem pisanym językiem najlepszych speców od marketingu politycznego. Ta sprawność w politycznym rzemiośle pokazuje jak długą drogę przeszli przez te cztery lata, a także że mentalnie nie odstają od przeciwników.
Pojęcie polityki zostało w naszym kraju wypaczone, do tego stopnia że najbardziej wpływowa partia w tym kraju mogła wygrać wybory pod hasłem “nierobienia polityki”. Obecnie znowu mamy do czynienia z powstawaniem sił politycznych, deklarujących apolityczność. Podobną strategię (choć w oparciu o trochę inne środowiska) stosowała w początkach swego istnienia Platforma Obywatelska (tak, ta nazwa miała kiedyś odniesienie do rzeczywistości!).
Cała sytuacja pokazuje jak daleko polityka samorządowa odeszła od swoich pierwotnych założeń. Samorządy miały stanowić forum reprezentacji interesów lokalnych społeczności, działających niezależnie od partyjnych konfiguracji na szczytach władz. Są w Polsce miejsca, w których do takiego ideału udaje się – z lepszym lub gorszym efektem – dążyć, niemniej polskie metropolie są przykładem zaprzeczenia idei jaka przyświecała twórcom ustawy o samorządzie terytorialnym. Ugrupowania zajmują się grą polityczną, marketing zastępuje programy.
25 lat temu czołowi politycy byli zupełnie nieporadni w kwestiach politycznych manipulacji. Można wręcz powiedzieć iż Tadeusz Mazowiecki, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń – i szereg innych osób odpowiedzialnych za polską transformację – byli politykami w piękny sposób naiwnymi, co niestety znalazło odzwierciedlenie w ich wynikach wyborczych. Zostali wypchnięci przez ludzi pozbawionych skrupułów, sprawnych manipulantów – a z czasem również mistrzów politycznego marketingu.
Dzisiaj taka niezdarność to już prehistoria: “know-how” politycznej manipulacji jest obecnie oczywistym elementem warsztatu pracy każdego polityka, nawet nienajwyższej rangi. Negatywne standardy już dawno przeszły do samorządów, a teraz przyswajają je ci, którzy twierdzą, że ich celem jest właśnie poprawa standardów. Przykład warszawskiego manipulowania ordynacją wyborczą jest w ostatnich dniach najgłośniejszym, ale nie jedynym przejawem patologii samorządowych układów władzy. Część działaczy społecznych, dostrzegających obrzydzenie ludności tego rodzaju praktykami, stara się je wykorzystać dla własnych celów politycznych i prezentować swoje pomysły jako apolityczne, licząc na zyskanie w ten sposób zaufania.
Ciekawe czy w przypadku zdobycia władzy nasi „apolityczni” działacze ulegną profesjonalizacji i za cztery lata sami pomajstrują przy granicach okręgów.
———————————————————————————–
Michał Żakowski – działacz Stowarzyszenia Projekt: Polska, zaangażowany w realizację kampanii HejtStop – www.hejtstop.pl