Wracając sprzed Krakowskiego Przedmieścia, z mnóstwem materiału na reportaż „o krzyżu”, zaczęły nachodzić mnie w myślach sprzeczne refleksje. Wszystkie osobiste odczucia dotyczyły spotkanych ludzi, których dotąd znałem tylko z relacji TVN24, bardzo powierzchownie i pełen uprzedzeń. Pierwszego dnia na miejscu nauczyłem się ich słuchać (to było trudne), później nawet sympatyzować z nimi. Drugiego, niejednokrotnie poczułem do nich odrazę i niechęć. Po wszystkim, zostałem właśnie z tymi sprzecznymi przemyśleniami – chciałem żeby uzupełniły reportaż, ale na to przyjęta forma dziennikarska mi nie pozwalała. Więc dodatkowo jest felieton. Właściwie – tak jak różnorodne te moje spostrzeżenia – dwa felietony: jeden stonowany, społecznie wrażliwy, rzeczowy i drugi: bardziej emocjonalny, subiektywny, osobisty.
Może banał
Jaka jest zasadnicza różnica między samozwańczymi „obrońcami krzyża”, a obnoszącymi się z podobnym światopoglądem politykami, żerującymi na tych pierwszych? Taka, że ludzie stojący przed pałacem prezydenckim nie działają cynicznie, a ich emocje są najzupełniej szczere. Nieudawane, żywe i determinujące wszystko to, co większości widzom TVN24 wydaje się całkiem egzotyczne. Bo całkiem zgodne z prawem jest zrzeszanie się i pokojowe (nawet jeśli ocierające się o fanatyzm) manifestowanie własnych poglądów, także i takich z jakimi nie zgadza się ogromna część społeczeństwa. To demokracja – w niej chroni się zdanie mniejszości, a ta z racji założeń samego systemu zawsze jest pokrzywdzona. Ta mniejszość pod Pałacem Prezydenckim jest naprawdę nieliczna i też wcale nie homogeniczna, jak przedstawiają ją media. Spotkałem tam ludzi, już na „dzień dobry” odmawiających mi etycznych predyspozycji do bycia jakimkolwiek dziennikarzem, a także uważających mnie za niegodnego dyskusji i prowokatora. Byłem też wtedy brany w obronę przez innych, wcale niepodzielających mojego światopoglądu. Z nimi mogłem faktycznie porozmawiać, zadać im odważne pytania i oczekiwać wyargumentowanych odpowiedzi. Ludzie stojący pod krzyżem nie stanowią grupy prymitywnych, zaściankowych sekciarzy. Obok osób rozdających ulotki utrwalające teorie spiskowe dotyczące zamachu na prezydenta Lecha Kaczyńskiego, są osoby wyrażające swój żal i tęsknotę za tragicznie odebranym reprezentantem narodu. Reprezentantem w szczególności tej grupy społecznej – nie do końca umiejącej się odnaleźć w dzisiejszej kapitalistycznej rzeczywistości. Podatnej na manipulacje, także uformowanej w innym ustroju. Innym świecie. Ich ból, zagubienie i brak akceptacji społecznej, połączony z pewnym resentymentem, płodzi teorie spiskowe, nadaje dodatkowej symboliki krzyżowi. Tak, aby tylko zracjonalizować rzeczywistość, bardzo nieprzychylną.
Tęsknota za Lechem Kaczyńskim i wyraźne poparcie dla jego brata wynika z pozorów zrozumienia tych ludzi przez wymienionych polityków i reprezentowane przez nich środowisko polityczne. Sam Lech Kaczyński za swojej prezydentury także był postacią często nieakceptowaną społecznie, stąd między innymi silne utożsamienie. Tym bardziej, ludzie ci mogą czuć się rozczarowani wynikiem wyborów i poczuciem odrzucenia. Nieszczęśliwie, politycy traktują tych ludzi w sposóbinstrumentalny. Wykorzystują ich słabości i manipulują ich światopoglądem, łącząc elementy religii z niezdrową, quasi-mityczną wizją tragicznie zmarłego prezydenta. Kapitał polityczny jest z pewnością wartością pożądaną, ale czy cena skłócenia i spolaryzowania społeczeństwa nie jest zbyt wysoka? Nie wchodząc w drażliwe tematy, ani razu nie zostałem na Krakowskim Przedmieściu potraktowany wrogo. Stałem tu, gdzie jest Polska – wśród Polaków, bez względu na przekonania. Mógłbym spotkać ich w zupełnie różnych okolicznościach, jako absolutnie inne osobowości i wcale nie wątpię, że nawet uzyskać pomoc, jeżeli w potrzebie. Mimo to istnieje wąska grupa, opierająca swoją egzystencję na dzieleniu tego co polskie, na to co ma być ekskluzywne i „oczywiste”. Tak długo, jak cynizm tego środowiska podsycać będzie bardziej emocjonalne, a nie intelektualne postrzeganie świata przez ludzi broniących krzyża na Krakowskim Przedmieściu, tak długo trudno nam będzie znaleźć z nimi płaszczyznę wspólnego porozumienia. Płaszczyznę, która jest znacznie szersza niż teraz może nam się wydawać.
Chcę w końcowych słowach zwrócić uwagę na istotną, a przemilczaną kwestię: już tam na miejscu słyszałem skargi o nocnych zaczepkach młodzieży (często pijanej) i niektórych bojówek. Brak reakcji służb porządkowych. W tym momencie oglądam relację z „happeningu” (jakie to groteskowe w tym wypadku określenie.) sprzed Pałacu Prezydenckiego i słyszę ludzi w moim wieku, skandujących „Terroryści!” oraz trzymających transparenty podpisane: „spalić fanatyków z krzyżem”.. To nie pomaga odnaleźć wspomnianej płaszczyzny zrozumienia, więc – nawet, jeśli to banał – zacznijmy może od siebie.
Tu jest Polska?
1. Państwo
2. Kościół
3. Opozycja
4. Partia rządząca
5. Protestujący
6. Społeczeństwo
7. Media
A teraz będę rozdawać razy.
1. Pierwszy policzek daję państwu. 3 sierpnia o godz. 13 zawiódł aparat państwowy. Nie potrafił wyegzekwować prawa, ani dotrzymać złożonej wiernym i protestującym przed Pałacem Prezydenckim obietnicy o przeniesieniu krzyża do kościoła św. Anny. Władza dała się sterroryzować aspołecznej grupce hałaśliwych fanatyków i nie spełniła swoich powinności. Zrejterowała, dając mi do zrozumienia, że – koniec końców – nie jesteśmy formalnie państwem prawa. Do teraz, wciąż, nie dotrzymuje innej obietnicy: o upamiętnieniu ofiar katastrofy smoleńskiej w miejscu spornego krzyża. Gdyby rzecznik kancelarii prezydenta – Jacek Michałowski – miał jakiś scenariusz reakcji, przekonującą datę postawienia czegokolwiek w zastępstwie symbolu krzyża, a reprezentującego wszystkie ofiary katastrofy, mógłby zakończyć ten gorszący konflikt. Nie zakończył. Zwalił odpowiedzialność na kościół i harcerzy i powiedział, że „mu przykro”. Mnie też.
2. Drugi raz dostaje ode mnie polski Kościół. Zaangażowany w kampanię prezydencką, bierny w trakcie eskalacji konfliktu z jego symbolem na pierwszym planie i niekonsekwentny w chwili próby, czyli 3 sierpnia. Kościół, pośrednio, sam wychował tych kilkudziesięciu paranoicznych frustratów skandujących pod krzyżem „Judasze!” w stronę speszonych księży – przymykając oko na działalność środowiska radiomaryjnego. Tak, tego szerzącego ksenofobię, nietolerancję, teorie spiskowe i „prawdziwy patriotyzm”, czyli wartości wysoko cenione przez niektórych manifestujących na placu przed Pałacem Namiestnikowskim. Dopowiem, że jedne z najbardziej „medialnych” postaci Komitetu Obrony Krzyża: Janusz Zieliński i Joanna Burzyńska (ta pani, która próbowała przywiązać się do krzyża i obściskiwała Jarosława Kaczyńskiego po przegranych wyborach) to kontrowersyjne personalia bardzo blisko związane z dyrektorem Tadeuszem Rydzykiem i inicjujące już niejedną antyspołeczną akcję. Kościół nigdy zgodnie nie powiedział temu: STOP!Dostojnicy kościelni nie stanęli w obronie znaczenia krzyża i pozwolili na wykorzystanie go w sposób instrumentalny, nie mający nic wspólnego z wiarą chrześcijańską. Abp Kazimierz Nycz nie pojawił się na miejscu, nie zabrał głosu, nie przemówił do wiernych. Był moment, kiedy duchowni mogli wpłynąć na rozwój wydarzeń. Wybrali pasywność, a jej żniwo mogą zebrać już wkrótce.
3. Trzeci i czwarty raz dostaje ode mnie opozycja polityczna. Jeden dla SLD i ten mocny dla Prawa i Sprawiedliwości. Ach, ta nasza przaśna polska lewica. W sztandarowym dla siebie oportunizmie, zamiast niwelować przyczyny społecznego niezadowolenia i konsolidować, wykorzystuje sytuację do walki z obecnością symboliki chrześcijańskiej w sferze publicznej. To jest dyskusja bez wątpienia potrzebna, ale moment nienajlepszy i całkiem niereprezentatywny krzyż.Jarosław Kaczyński. Władca marionetek i główny beneficjent całej afery. Od zakończenia kampanii prezydenckiej pieczołowicie przygotowuje pole do konfliktu polsko-polskiego. Raz kontestuje legalność polskiego rządu, oskarżając go o śmierć brata, innym razem odmawia nowo wybranej głowie państwa prawa do bycia katolikiem i człowiekiem godnym piastowanego urzędu. Kaczyński podsyca teorie spiskowe dotyczące katastrofy smoleńskiej, inicjując choćby specjalny zespół poselski do zadań medialnych, pod wezwaniem niestabilnego posła Macierewicza. Jeżeli ktoś nadal ma wyraźny problem z bezpośrednim połączeniem przyczyny i skutku, czyli prezesa PiS z ludźmi broniącymi krzyża na Przedmieściu Krakowskim, to pomogę: w tłumie protestujących 3 sierpnia aktywnie brała udział posłanka Jolanta Szczypińska i poseł Stanisław Pięta, a w trakcie największego zamieszania, ludzie – z żarem w sercu – skandowali imię „Jarosław”.
4. Piąty raz dla partii u pełni władzy. Taki bardziej prewencyjny, niż penalizujący – jak klaps wymierzony dziecku przez mamę, ale bardziej w spodnie. Platforma Obywatelska może cieszyć się z zamieszania. Bitwa o krzyż? Szybko, podnieśmy podatek! Gotowi? Uwaga.teraz! Uff, nikt nie zauważył – każdy wolał wsuwać popcorn, oglądając relację spod Pałacu Prezydenckiego. Kolejna bitwa krzyżem? Panowie, znacie procedurę: na trzy-cztery zamiatamy aferę hazardową pod dywan..konstytucyjny przepis, gwarantujący neutralny charakter wyznaniowy państwa – chyba też.
5. Szósty raz dla obrońców krzyża. I, nie – wcale nie mam na myśli tylko wymienionych wyżej cyników z PiSu, działaczy Radia Maryja, czy Mariusza Bulskiego. Ci, którzy dają sobą manipulować, też dostają ode mnie raz.Za ich fanatyczne przekonanie o monopolu na katolicyzm. Próbach kwalifikowania Polaków do grupy tych prawdziwych i tych nie-do-końca. Za endecko-zelocką mentalność, która zabsolutyzowała dla nich rzeczywistość i uczyniła z nich jedynych godnych „obrońców prawdy”; ludzi myślących w zaściankowych kategoriach, chorobliwie podejrzliwych, konstruujących z pasją nieprawdopodobne teorie spiskowe.Za próby usilnego forsowania swojego światopoglądu reszcie społeczeństwa drogą szantażu. Za podtrzymywanie bezustannej wojny ze: „zdrajcami”, „ruskimi”, „liberałami”, żydomasonerią”, „układem”, „komuchami” i „salonem”. Za dawanie fałszywego świadectwa o moim kraju i panujących w nim obyczajach, za granicą.
6. Siódmy raz w policzek, głównie dla moich rówieśników i ludzi wydających wyroki z godną pozazdroszczenia lekkością. Nie popieram inicjatyw na Facebooku pt. „Zobacz, ile zbierzesz krzyży”, czy „Spalić im ten krzyż (a ich razem z nim)”. Nie popieram też bezmyślnych kontrmanifestacji, gdzie główną atrakcją ma być „meksykańska fala”. To równie bezcelowe, jak modlitwa pod zdesakralizowanym krzyżem.
7. Ostatni raz i wcale nie najmniej ważny, dla mediów. Nie popełnijmy błędu: to media legitymizowały w pewien sposób tę grupę frustratów z Krakowskiego Przedmieścia. To ona nadała im sens istnienia, w regularnych relacjach i ze sztucznym patosem, rozdmuchanym do granic zdrowego rozsądku, a nawet trochę poza. Także media zafałszowały rzeczywistość: dały nam wszystkim złudzenie istotnej reprezentatywności grupy sprzed krzyża, wrażenie, że jest to słyszalny głos dużej części polskiego społeczeństwa, może nawet „Polski B”. To bzdura! Grupę fanatyków stanowi kilkanaście-kilkadziesiąt osób – nie jest ona tożsama z tą częścią Polski, która opowiadała się wizją naszego kraju pod rządami Prawa i Sprawiedliwości. Proporcje zostały stanowczo wyolbrzymione i tylko podsyciły nastroje antypolskie wśród Polaków, a przede wszystkim odciągnęły uwagę od spraw istotnych.
Nic nie zarzucę tylko harcerzom – oni jako jedyni zrobili coś ze szczerą intencją.