Stwierdzić, że Platforma Obywatelska jest formacją bezideową, że Donald Tusk kreuje formę, a nie kieruje się ideami jest oczywistością. Ale jest coś jeszcze. Platforma Obywatelska z Donaldem Tuskiem na czele skutecznie opanowała zarządzanie polskimi strachami, lękami, obawami. To jest obecnie klucz do sukcesów premiera i jego ugrupowania.
Dyktat idei
Platforma Obywatelska od swego zarania nie była partią idei. Tercet tenorów, który skrzyknął Donald Tusk na przełomie 2000/2001 roku był raczej wypadkową wspólnych interesów uciekinierów z Unii Wolności i AWS oraz udaną próbą zdyskontowania sukcesu Andrzeja Olechowskiego w wyborach prezydenckich. Tenorów połączył fakt, że ich ambicje nie mogą być realizowane w ramach istniejącego układu partyjnego, ponieważ nie wygrali walki o przywództwo (Tusk przegrał wybory o przywództwo w UW z Geremkiem), bądź przeczuwali upadek swojej partii (Płażyński w AWS) lub nie mieścili się w żadnej z nich (Olechowski był w wyborach prezydenckich kandydatem bezpartyjnym jedynie wspieranym przez Unię Wolności). Tak powstała Platforma Obywatelska, której już sama nazwa miała wskazywać na oderwanie się od partyjniactwa, ale także od jednoznacznego ideowego przypisania. Nie-prawicowa, nie-lewicowa, nie-liberalna, nie-konserwatywna, nie-chadecka, nie-socjaldemokratyczna, po prostu obywatelska. Dyktat wyraźnej idei nie był istotny. Był to już bardziej poglądowy tygiel. Pomimo, że pierwsze skrzypce grało środowisko „Przeglądu Politycznego”, tzw. gdańskich liberałów (Tusk, Lewandowski, Piskorski, Schetyna) to partię tworzyli również konserwatywni uciekinierzy z AWS, głównie spod znaku Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego (Rokita, Hall). W tym sensie PO była pierwszą polską partią postpolityczną, gdzie akcent położony jest na cel, głównym spoiwem był wspólny interes, nie zaś wspólnota ideowa, historyczna czy choćby towarzyska jej członków. Nie zmienia to faktu, że w tym tyglu tliły się jeszcze ideowe pozostałości podsycane podmuchem jej liderów o wyraźnych poglądach liberalnych (np. Piskorski, Lewandowski) lub konserwatywnych (np. Rokita, Płażyński). Na początku zatem, choć projekt skrojony jako „obywatelski”, a nie partyjno-ideowy, dzięki sile osobowości niektórych polityków, posiadał elementy ideowości, światopoglądowego rysu.
Dyktat formy
Przewaga formy nad ideą stała się szybko aż nazbyt oczywista. Zmiany charakteru Platformy Obywatelskiej są zdaje się również odzwierciedleniem przemiany w podejściu do polityki samego Donalda Tuska. Obecny premier, którego liberalny światopogląd w latach osiemdziesiątych rodził się w oparciu o lekturę „Konstytucji wolności” Hayeka, który w latach dziewięćdziesiątych tworzył i przewodził Kongresowi Liberalno-Demokratycznemu, już w poprzedniej dekadzie unikał ideowych deklaracji i tępił je w swojej partii, a w 2013 r. w wywiadzie dla „Polityki” stwierdził, że „staje się socjaldemokratą” oraz wraz z wiekiem konserwatystą. Truizmem jest wręcz stwierdzenie, że Platforma stała się bezideowa. Wpłynęło na to wyjałowienie światopoglądu Tuska, który wszak dość szybko pozbył się innych liderów i uczynił z PO partię wodzowską. W tym postępującym wyjaławianiu Platformy z elementów ideowości nie bez znaczenia było zresztą usuwanie z niej wyraźnych postaci. Pierwszy odszedł tenor Płażyński, później usuwano Piskorskiego i Gilowską, następnie rezygnował: ostentacyjnie Rokita i w ciszy dawno odsunięty Olechowski. Zmarginalizowany jest Schetyna. Nie ma miejsca na idee. Ważna była forma: PO jako reakcja na skompromitowane państwo SLD, PO jako odpór na reżim IV RP, PO jako partia fachowców, PO jako partia eleganckich panów w dobrze skrojonych garniturach, PO jako partia, która nie kompromituje Polski za granicą. Wszystko to narracje stworzone w gabinetach PR-owców, marketingowców, specjalistów od wizerunku. PO – partia „ciepłej wody w kranie”. PO – bezideowa. Jest to powszechna opinia o Platformie. Przewaga formy nad ideą nie jest w postpolitycznej rzeczywistości żadnym zarzutem. Dyktat formy jest wszechobecny we współczesnych demokracjach. Lecz – w mojej ocenie – nie na tym etapie kończy się ewolucja partii rządzącej.
Dyktat mocy
Platforma Obywatelska z Donaldem Tuskiem na czele skutecznie opanowała zarządzanie polskimi strachami, lękami, obawami. To jest obecnie klucz do jej sukcesów. Po traumie podwójnej przegranej w 2005 roku, kiedy to „szarpnięcie cuglami” w bardziej radykalnej formule a’la IV RP spotkało się z większym poklaskiem wyborców, pobudzenie strachu (uzasadnionego) zostało pierwszy raz przetestowane w przedterminowych wyborach parlamentarnych w 2007 roku. Przez dwa lata rządów koalicji PiS-Samoobrona-LPR świadomość polskiej młodzieży, centrowej i lewicowej inteligencji, lemingów, słowem mainstreamu została mocno poturbowana. Posępne twarze Ziobrów, Giertychów i Kamińskich, lekarze, prawnicy i biznesmeni wywlekani o świcie przez CBA, konferencje prasowe prokuratorów, samobójstwo Barbary Blidy, łzy Beaty Sawickiej. Polacy posmakowali państwa Prawa i Sprawiedliwości. Wówczas społeczeństwo w ogromnej mierze samo zmobilizowało się w obronie przeciwko IV RP. Platforma Obywatelska skorzystała ze strachu przed PiS i skutecznie ten strach podsycała. Fejsbukową akcją „zabierz babci dowód” dano sygnał młodym do udziału w wyborach, ponieważ w przeciwnym wypadku o kształcie Polski zdecyduje moherowo-radiomaryjny elektorat. Czarę goryczy przelała histeria Beaty Sawickiej, która zapłakana na sejmowym korytarzu wzywała szefa CBA, żeby jej publicznie nie linczował, nie niszczył, „nie doprowadził do utraty życia”, nie stosował „bolszewickich” metod, a nadto odwoływała się do samobójczej śmierci Barbary Blidy. To poruszyło elektorat, który poszedł masowo głosować przeciwko PiS. Donald Tusk w 2007 roku wiedział już jak skonsolidować i wykorzystać niechęć dużej części społeczeństwa wobec ekscesów rządów Kaczyńskiego. I wygrał. W 2011 roku przypomniał IV RP, a nadto wykreował Platformę na jedynego obrońcę przed globalnym kryzysem. I osiągnął bezprecedensowy sukces – wygrał po raz drugi. U progu zaczynającego się maratonu wyborczego, Donald Tusk przyszykował nową narrację – skutecznego i odpowiedzialnego obrońcy przed Rosją. Premier Tusk przekroczył Rubikon podczas konwencji inaugurującej kampanię wyborczą PO do Parlamentu Europejskiego. Straszył Polaków wojną z Rosją, stwierdzając, że zbliżające się wybory dotyczą tego, czy polskie dzieci pójdą we wrześniu do szkoły. Po teście z 2007 roku, skutecznym wdrożeniu w 2011 roku, Tusk do perfekcji opanował sztukę zarządzania strachem i oburzeniem Polaków. To już nie tylko zarządzanie formą. To zarządzanie strachem Polaków. To dyktat mocy, gdzie jako uzasadnienie dla sprawowania władzy podaje się, iż tylko ta konkretnie władza może zapewnić normalne funkcjonowanie państwa. Uzasadnieniem tym nie jest program, ani nawet forma/styl rządzenia, lecz przekonanie, że tylko MY możemy skutecznie zarządzać i bronić przed zagrożeniami – Kaczyńskim, Putinem etc. Bo jak nie MY, to kto?
Tekst inspirowany metodologią formuł władzy przyjętą przez Jadwigę Staniszkis w: Antropologia władzy. Miedzy Traktatem Lizbońskim a kryzysem. Jadwiga Staniszkis. Warszawa 2009