Prawo i Sprawiedliwość w swej narracji bardzo dużo miejsca poświęca sprawom społecznym. Politycy tej partii do znudzenia powtarzają, że przeciwnie do ekip rządzących przed nimi, dbają o zwykłych ludzi wprowadzając czynnik obywatelski do funkcjonowania państwa. Przyznać trzeba, że propaganda ta budowana jest na dość celnym założeniu.
Rzeczywiście, ciężkim grzechem III RP jest fakt, że nie potrafiła ona doprowadzić do proporcjonalnego udziału różnych grup w zyskach z udanej transformacji. Innymi słowy istnieją w naszym kraju obszary i sfery życia, w których tysiące Polaków mają podstawy, by czuć się wykluczonymi. Bardzo wiele na ten temat mówią mapy. Jeśli spojrzymy na te, które przedstawiają rozkład terytorialny bezrobocia, gęstość dróg i linii kolejowych oraz współczynniki stopy życiowej ludności, z łatwością dostrzeżemy, że wschodnie ziemie naszego państwa są pod każdym z tych względów upośledzone. Oczywiście, znaczna część problemów jest dziedzictwem historycznym, co najmniej z czasów zaborów. Jednakże, przez ponad 20 lat niepodległej Polski zrobiono zaskakująco mało by zasypać te różnice. Dość przywołać przykład rządów koalicji PO-PSL. Jej wielkim sukcesem, który z pewnością znajdzie uznanie u potomnych, jest skok cywilizacyjny w zakresie jakości infrastruktury. Jednak wielka rozbudowa dróg, autostrad i linii kolejowych nie rozwiązała problemu braku dobrego połączenia transportowego na linii Rzeszów – Lublin –Białystok, a więc wzdłuż osi słabszej ekonomicznie części Polski. Nieco więcej zrobiono w kontekście dróg lokalnych, gdzie dużą rolę odegrał przeforsowany przez obecnego lidera opozycji (wtedy szefa MSW) zakładający ich budowę program „schetynówek”. Do tego wszystkiego warto dodać nadal widoczne różnice między wsią i miastem, a także pomiędzy miejscowościami „postpegerowskimi” a resztą kraju.
Co prawda, wiele argumentów przemawia w obronie III RP. Przede wszystkim wspomniane problemy to w pewnej mierze nieuniknione dziedzictwo transformacji, które w wielu krajach dawnego Bloku Wschodniego jest nawet bardziej widoczne. Poza tym trudno oczekiwać rozwiązania spraw rozwijających się przez kilka wieków w ciągu zaledwie 25 lat. Generalny sukces naszego kraju w tym okresie jest więc nie do podważenia. Ale na poziomie bieżących konsekwencji niepokonanych przeszkód i wyzwań doszło do powstania grupy mającej podstawy do społecznej frustracji i motywacje by kontestować dziedzictwo najnowszej Rzeczpospolitej.
Właśnie do tych potrzeb i dla tych ludzi Prawo i Sprawiedliwość kreuje polityczną narrację. Krytyka III RP, podważanie jej dorobku i żądania sprawiedliwości społecznej trafiają w tym kontekście na podatny grunt. Dlatego też tak łatwo wyborcy PiS znoszą łamanie konstytucji i niszczenie podstaw demokracji. Wszak z ich punktu widzenia jest to akt dziejowej sprawiedliwości na państwie, które tych ludzi zawiodło. Uproszczeniem jest przy tym popularna teza o przekupieniu Polaków programem 500 +, choć z pewnością zdobył on rządzącym spore grono sympatyków.
Gdy jednak odrzemy deklaracje obozu zjednoczonej prawicy z propagandowego pokostu zobaczymy, że z postawienia całkiem słusznej diagnozy, poza wygodnym politycznie zasobem argumentów, niewiele wynika. Działania PiS w żaden sposób nie prowadzą bowiem do rozwiązania wskazanych przeze mnie na początku problemów. Rozdawnictwo pieniędzy z budżetu prędzej czy później okaże się niezwykle kosztowne ekonomicznie. Do tego program 500 + wypchnął z rynku pracy tysiące Polaków, zwłaszcza dorosłych z rodzin wielodzietnych, którzy otrzymują teraz od państwa więcej niż wynosiła ich pensja. Generuje to liczne patologie, wywołuje poczucie niesprawiedliwości, ale co najważniejsze, poza bieżącymi potrzebami egzystencji ekonomicznej, nie rozwiązuje w sposób trwały niczego. Zauważmy, że oprócz tego PiS nie zaproponował żadnej spójnej polityki socjalnej, ani mieszkaniowej. Nie szuka sposobu na systemowe wyprowadzanie ludzi z ubóstwa. W ogóle nie podejmuje tematu wykluczenia cyfrowego i utrudnień infrastrukturalnych.
Ten brak programowej wizji jest zadziwiający u partii „zwykłych ludzi”, szczególnie jeśli skonfrontujemy to z dynamizmem, jaki widać w działaniach ugrupowania Jarosława Kaczyńskiego na płaszczyźnie ustrojowej. Błyskotliwość z jaką rozbito Trybunał Konstytucyjny, pozbawiając skutecznych narzędzi ochrony postanowień ustawy zasadniczej, by potem z równą finezją uderzyć w niezależność władzy sądowniczej, była poza zasięgiem wszystkich dotychczasowych większości parlamentarnych.
Każe to postawić pytanie, o co tak naprawdę chodzi PiS? I czy rzeczywiście celem jest wprowadzanie reform socjalnych, a jeśli tak, skąd opieszałość w tej dziedzinie?
Niestety, ale fakty wyraźnie wskazują, iż w praktyce rządzenia dla obozu władzy znacznie istotniejsze są przemiany ustrojowe. Niestety, bo prowadzą one prostą drogą do autorytarnej dyktatury.
Pokazuje to charakterystyczne dla ustrojów tego rodzaju ustanowienie przez PiS pozaprawnego ośrodka władzy w osobie prezesa partii, Jarosława Kaczyńskiego. Kolejność przejmowania instytucji państwa, a więc uderzenie najpierw w publiczną telewizję i dopiero w kolejnych krokach rozbieranie podstaw demokratycznego porządku rozwiewa kolejne wątpliwości. Poza tym, ruchy polityczne dążące do absolutyzacji swojej władzy lubują się w dyscyplinowaniu swoich zwolenników i gromadzeniu ich wokół siebie na podstawie legend o heroicznych czynach, które legły u zarania ich działalności. W ten sposób generał Franco tworzył aurę słusznej sprawy w latach wojny domowej, a Piłsudski z żelazną konsekwencją budował mit swego udziału w zwycięstwie na przedpolach Warszawy. PiS nie ma do dyspozycji niedawnej wojny. Rolę tę odgrywa zatem katastrofa smoleńska i wykorzystywany w roli symbolu Lech Kaczyński. Stąd też bierze się upór, z jakim Jarosław Kaczyński i jego otoczenie lansują bajkową teorię o zamachu.
Postawioną przeze mnie tezę uprawdopodabnia też harmonogram kolejnych celów, jakie PiS stawia przed sobą i swoimi zwolennikami. Niedawno partia ogłosiła, że planuje daleko idące zmiany w ordynacji wyborczej, by nie powtórzyły się zmyślone na polityczny użytek incydenty fałszowania głosowania w lokalnej elekcji z 2014 roku. Wiele mówi fakt, że politycy rządzący czekają na rozwiązanie konfliktu z prezydentem w sprawie sądów, których niezależność stanowi ważną gwarancję uczciwości głosowania. Ich reforma również nie jest bynajmniej tym, co PiS przedstawia. W praktyce ustawy dotyczące „trzeciej władzy” sprowadzają się do prostackiego uczynienia z KRS, Sądy Najwyższego i sądów powszechnych politycznego łupu sejmowej większości. Niezwykłym zbiegiem okoliczności posiadanej przez to samo ugrupowanie, które proponuje owe zmiany.
W tych samych ramach należy, według mnie, interpretować spór prezydenta z jego rodzimą partią. Wobec aktywności Andrzeja Dudy w poprzednich fazach niszczenia państwa prawa trudno mieć złudzenia co do obecnych intencji. Jego propozycje nie rozwiązują żadnej z zasadniczych wad pierwotnych projektów zgłoszonych przez PiS. Ustawy głowy państwa i cały zatarg z Jarosławem Kaczyńskim nie jest więc związany z rolą prezydenta jako strażnika konstytucji, ale stanowi element walki o pozycję wewnątrz rządzącego obozu politycznego. Sądzę, że jest to sytuacja porównywalna do konfliktu, jaki polska historia zna z lat trzydziestych poprzedniego wieku. Pod koniec życia Józefa Piłsudskiego i po jego śmierci walkę o wpływy w państwie podjęły różne frakcje autorytarnej władzy. Wojskowi skupieni wokół Edwarda Śmigłego-Rydza i środowisko ówczesnego prezydenta Ignacego Mościckiego. Tak wtedy, jak i teraz nie było w tym za grosz przywiązania do wartości świata demokratycznego.
Socjalne gesty i prospołeczna retoryka, pomimo oparcia na realnych problemach Polski, są więc jedynie osłoną. Poduszką powietrzną zabezpieczającą przed zderzeniem z demokratycznym państwem prawa. W ten zawoalowany sposób Prawo i Sprawiedliwość oszukuje własnych wyborców dążąc do zmiany ustroju tylko rzekomo w imię zniwelowania społecznych niesprawiedliwości. Właśnie antydemokratyczna polityka, a nie 500+, jest prawdziwym programem rządzącego obozu.