Przeczytałem tekst Janka Radomskiego o intelektualnie miernych dziennikarzach ze swoistą radością ale i przygnębiającym smutkiem. Radością, że ktoś ma odczucia dotyczące jakości rodzimego dziennikarstwa bardzo podobne do moich i że może przetoczy się wreszcie przez owe media rzetelny i głęboki dyskurs nad antidotum dla takiego stanu rzeczy. Przygnębiającym smutkiem bo nic takiego nie będzie miało miejsca i patrząc na ów stan rzeczy nie znajduje dlań absolutnie żadnego lekarstwa, co dla optymisty jest podwójnie przygnębiające. Jedynym światełkiem w tym tunelu dziennikarskiego szaleństwa są dla mnie wszelkiej maści media społecznościowe i tysiące „dziennikarzy” w nich piszący, które wraz z postępującą pustką intelektualną „prawdziwych” dziennikarzy, doprowadzą ich sposób uprawniania dziennikarstwa do ostatecznego unicestwienia.
Śniadaniowa Pawłowicz, muszkieterowie z Madrytu, ballady o kilometrówkach, limeryki Giertycha na FB czy Nowak światła purpurowy, każde z tych wydarzeń urosło w oczach rodzimego dziennikarskiego kwiatostanu do rangi porównywalnej z noblem dla Szymborskiej. Dawno temu każdy z tych tematów mógłby królować jedynie z Fakcie i SE tudzież na portalach plotkarskich, obecnie zaś zajmują całe łamy w Polityce i Wproście oraz dziesiątki godzin w TVN, Polsacie i misyjnej TVP oraz w większości stacji radiowych (nawet w tych muzycznych). Każdy z dziennikarzy chce współtworzyć i kreować politykę (a raczej polityczkę) wmawiając nam, odbiorcom mediów, że są to ważne zagadnienia dla naszego życia i życia naszej klasy politycznej.
Nie są.
Kiedy przed dziesięcioma laty kwiat polskiego dziennikarstwa zamykał się w klatce przed Sejmem RP byłem zdruzgotany, nie mieściło mi się w głowie jak Pieńkowska, Olejnik, Sianecki, Kolenda Zalewska, Najsztub i wielu, wielu innych (reprezentantów Faktu i SE jakoś sobie jeszcze tłumaczyłem) przedstawicieli tegoż kwiatostanu mogło wymyślić taką akcję i twórczo w niej uczestniczyć. Patrząc dzisiaj, z pewnego już dystansu, był to dla mnie swoisty początek tabloidowego szaleństwa i początek umierania etyki w polskich mediach. To wówczas dziennikarze wspięli się po praz pierwszy (w takiej skali) na szczyty hipokryzji ale też i zwykłej intelektualnej mierności o której napisał Radomski, próbując wmówić swoim odbiorcom, że wyroki sądów (w tym Sądu Najwyższego) to spisek urzędnika mający na celu ograniczenie wolności słowa i zamach na niezależność mediów gdy w istocie próbowali w szaleńczym odruchu stadnym pełnym pychy i pogardy dla inteligencji swoich widzów i czytelników bronić swojego prawa do bezkarnego pomawiania swoich bohaterów i okłamywania swoich odbiorców.
Wtedy też (przed dziecięciu laty) dziennikarze wmawiali mi (i odbiorcom mediów), że wolno im (dziennikarzom) więcej, że mogą kłamać, drwić, ośmieszać, pomawiać, dowolnie i subiektywnie interpretować fakty. Nie wolno Wam P.T. dziennikarze. Teraz jest jeszcze gorzej, oprócz ww. grzechów wmawiają nam, że rzeczy nieważne są bardzo ważne a rzeczy ważne są zupełnie nieważne. Teza Radomskiego cyt.: „Zadaniem mediów jest kształtowanie społeczeństwa. W Polsce te role się odwróciły – społeczeństwo kształtuje media” jakkolwiek przerażająca i przygnębiająca jest jednak prawdziwa, każdy dzień minionego 2014 roku tezę tę potwierdzał. Bardzo trudno jest podjęć rzetelną polemikę w tym obszarze z mediami bo one nie są tym zainteresowane. Nie chcę rozmawiać o tym, że są mało profesjonalne, że zaniżyły etyczne standardy, że ich dziennikarze stali się bardziej celebrytami niż postaciami odpowiedzialnymi za obiektywny przekaz minionych zdarzeń.
Przed kilkoma miesiącami napisałem felieton na swojego Wprostowego bloga, felieton o tym dlaczego nie zgadzam się z taką narracją redakcji Wprost jaka była jej udziałem w kontekście tzw. „taśm prawdy”. Taśmy Wprost nie są bowiem analogiczne w żadnej mierze do Watergate czy WikiLeaks ani nawet do taśm Rywina czy Beger, pomijając ich treści, których naganność jest oczywista, taśmy te nigdy nie powinny być bowiem Wprostowe ani jakiejkolwiek innej gazety za ewentualnym wyjątkiem tabloidów właśnie, które są w swojej istocie powołane do uprawiania takiego „dziennikarstwa”, jak to, które nas otacza od kilku miesięcy/lat. Czym innym jest bowiem świadome nagrywanie kogoś i przygotowanie materiału dziennikarskiego dla ukazania jego hipokryzji, cynizmu czy skorumpowania a czym innym publikowaniem zapisu z podsłuchanych rozmów wg reguł ustalonych przez anonimowych zleceniodawców. Chciałem przedstawić inny punkt widzenia, zadać trudne pytania, podjąć próbę jakiejś polemiki, ale zamiast tego, zlikwidowano mój blog pozostawiając przedmiotowy obszar bez jakichkolwiek odpowiedzi.
Kiedyś wydając swoja lokalną małą gazetę moją naczelną zasadą było takie jej prowadzenie aby nigdy nie musieć zamieszczać sprostowania. Innymi słowy, pisanie prawdy. Raz jeden popełniliśmy błąd, kajaliśmy się strasznie, było nam wstyd i czuliśmy z całą redakcją, że zrobiliśmy coś złego za co musimy przeprosić i pilnować aby nigdy więcej podobna sytuacja nie miała miejsca. Kiedyś też Gazeta Wyborcza napisała o mnie nieprawdę na pierwszej stronie (4 luty 2004 r.). Ewidentne, bardzo niesmaczne kłamstwo, które zmieniło wówczas moje życie na gorsze a którego sprostowanie na stronie 17 ukazało się dopiero po dwóch miesiącach (13 kwietnia 2004) i to po wielu monitach u samego Adama Michnika. Nikt z redakcji GW nie czuł się niedobrze (co wynikało z korespondencji), wymuszone przeprosiny składały się z jednego zdania a Gazeta nie miała wyjścia i musiała je opublikować bo jej kłamstwo było ewidentne i groziło przegraną w sądzie, nie sądzę też aby komukolwiek było wstyd a powinno, przynajmniej Ewie Siedleckiej, autorce tegoż kłamstwa.
Siedząc przez szklanym ekranem, nie mogę często uwierzyć, że dziennikarze w tak bezkrytyczny sposób, tak swobodnie i bez jakiegokolwiek skrępowania podają do publicznej wiadomość na antenach swoich stacji telewizyjnych plotki rozpowszechniane w internecie, deliberują nad wpisami z Facebooka i Twittera czyniąc z ich autorów autorytety. Wujkowie i ciocie oraz pozostali uczestnicy imienin u Radomskiego piją coraz więcej, coraz bardziej ochoczo zaglądają na przyjęcia i coraz częściej nie potrafią żyć bez alkoholu. Obawiam się tylko, że czekający nas i ich nieuchronnie kac może być niespotykanych rozmiarów, być może potrzebna będzie nawet hospitalizacja, która w skrajnych przypadkach kończy się zgonem. Tak umiera pycha.
