Jak to powiedział Władysław Frasyniuk, kończy się okres karnawału. Nawet najłagodniejsi zwolennicy godnościowego protestowania zauważają, że etap machania chorągiewką i balonikami już minął. Wkraczamy w fazę radykalniejszą, gdy ciężko o setki tysięcy protestujących, za to łatwo o kajdanki i gaz na oczach. Symptomatyczna jest burza, jaka przetoczyła się po forach opozycji ulicznej po wydarzeniach środy 18 lipca – przedostanie się ukradkiem lub z przepustką do Sejmu zostało skrytykowane jako bezcelowe, a uspokajający wzburzony tłum gotowy do przekroczenia barierek spotkali się z oporem i krytyką, jaka zadziwiła ich samych. Coraz mniej słychać głosów potępiających sprejowanie, coraz ciszej oponują krytycy skandowania brzydkich wyrazów pod adresem partii rządzącej i prezydenta.
Zdejmij mundur, przeproś matkę
W stosunkach „ulicznych” z policją doszliśmy do osobliwego dualizmu. Relacje w tzw. regionach, poza pojedynczymi przypadkami takimi jak znana sprawa Ewy K z reguły są dobre. Protestujący organizują pokojowe zgromadzenia, policja jest zrelaksowana, bo nie ma na nich incydentów i z reguły zna już swoich lokalnych opozycjonistów. Jednak Warszawa to zupełnie inna historia. Po pierwsze, tam protesty nie są tylko symboliczne. Niektórzy demonstranci są zdeterminowani zrobić coś więcej niż pokrzyczeć. Po drugie, na ten znienawidzony przez funkcjonariuszy odcinek rzucani są młodzi policjanci, nieznający lokalsów, reagujący nerwowo na poirytowany tłum. Demonstranci postrzegają ich coraz bardziej jako obrońców opresyjnego systemu, a zestresowana i agresywnie reagująca policja mniej lub bardziej świadomie utrwala ten obraz.
40 dni chwały i hańby
Dalsze elementy panoramy to rozpadający się wizerunek Prawa i Sprawiedliwości jako partii przywracającej godność zwykłym ludziom. Heroiczny i spektakularny strajk okupacyjny rodzin osób niepełnosprawnych być może nie osiągnął niczego w wymiarze ekonomicznym, ale za to wywołał społeczny wstrząs, który do tej pory roznosi się falami. Rośnie niezadowolenie wśród rolników, w zawodach medycznych, reforma Gowina obudziła na chwilę przysypiające uniwersytety. Na razie to pomruki grzmotu, ale napięcie rośnie, bo partia rządząca poza oferowaniem kolejnych programów socjalnych nie potrafi niczego systemowo uzdrowić, za to poczucie triumfu i bezkarności zaczyna działać przeciwko nim.
Polska nie jest jedna
Doskonale widać to w tak zwanym terenie. Grupa nazywająca siebie prześmiewczo Lotną Brygadą Opozycji, czyli działający w całej Polsce aktywiści uczestniczący w spotkaniach z przedstawicielami PiSu, obrali strategię zadawania niewygodnych pytań, wytykania liczb i faktów. Uważnie wyciągają wnioski z reakcji. Po pierwsze, informacje o premiach, przywilejach i nepotyzmie władzy rozgrzewają ludzi do czerwoności i powodują najostrzejsze reakcje zwolenników rządu, z atakami fizycznymi włącznie. Po drugie, pomimo szumnych zapewnień partia rządząca ewidentnie wycofuje się z konfrontacji twarzą w twarz z suwerenem. Mapa wizyt ogłaszana jest coraz później, a punkty na niej są coraz rzadsze. Stopniowo znikają z niej głośne nazwiska: Macierewicz, Szydło, Morawiecki, Piotrowicz. Jan Szyszko po słynnym spotkaniu z drapieżną posypką dr Oetkera przestał jeździć w teren.
Nagły atak „czerwonej szmaty”
Lotni opozycjoniści, niedopuszczani do głosu, coraz bardziej radykalizują swoje działania. Wyciągają bannery spod ubrań, przekrzykują prelegentów. W odwecie są przeszukiwani, lżeni, popychani, szarpani, wyprowadzani siłą i spisywani przez policję. Coraz mniej jest udawania, że chodzi tutaj o jakąś debatę. Doskonale wyczuwają to także postronni uczestnicy spotkań „Polska jest jedna” – zajmują odruchowo którąś ze stron, polaryzując się. Tak samo jak pod Sejmem, zaczyna się gra „kto kogo” – przechytrzy, ośmieszy publicznie, przedstawi jako awanturnika, przemocowca i chama.
To, co zmieniło się przez te trzy lata walki opozycji z PiS, a co być może umknęło większości komentujących, to fakt, że partia rządząca z myśliwego zamieniła się w zwierzynę łowną. Określając swoich krytyków mianem „totalnych”, PiS sam wypowiedział im totalną wojnę w powietrzu, na lądzie, pod wodą i na wodzie. W krótkim czasie skrzyknął przeciwko sobie bardzo różne grupy społeczne i wciąż wysyła do swojej obrony coraz większe i coraz bardziej sfrustrowane masy policjantów. Zepchnięta pod ścianę opozycja zaczęła odpowiadać tym samym.
Jak to powiedział nieodżałowany koalicjant PiS Andrzej Lepper,
Wersal się skończył
Wkurzone masy podeszły pod okna Jarosława Kaczyńskiego, chociaż brzydziły się dotąd naruszaniem czyjejkolwiek prywatności. Intelektualiści w krawatach z pewnym zażenowaniem, ale coraz głośniej zaczęli krzyczeć „wypierdalaj”. Doktorki nauk humanistycznych wspięły się na barierki. To, co wcześniej odrzucano jako pieniactwo, wandalizm i przekraczanie granic, zaczęło być dozwolone. Sympatia tłumu przesuwa się na stronę tych radykalnych. Zaczyna się moda na pościg za PiSem, a pojawiające się zdjęcia prezesa Kaczyńskiego w coraz gorszym stanie tylko podsycają oczekiwania tłumu. Bizon już krwawi, na jego upadek czyhają zarówno wrogowie, jak i dotychczasowi sprzymierzeńcy, dyszący żądzą objęcia schedy.
Paranoja i Strach
Wraz ze wzrostem stawki rośnie także napięcie. Władza będzie sięgać po coraz radykalniejsze środki – dlatego, że słabnie, a jej przeciwnicy, chociaż pozornie tracą na liczebności, także się radykalizują. To czysty rachunek ekonomiczny. Ci, którzy mogli zbyt dużo stracić, już się wycofali. Zostali ci, którzy zainwestowali zbyt dużo, by się wycofać. Wszyscy gracze wiedzą, że na koniec rozgrywki część z nich wyląduje w więzieniach. Pozostaje już tylko pytanie, którzy. Jednak Dzikiego Gonu, gdy raz wyruszył przez niebiosa, nie da się tak po prostu zatrzymać. Zmęczenie obu stron – wszystkich trzech, jeśli liczyć także policję – tylko sprzyja coraz bardziej bulwersującym incydentom. Języczkiem u wagi ostatecznie staną się siły porządkowe. To na nich powinna skupić się teraz uwaga opozycji.
