Wszyscy powinniśmy zrozumieć, że słowo i obraz też mogą zranić, a każdy deklarowany radykalizm może kogoś zainspirować do czynu. Dziś przeciwko homoseksualistom, jutro przeciw księżom, pojutrze przeciw komuś jeszcze innemu.
Wydarzenia w Białymstoku nosiły znamiona próby pogromu. Grupa sfanatyzowanych zwolenników ultraprawicy postanowiła blokować Paradę Równości z wyraźnym zamiarem uczynienia fizycznej krzywdy jej uczestnikom. Niezależnie od krytycznych ocen działań policji trzeba przyznać, że jej obecność prawdopodobnie zapobiegła scenariuszom najbardziej tragicznym. Problem w tym, że ci agresywni kontrmanifestanci nie powstali w próżni. Sami nie wymyślili wygłaszanych przez siebie haseł. Ktoś sprawił, że utożsamili swoje absurdalne poglądy i ślepą nienawiść z patriotyzmem i obroną ojczyzny. Jak zawsze czyny poprzedziły słowa.
Liderzy PiS, na szczęście, odcinają się od kibolskiego ataku. Jednocześnie utrzymują, że nie mają i nigdy nie mieli nic wspólnego z tego typu ekscesami. To nieprawda. Właśnie politycy tej partii ustanawiają rządzone przez siebie samorządy „strefami wolnymi od LGBT”. „Gazeta Polska”, która od lat szoruje po dnie, a ostatnio zasłynęła akcją „wlepkową”, jest w zasadzie prasowym organem partii rządzącej, narzędziem mobilizacji jej najtwardszego elektoratu. Od tygodni trwa kampania straszenia Polaków „seksualizacją dzieci”, za którą mają być odpowiedzialne środowiska LGBT. Symbolem tej linii PiS jest słynna wypowiedź Kaczyńskiego wzywającego przeciwników, by trzymali się z dala od polskich dzieci. W tym kontekście warte przypomnienia są pochwały niektórych działaczy Prawa i Sprawiedliwości pod adresem środowisk kibolskich, określających ich mianem „patriotycznej młodzieży”. Symbolem tego języka przyzwolenia dla skrajnych grup chuligańskich stała się wypowiedź ówczesnej rzeczniczki PiS, która odnosząc się do aktów agresji ze strony działaczy Młodzieży Wszechpolskiej stwierdziła: „potępiam, ale rozumiem emocje”. Co więcej, pod wieloma względami zajęcie obywateli sporami światopoglądowymi jest dla rządzącej partii wygodne, bo odciąga uwagę od spraw mogących zachwiać wizerunkiem obozu „dobrej zmiany”: inflacja, problemy w służbie zdrowia czy kolejne porażki na arenie międzynarodowej. Oczywiście pod wpływem wydarzeń białostockich słyszymy, że nie było żadnego nawoływania do przemocy. Rzekomo przekaz ten miał uderzyć tylko w lewackich radykałów, a fizyczna agresja nie była niczyją intencją. Być może rzeczywiście cała kampania przedstawiania osób homoseksualnych jako wrogów Polski i jednoczesnych pochwał dla „patriotycznej”, a w istocie faszyzującej młodzieży jest propagandowym zabiegiem „na niby”. Być może wcale nikt nie miał zostać zaatakowany.
Rzecz w tym, że politycy, i wszyscy inny uczestnicy polskiego życia publicznego, muszą sobie wreszcie zdać sprawę, że ponoszą odpowiedzialność nie tylko za swoje słowa, ale też za ich konsekwencje. Za każdym razem, gdy jakiś polityk wskazuję tę czy inną grupę „gorszego sortu”, który dobiera się do naszych dzieci musi pamiętać, że na końcu sfrustrowany, nielubiący ludzi radykał może potraktować ten przekaz poważnie i spróbować zmaterializować twarde deklaracje polityków.
Problem dotyczy zresztą nie tylko PiS, choć to po stronie ugrupowania rządzącego siłą rzeczy zawsze spoczywa większa odpowiedzialność. Podobny poziom nienawiści osiągają na przykład popularne ostatnio memy z chrześcijańskim krzyżem wpisanym w swastykę, co ma obrazować rzekome faszystowskie poglądy polskiego duchowieństwa. Wszyscy powinniśmy zrozumieć, że słowo i obraz też mogą zranić, a każdy deklarowany radykalizm może kogoś zainspirować do czynu. Dziś przeciwko homoseksualistom, jutro przeciw księżom, pojutrze przeciw komuś jeszcze innemu.