Opublikowany w bieżącym (nr 4/2018) wydaniu „Tygodnika Powszechnego” artykuł dominikanina, o. Ludwika Wiśniewskiego, pod tytułem „Oskarżam” to istna lektura obowiązkowa. Autor, niezwykle zasłużona postać dla Polski, dla opozycji antykomunistycznej, dla wiary i dla wartości humanizmu, stawia diagnozę niezwykle ostrą, klarowną i czytelną. Według niego, pomimo tego, iż Kościół w Polsce nadal jest potęgą o dużej rzeszy wiernych, jeszcze większej rzeszy ludzi deklarujących się jako jego członkowie, o kolosalnych wpływach politycznych i o mocnej pozycji materialnej, to jednak chrześcijaństwo w naszym kraju umiera. Umiera ono bowiem z zupełnie innych powodów i na zupełnie inny sposób aniżeli w laicyzujących się krajach zachodniej Europy. Umiera nie przez ruch ludzi z Kościoła poza niego, ale przez śmierć chrześcijaństwa w ludziach do Kościoła należących i to z wielką gorliwością.
O. Wisniewski przywołuje wiele symptomów tego obumierania – odrzucenie uchodźców, wrogość wobec ludzi innego koloru skóry, wyznania i narodowości, nienawiść wobec Polaków o innych poglądach politycznych, profanacja symboli i nabożeństw przez wplatanie ich w polityczny teatr tzw. miesięcznic, głoszenie fałszywego świadectwa wobec bliźnich w postaci posądzania ich o zbrodnie, milczenie, gdy podnoszona jest ręka na drugiego człowieka, akceptacja w kościele i na Jasnej Górze dla kipiącego nienawiścią i wrogością nacjonalizmu tzw. kiboli. Już na pierwszy rzut oka widać, że są to grzechy przeciwko I, III, V, VI i VIII Przykazaniu, a przede wszystkim przeciwko Przykazaniu Miłości. Dopuszczenie się grzechu, samo w sobie, nie jest jeszcze tragedią. Człowiek jest z natury grzesznikiem, który stale musi starać się nawrócić. Tragedią jest jednak uporczywe trwanie w grzechu. A w rzeczywistości polskiego katolicyzmu to trwanie w grzechu stało się cechą tych najbardziej pobożnych, dogmatycznych i gorliwych katolików i uzyskuje wsparcie wielu biskupów. W ten sposób, z winy ludzi tkwiących w samym jądrze Kościoła, chrześcijaństwo umiera. Polski Kościół katolicki wydaje się być zainteresowany trwaniem, jako kościół post-chrześcijański, a może nawet anty-chrześcijański?
W krajach Europy zachodniej religijność przygasła – jak to często słyszymy – z „winy” liberałów. Liberalizm zaproponował alternatywny dla religijnego zestaw wartości i model życia, który okazał się po roku 1968 na tyle atrakcyjny, że stopniowo wyparł ludzi z kościołów. Oczywiście teza taka jest naciągana, ponieważ liberalizm opowiada się tylko za wyborem pomiędzy różnymi modelami życia (czyli brakiem eklezjalnego przymusu), nie promuje konkretnej opcji. Dlatego pytanie o „winę” wymaga odpowiedzi dalece bardziej zniuansowanej, a zachodnioeuropejscy hierarchowie Kościoła w międzyczasie słusznie zaczęli analizować własne błędy, a więc własny wkład w zjawiska laicyzacji.
Tymczasem w Polsce sytuacja jest całkowicie inna. Ponad 90% deklaruje wiarę, poniżej 40% uczęszcza do kościoła. W Polsce często to nie ci, którzy przestają do kościoła chodzić, tracą autentyczną wiarę w Boga, w Dobrą Nowinę i fundamentalne zasady dobrego chrześcijańskiego życia. W Polsce tę wiarę tracą ci, którzy do kościołów dalej chodzą i zaczynają w nich wyraźnie dominować. Oni bowiem pogubili się i utracili swoje chrześcijaństwo. Oni brukają wiarę wrogością i nienawiścią wobec bliźniego. Oni czynią z wiary narzędzie do kolejnych krucjat polityczno-ideologicznych, nie bacząc na krzywdę ludzką, która jest ich pokłosiem. Ich postawa sieje publiczne zgorszenie i wypycha autentycznych chrześcijan poza mury kościelne w trakcie niedzielnych mszy. Niestety, wielu spośród to zgorszenie siejących to kapłani i biskupi.
Skutek może być ten sam, co na Zachodzie, a nawet gorszy. Kościoły będą w Polsce w końcu tak samo opustoszałe, tyle że – inaczej niż tam – w Polsce pozostaną w nich nie najwierniejsi nauce Jezusa, a najbardziej zdegenerowani politykierzy. Taką cenę zapłaci polski Kościół za sojusz z PiS i ze skrajną prawicą.
