Idą kolejne wybory. Właśnie poznałam wspaniałego polityka! Jest postacią fikcyjną, ale przecież nikt nie jest doskonały…
Zbliżają się kolejne wybory (a zapewne jak czytacie ten tekst jest już po nich) i nagle jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki znowu wszystkie partie zaczynają przypominać sobie o nas, sobie o nas przedsiębiorcach. Oczywiście nie o wszystkich, bo demokracja to takie ustrojstwo, że wygrywa większość, a większość przedsiębiorców w Polsce to mikrusy, czyli mikroprzedsiębiorstwa, a skoro większość decyduje to dowalmy średnim i dużym, jednocześnie łechtając drobnicę. Tym mniejszym obniżymy CIT, a drudzy za to zapłacą np. zniesieniem wielokrotności stawek płaconych do ZUS. Tylko, że wszyscy zapominają , że zdecydowana większość mikro firm w Polsce przynosi straty, zatem jest to pusty gest, lub patrząc z innej perspektywy… wynagradzanie patologii, bo przecież nikt nie prowadzi biznesu po to by przynosił straty.
Redystrybucja podatkowa w Polsce AD 2019 nie ma już żadnego sensu, bo dzięki ciągłym wyborczym oszustwom system podatkowy został tak zepsuty, że nikt już nie wie co jest grane i wbrew pozorom to akurat nie jest wina Tuska. To znaczy jest, ale nie jego jedynego. Każdy kto chociaż przez chwilę był aktywnym przedsiębiorcą i miał rozliczać VAT wie, że przed komisją Marcina Horały ds. rzekomych wyłudzeń VAT jako pierwszy powinien stanąć ojciec tego systemu, profesor Witold Modzelewski. Najpierw, jako wiceminister maksymalnie go skomplikował, a następnie, przechodząc na drugą stronę ulicy, jako pierwszy w Polsce zarejestrowany w 1997 roku doradca podatkowy zaczął – bynajmniej nie pro bono – doradzać jak go interpretować.
Następnie, przez 30 lat, podatki psuł niemal każdy poseł czy senator z dowolnej opcji politycznej, który bezmyślnie wciskał przycisk do głosowania. Przed samym sobą stanąć powinien również przewodniczący tej komisji – Marcin Horała. To ci ludzie są odpowiedzialni za te podatkową karuzelę, z którą borykamy się każdego dnia. Oni są jej twórcami. Oni czerpnią z niej polityczne korzyści. Przekupując jednych kosztem pozostałych. Oni reżyserują ten spektakl, a inni tylko w nim grają napisane przez nich role. Jedni policjantów. Drudzy złodziei. W końcu z czegoś trzeba żyć.
Teza: W Polsce najpierw trzeba zająć się radykalnym uproszczeniem podatków, a dopiero później zastanawiać się, czy je obniżać, czy podwyższać, czy mają być regresywne, czy progresywne. Podstawowym problemem polskiego systemu podatkowego jest jego skomplikowanie, przez co praktycznie każdy może optymalizować podatki według swojego uznania.
Przykład mikro: Popularną formą prowadzenia działalności w Polsce jest spółka z ograniczoną odpowiedzialnością. Tylko w 2016 roku założono ich ponad 43 tysiące, co stanowi 81% wszystkich założonych spółek. Jednak takiej spółki w Polsce nie opłaca się prowadzić jeżeli jest dochodowa, gdyż w tym rodzaju spółki dochód jest opodatkowany podwójnie. Najpierw, w zależności od wybranej formy, płaci się 18%, lub 19% podatku dochodowego jako spółka, ale jeżeli chce się wyciągnąć z niej zysk np. w postaci dywidendy, to tym razem już właściciel musi zapłacić kolejny raz od tego podatek dochodowy, co w przypadku przekroczenia najwyższego progu podatkowego skutkuje wejściem w skalę obciążenia – 32%, a zatem efektywna skala podatku dochodowego zbliża się niebezpiecznie do 50%.
W związku z tym przedsiębiorca, by zoptymalizować płacony podatek zakłada spółkę komandytową z ograniczoną odpowiedzialnością, gdzie udziałowcem jest poprzednia spółka z ograniczoną odpowiedzialnością, która przestaje de facto prowadzić działalność operacyjną, przejętą przez nową spółkę komandytową. Dzięki temu podatek dochodowy daje się obniżyć efektywnie do 19%, bo tylko spółka komandytowa płaci podatek, osoba fizyczna już nie. Minusem tego rozwiązania jest prowadzenia podwójnej księgowości dla spółki matki, jak i dla nowej komandytowej, co oczywiście kosztuje. W Gdyni około 500 złotych miesięcznie więcej niż zwykłej z o.o, nie licząc kosztów zakładania kolejnej firmy(notariuszy, przepisania umów kredytowych, rejestracji, itp.). Koszt tej optymalizacji to minimum 6 tysięcy złotych rocznie. Opłaca się rozważyć jej założenie, gdy dochód spółki przekracza około 15 tysięcy złotych miesięcznie, przy dwóch wspólnikach, co jak pokazują statystyki i zdrowy rozsądek jest zwykle praktykowane w tego rodzaju spółce.
W przypadku przekroczenia średniego dochodu miesięcznego spółki komandytowej powyżej 50 tysięcy złotych zaczyna opłacać się skorzystanie z oferty doradców podatkowych i przeniesienie działalności do innego kraju. Aktualnie najbardziej popularny jest kierunek brytyjski. Wtedy można efektywnie – i legalnie – obniżyć swój podatek dochodowy do 9%. Oczywiście nie jest to bezkosztowe, ale przy tym progu dochodowym zaczyna być opłacalne. Jeżeli zbliża się do około 100 tysięcy zysku miesięcznie, to możemy pomyśleć o kierunku cypryjskim, a później, analogicznie przy przekraczaniu kolejnych progów, o kolejnych rajach podatkowych.
Polski system podatkowy składa się właściwie z samych wad:
• Zbyt wysoki koszt pobierania podatków. We wszystkich znanych mi badaniach, opracowywanych w ostatnich latach przez kilka różnych instytucji, pod względem kosztów poboru podatków Polska lokuje się na jednym z ostatnich miejsc w Unii Europejskiej, czy też patrząc pod kątem OECD, czy państw rozwiniętych. Szczególnie niekorzystnie wyglądamy na tle państw z naszego regionu, na przykład w porównaniu z Czechami. Kolejny przykład – w niektórych miastach koszty poboru podatku od nieruchomości wynoszą ponad 20% wpływów.
• Zła struktura poboru podatków. W Polsce głównym źródłem wpływów do budżetu jest podatek VAT. Tymczasem podatek VAT jest podatkiem kosztownym w administrowaniu, przy czym koszty te są stałe względem stawki podatku. To oznacza, że czym niższa stawka, tym wyższy jest koszt osiągnięcia jednej złotówki dochodu. Z drugiej jednak strony wysoka stawka VAT, tak zresztą jak wysoka stawka każdego innego podatku, wiąże się z niekorzystnymi następstwami ekonomicznymi.
• Czasochłonność. Według badań przeciętną firmę obsługa obowiązków na rzecz administracji publicznej kosztuje ponad 10 tysięcy złotych, zaś przeciętny przedsiębiorca poświęca na nie jedną trzecią czasu pracy. Obowiązki podatkowe mają w tym swój znaczący udział. Statystyczny polski przedsiębiorca poświęca 286 godzin rocznie na spełnienie 18 obowiązków podatkowych, stanowiących 41,6% jego zysku. Według badań wykonanych przez Ministerstwo Gospodarki w 2013 roku, w skali całej gospodarki obciążenia te generują łączne koszty rzędu 77 miliardów złotych. Ciekawe ile dziś? Tego nie wiem, ale według zeszłorocznego zestawienia Paying Taxes, przygotowywanego przez Bank Światowy, w 2016 roku czas potrzebny do obsługi podatków wynosił 260 godzin. W 2017 roku, dzięki „dobrej zmianie” były to już 334 godziny, co obsunęło nas w rankingu z dalekiego 51 miejsca na jeszcze bardziej odległe 69. By sobie uzmysłowić jak zły to wynik wystarczy wspomnieć, że na Litwie czynności podatkowe zajmują przedsiębiorcom 99 godzin, 218 godzin w Niemczech, na Słowacji 192 godziny, w Czechach 230 godzin, a na rządzonej przez reżim Łukaszenki Białorusi 184 godziny. Ten wynik pokazuje, że przez te trzydzieści lat udało nam się wyhodować najbardziej męczący system podatkowy w tej części Europy. Mitomania obecnej władzy dotycząca rzekomej luki VAT, która trafiła na podatny grunt niewiedzy podatkowej większości społeczeństwa oraz, co ważne, większości opinii publicznej, każe mi przypuszczać, że będzie jeszcze gorzej. I to niezależnie od tego kto wygra nadchodzące wybory. Ten błędny i dewastujący polską przedsiębiorczość kurs będzie utrzymywany.
• Chwiejność prawa. „Wymyślona” niedawno nowa karuzela vatowska – split payments – która z dnia na dzień sprawiła, że z mojej i podobnych firm parających się importem jednego dnia wyparowało 5% obrotówki, a ja średnio dwa razy w miesiącu muszę się stawiać w urzędzie podatkowym z nowym pismem o zwrot podatku. Gdyby ktoś chciał zapoznać się bliżej z mechanizmem podzielonej płatności na przypadku mojej firmy, to informuję, że państwo pieniądze z VAT nakazuje zamrozić na rachunku bankowym, ale nie określa w jaki sposób będzie je zwracać. O zwrot swojej własności – tj. pieniędzy z rachunku VAT – można prosić Naczelnika Urzędu Skarbowego. Zwrot powinien nastąpić w 60 dni, przynajmniej tak głosi teoria. Czasami jednak zwrot się nie pojawia, na przykład dlatego, że do pewnego momentu pismo bez opłaty skarbowej jest „ok”, a od pewnego momentu dzięki nowej interpretacji przepisów z Warszawy już nie jest „ok”. I musisz je od nowa wysłać i dołączyć dowód opłaty w wysokości 30 złotych. I czekasz, czekasz, czekasz… bynajmniej nie na Godota. Może trzeba się zastanowić, czy aby przypadkiem wciąż zaskakująco niskie prywatne inwestycje nie są spowodowane nowymi regulacjami skarbowo-podatkowymi, za którymi ani my przedsiębiorcy, ani urzędy skarbowe, ani biura księgowe, ani informatycy, nie są w stanie nadążyć?
• Różne stawki podatkowe to różne interpretacje. Podam przykład z mojej branży opisywany na blogu Liberte! ,,Nie wiadomo dlaczego kiedyś stawki VAT na lody były 7%, ale przy podwyżce VATu z 22% na 23% VAT lody nagle znalazły się w stawce preferencyjnej 5%. Pewnego zaś razu do siedziby firmy P.P.H. Ewal wkroczył Urząd Skarbowy i kontrolerzy po kilkunastu latach działania firmy, nagle stwierdzili, że produkuję ona nie lody, a napój owocowy. W związku z tym przedsiębiorca będzie musiał zapłacić nawet do miliona złotych zaległego podatku VAT. Dla niego oznaczało to zamknięcie biznesu i utratę dorobku życia. Spór pomiędzy przedsiębiorcą a organami skarbowymi dotyczy tego co tak naprawdę jest produkowane w niewielkim zakładzie. Dla obciążeń podatkowych ma to kolosalne znaczenie. Ponieważ dla lodów stawka VAT-u jest preferencyjna: 5 % (wcześniej 7 %), a dla napojów już nie: 23 % (wcześniej 22 %). Kontrolerzy skarbowi stwierdzili, że lizaki lodowe były sprzedawane wyłącznie w stanie płynnym; że zaliczają się do grupy produktów «pozostałe napoje bezalkoholowe» oraz że ten produkt nie powinien korzystać z żadnych preferencji podatkowych. W skardze do Wojewódzkiego Sądu Administracyjnego przedsiębiorca napisał «Prowadząc postępowanie dowodowe organ skoncentrował się na stanie skupienia w jakim lody były transportowane do hurtowni czy też sklepów, a nie na tym w jakim stanie lód trafia do konsumenta ostatecznego» oraz «w żadnym przypadku, nawet jeżeli lód wodny był dostarczony przeze mnie w formie płynnej – produkt ten nie był sprzedawany konsumentowi ostatecznemu inaczej niż w postaci zamrożonej (…)»”. Pan Kowalczyk zamknął firmę i poszedł na zasiłek. Jakiś czas temu wygrał z fiskusem i wszyscy podatnicy, więc również Ty, mój drogi czytelniku, złożymy się na przynajmniej milion złotych odszkodowania. Dodatkowo firmy nie ma, ludzie stracili pracę, a urzędnikom państwowym, którzy do tego doprowadzili włos z głowy nie spadnie.
• Kosztowność systemu. Aktualnie w mojej mikrofirmie, przy przychodzie około 800 tysięcy złotych miesięcznie, około 30 fakturach sprzedażowych i około 5 dokumentach importowych, sama obsługa księgowa kosztuje mnie około 1800-2000 złotych netto miesięcznie. Nie liczę tutaj programu księgowego, kosztów kilkudziesięciu wizyt w samych urzędach skarbowych, straconego czasu, papieru, nerwów, kosztów bankowych przelewów itp.
Niesprawiedliwość systemu preferującego duże firmy, które stać na prawników i indywidualne interpretacje skarbowe, a przy których zwykły Urzędnik Skarbowy jest bez szans, kosztem tych mikrofirm, na których ten Urzędnik Skarbowy może się wykazać, by odreagować swoją bezsilność w starciu z korporacją. W przypadku opisanej powyżej historii pana Kowalczyka na duże korporacje typu Algida, Zielona Budka czy Nestle początkowo padł blady strach, bo gdyby idąc tym samym tokiem rozumowania urzędnik stwierdził, że sorbety lodowe produkowane przez te firmy to też zamrożona woda z owoców to domiar podatkowy z 5% na 23% za 6 lat wstecz może nie wysadziłby ich w powietrze, ale z pewnością zmiótłby kadrę zarządzającą, bo ktoś by musiał ponieść karę. Nic więc dziwnego, że firmy te szybko wystąpiły do miejscowych urzędów skarbowych o indywidualne interpretacje skarbowe i odpowiednio za nie płacąc mogły się czuć bezpiecznie, a mniejsi przedsiębiorcy, których nie było stać na dobre kancelarie prawnicze, w każdej mogli się spodziewać niespodziewanego… I to wcale nie hiszpańskiej inkwizycji…
Generuje złe takie jak na przykład pobłażanie podmiotom, które nie opłacają wymagalnych wierzytelności. W Polsce nagminnym problemem jest niepłacenie faktur. W Niemczech ta przypadłość praktycznie nie występuje, eliminuje ją tamtejszy system podatkowy. W Polsce jak wystawisz klientowi fakturę, a on jej nie zapłaci, to i tak musisz uiścić od niej VAT. Co więcej, nawet niezapłacona faktura generuje dochód. To czy kontrahent zapłacił nikogo nie interesuje. W Niemczech natomiast państwo (mówiąc w wielkim uproszczeniu) odzyskuje należny podatek dopiero w momencie opłacenia wierzytelności. Nic więc dziwnego, że w trosce o swoje dochody niemiecki fiskus dosyć szybko eliminuje oszustów i krętaczy. Natomiast nasz system eliminuje uczciwych kosztem nieuczciwych, którymi państwo się nie interesuje, bo i po co, skoro ma już swoje pieniądze, za które się przecież wyżywi.
Tą listę mógłbym ciągnąć w nieskończoność. Jedyne rozwiązanie tych problemów podatkowych możliwe na dziś to odpowiednia KOLEJNOŚĆ. Najpierw uproszczenie, czyli wprowadzenie liniowej stawki podatkowej przy jednoczesnej likwidacji większości ulg. Ważne jest oczywiście, by pamiętać o zasadzie nie działania prawa wstecz, o czym notorycznie zapomina obecna administracja oraz o daniu czasu, by obywatele, biznes i otoczenie mogli się na to przygotować. Dopiero później można myśleć o tym, jakie podatki są potrzebne i czy należy je stopniować myśląc o dalszej redystrybucji dochodu z bogatszych na biedniejszych. Podatek liniowy – takie rozwiązanie zasadniczo zmniejszy administrację i zwiększy jej efektywność, a także będzie radykalnym ułatwieniem dla obywateli i przedsiębiorców. W Polsce największym problemem gospodarki jest to, że wciąż opiera się ona na państwowym (największy udział w PKB-25% państwa w gospodarce w UE i wśród państw rozwiniętych obok Turcji). Dzieje się tak, gdyż w porównaniu z jakimkolwiek innym państwem członkowskim mamy najmniej małych, średnich, czy dużych firm przypadających na 1000 mieszkańców w UE. Głównym powodem jest to, że system podatkowy utrudnia/uniemożliwia/nie skłania do rozwoju mikroprzedsiębiorstw do małych, a małych do średnich. Tego problemu nie ma w Czechach, Rumuni, czy w innych krajach, które przeszły z gospodarki centralnie sterowanej do rynkowej. Nie ma, bo pozwala im na to system podatkowy. Tylko radykalnie zmieniając system podatkowy, czyli upraszczając go, uniknąć losu Włoch i Grecji, które w latach 80tych-90tych wspaniale rozwijały się za unijne pieniądze, a później albo popadły w stagnację gospodarczą – jak Włochy, albo ich gospodarka skurczyła się o 25% jak w Grecji. Demografia, rola państwa w gospodarce tych krajów oraz ich systemy podatkowe każą mi przypuszczać, że obecnie idziemy ich drogą, w najlepszym przypadku w kierunku pułapki średniego rozwoju (patrz Włochy), lub niestety w kierunku Grecji.
Idą kolejne wybory. Właśnie poznałam wspaniałego polityka! Jest postacią fikcyjną, ale przecież nikt nie jest doskonały…