Zdolność przywódców opozycji do zawarcia szerokiego porozumienia wyborczego jest testem wiarygodności w kontekście wcześniej wygłaszanych przez nich ostrzeżeń o końcu demokracji w Polsce. Jeżeli zagrożenie autorytaryzmem uznajemy za realne, to sojusz sił demokratycznych nie może rozbić się o ambicje personalne czy drugorzędne kwestie programowe.
W ostatnich tygodniach nabiera w mediach intensywności dyskusja na temat optymalnej strategii wyborczej opozycji demokratycznej. Najczęściej podnoszony jest dylemat, czy zaliczające się do tej grupy partie powinny iść do wyborów razem czy osobno, a jeśli razem, to w układzie jedno- czy dwublokowym (np. z podziałem na szeroko rozumiane centrum i lewicę). W tych rozważaniach szczególną pozycję zajmuje Platforma Obywatelska, jako najsilniejsze ugrupowanie opozycyjne.
Oddzielmy rzeczywistość od snów
Dla wielu ortodoksyjnych zarówno liberałów, jak i socjalistów sojusz z ugrupowaniem Grzegorza Schetyny jest trudny do zaakceptowania. Również w wielu kręgach intelektualnych dalekich od skrajności złorzeczenie na Platformę jest wciąż w dobrym guście i zawsze wiąże się z sakramentalną sentencją „nie może być powrotu do sytuacji sprzed 2015”, tudzież „nie dajmy się szantażować duopolowi PO-PiS”. Krytyczne myślenie i sceptycyzm są niewątpliwie wartościowe i zawsze pożądane. Niemniej dla powodzenia każdego przedsięwzięcia – również politycznego – istotna jest również umiejętność określenia odpowiedniej hierarchii poszczególnych zagadnień, w tym ustalanie priorytetów i na tej bazie podejmowanie konkretnych decyzji. Ten proces decyzyjny musi być oparty o trzeźwe rozpoznanie rzeczywistości, a nie myślenie życzeniowe.
Jeżeli w szeregach opozycji panuje zgoda co do tego, że rządy Prawa i Sprawiedliwości łamią konstytucję, niszczą trójpodział władzy, ograniczają wolności obywatelskie i osłabiają międzynarodową pozycję państwa polskiego, to absolutnym priorytetem powinno być odsunięcie – poprzez wybory – tej partii od władzy. Dopiero zlikwidowanie zagrożenia, jakie PiS stanowi dla systemu demokratycznego, otwiera drogę do dyskusji nad innymi zagadnieniami – w tym nad kierunkiem i zakresem pożądanych reform. W świetle tej argumentacji koniecznością jest powstanie jak najszerszego bloku opozycyjnego, którego wspólny mianownik ograniczałby się do postulatów obrony demokracji, swobód obywatelskich i obecności Polski w zjednoczonej Europie. Dopiero po wyborczym zwycięstwie – odsuwającym zagrożenie autorytaryzmem – należy wrócić do dyskusji o szczegółowych kwestiach programowych. Dziś takowa debata byłaby przysłowiowym dzieleniem skóry na niedźwiedziu i groziłaby rozsadzaniem koalicji sił demokratycznych.
Nie taki diabeł straszny
Wizja zbudowania szerokiego i skutecznego porozumienia sił opozycyjnych z ominięciem PO, a w ślad za tym jej zasobów finansowych i organizacyjnych, jest mrzonką. Jakkolwiek oczywiste są pewnie zaniechania reformatorskie lat 2007–2015, to należy mieć świadomość, że jako partia masowa ugrupowanie to wyrasta na określonym podglebiu społecznym i jest w dużej mierze odbiciem lustrzanym tego społeczeństwa – obejmującym jego zalety i wady (w tym niechęć do reform). W tym miejscu często pojawia się postulat o konieczności kształtowania świadomości obywateli przez polityków. Pytanie czy w warunkach wysokiej nieufności społecznej, jaką w Polsce darzony jest ten zawód, zadanie to jest właściwie adresowane? Historia Unii Wolności sugerowałaby raczej powściągnięcie tego typu ambicji i przeniesienie ich w większym stopniu na szeroko rozumiane media.
Dziś, z perspektywy blisko już trzech lat władzy PiS, bilans ośmioletnich rządów Platformy w koalicji z zachowawczym PSL wypada znacznie lepiej niż jesienią 2015 r. – choćby w kontekście uszanowania niezależności wymiaru sprawiedliwości (a wręcz jego wzmocnienia poprzez rozdzielenie stanowisk ministra sprawiedliwości i prokuratora generalnego), przewidywalności warunków prawnych (wyjątek to sprawa OFE), pragmatycznej polityki zagranicznej, pewnych kwestii społecznych (m.in. finansowanie przez państwo zabiegów in vitro, przyjęcie konwencji antyprzemocowej i standardów opieki okołoporodowej, zniesienie recept na antykoncepcję awaryjną) czy wreszcie samoograniczenia w obsadzie stanowisk państwowych (kierownictwo m.in. CBA, NPB, RPO dalekie od partii rządzących). Jakkolwiek nie jest celem niniejszego artykułu analiza rządów poprzedniej koalicji, to fakty te przytoczone są tu jedynie dla wykazania absurdalności budowania symetrii w opisach praktyki sprawowania władzy między PO a PiS, również w kontekście dyskusji o strategiach wyborczych opozycji.
Postulat maksymalnie szerokiej koalicji wyborczej ugrupowań demokratycznych jest też szczególnie istotny wobec danych sondażowych wskazujących, iż poza PO większość pozostałych partii opozycyjnych balansuje na granicy progu wyborczego. Występuje więc ryzyko powtórki z wyborów z 2015 r. – to jest rozproszenia głosów (w tym straty części z nich oddanych na podmioty, które nie dostały się do parlamentu) i zdobycia przez PiS premii za jedność, jaką daje obowiązujący w Polsce system wyborczy. W tym kontekście szczególnie niepokojące są ostatnie doniesienia o konfliktach personalnych i rozłamie wewnątrz Nowoczesnej. Spory te – jakże sprzyjające PiS – stawiają pod znakiem zapytania predyspozycje i kompetencje zaangażowanych w nie osób do funkcjonowania w profesjonalnej polityce.
Gdy płonie dom
Zdolność przywódców opozycji do zawarcia szerokiego porozumienia wyborczego jest też testem wiarygodności w kontekście wcześniej wygłaszanych przez nich ostrzeżeń o końcu demokracji w Polsce. Jeśli zagrożenie autorytaryzmem uznajemy za realne, to sojusz sił demokratycznych nie może rozbić się o ambicje personalne czy drugorzędne kwestie programowe. W chwili pożaru domu roztropność nakazuje współpracę na rzecz ugaszenia ognia, a nie rozpalanie dyskusji o przyszłym kolorze ścian. Szczególne wyzwanie stoi przed Platformą Obywatelską, która będzie musiała ustąpić część miejsc na listach wyborczych działaczom partii, które budowały swój kapitał polityczny na krytyce jej rządów. Jak dotychczas w niektórych województwach ugrupowanie Grzegorza Schetyny pozytywnie zdaje ten sprawdzian tworząc z Nowoczesną Koalicję Obywatelską (na razie na wybory samorządowe). Niewątpliwie warto poszerzyć tę inicjatywę o przedstawicieli lewicy, ruchy miejskie i organizacje obywatelskie, tak aby zmobilizować do aktywności wyborczej osoby, które do tej pory nie chodziły na wybory nie widząc dla siebie odpowiedniej reprezentacji. Wydaje się bowiem, że kluczem do zwycięstwa wyborczego jest nie tyle przejęcie dużego odsetka elektoratu PiS (co może być niewykonalne), lecz zaktywizowanie osób, które w ostatnich wyborach parlamentarnych zostały w domu lub zmarnowały swój głos na partie nie przekraczające progu wyborczego.
To kwestia dojrzałości
Od przywódców opozycji należy więc oczekiwać samoograniczenia własnych ambicji na rzecz stworzenia jak najszerszej wspólnej listy wyborczej w obronie podstawowych wartości demokratycznych. Natomiast odpowiedzialność wyborców wobec kraju to udział w wyborach i udzielenie poparcia tej realnej opozycji, a nie czekanie na pojawienie się opozycji idealnej. Można bowiem odnieść wrażenie, że ilekroć umiarkowany i otwarty elektorat marzy o takowym bycie, to w praktyce przesypia dzień wyborów i budzi się w dusznej Polsce PiS.
