Palikot obrał jedyną drogę wejścia do systemu obwarowanego szeregiem finansowo-medialnych barier, jaka mogła okazać się skuteczna i za złe mogą mu to mieć tylko cynicy.
Ostatnia kampania wyborcza zadała kłam kilku mitom na temat polskiej sceny politycznej. Bez wątpienia jednym z nich było przekonanie o „zabetonowaniu” sceny partyjnej, która jest jakoby niezmienna, czy to za sprawą rzekomej satysfakcji społeczeństwa z istniejącej palety wyboru, czy to ze względu na zbyt wysokie systemowe bariery blokujące wstęp nowym inicjatywom. Eksplozja poparcia dla Ruchu Palikota, który w przeciągu 3-4 tygodni urósł w sondażach opinii publicznej z 0 do 11%, aby we właściwym głosowaniu zdobyć 10% poparcia, poddaje w wątpliwość także inny mit, który po serii wyborczych klęsk UW, PD czy Andrzeja Olechowskiego funkcjonował w obrębie środowisk o liberalnych poglądach. Ten mit zasadzał się na fatalistycznym przekonaniu, że PO na tyle rozpostarła swe wpływy w centrum i nieco na lewo od centrum sceny politycznej, że żadna inna inicjatywa celująca w ten obszar nie ma najmniejszych szans. Janusz Palikot wbrew przewidywaniom pewnych siebie komentatorów, ekspertów i polityków, zbudował zupełnie nową strukturę, która wbiła klin pomiędzy PO a SLD, niemalże pozbawiając koalicję prowadzoną przez pierwszą z tych partii sejmowej większości, a drugą z nich sprowadzając nad przepaść anihilacji.
Palikot sukces swój odniósł wbrew całemu, jakby się wydawało ostygłemu już i ogarniętemu samouwielbieniem, systemowi polityczno-medialnemu. Wydając około 1 miliona złotych na kampanię (jakąś 1/30 wydatków PO) zdobył w Sejmie 40 mandatów. W ten sposób pokonał barierę systemu partyjnego, wszedł pomiędzy 4 partie sejmowe, które będąc równocześnie autorami, jak i jedynymi beneficjentami ustawy o finansowaniu partii politycznych, opłacały sobie swoje kampanie wyborcze, nastawione nie tylko na wzajemne zwalczanie się, ale także na zwalczanie konkurencji z zewnątrz, która chciałaby oligopol ten pozbawić pełni kontroli. Ten mechanizm wzajemnej asekuracji 4 partii systemowych Palikot przełamał, podobnie jak system bardzo konserwatywnych w Polsce mediów komercyjnych, które zwykle najbardziej krytyczne okazują się wobec partii małych i nowych inicjatyw. Wyborczy sukces Ruchu to zatem także zwycięstwo przeciwko silnemu oporowi i często namacalnie przesadnym atakom mediów, bardziej niż wyborcy zadowolonych z obecnego kształtu sceny politycznej i kształtu tego broniących.
Liberał a Palikot
Z punktu widzenia wyborców liberalnych wejście Ruchu Palikota na scenę jest wydarzeniem tak niespodziewanym, jak i nieobojętnym. Wyborca o równocześnie progresywnych poglądach na problemy społeczno-obyczajowe, jak i prorynkowych zapatrywaniach na sferę polityki gospodarczej, niezależnie od oceny personalnej Janusza Palikota i jego partyjnych towarzyszy, nie może zaprzeczyć ideologicznej i programowej bliskości wobec zawartości programu i zestawu wyborczych haseł Ruchu. Zupełnie otwarcie i intelektualnie uczciwie wobec samego siebie skonstatować należy, że na dzień dzisiejszy Ruch Palikota jest partią o jednoznacznie liberalnym profilu światopoglądowym. Czy w związku z tym można powiedzieć, że RP jest partią naturalnego wyboru dla polskich liberałów, a jeśli tak jeszcze nie jest, to jakie są powody rezerwy i co politycy Ruchu powinni uczynić, aby liberalny elektorat pozyskać na stałe?
Punktem wyjścia tych rozważań należy uczynić z jednej strony program RP, z drugiej zaś ekspozycję jego wybranych elementów – „okrętów flagowych” – w dyskursie kampanijnym. Wbrew (jak zwykle) potocznej analizie mainstreamowych mediów, program i profil światopoglądowy Ruchu nie jest lewicowy, natomiast utrzymywanie, iż RP ścigał się z SLD o pozycję lidera lewicy opiera się wyłącznie na aspekcie funkcjonalnym systemu partyjnego, nie na aspekcie merytorycznej zawartości postulatów politycznych. Nie odkrywa Ameryki ten, kto zauważy, iż w dzisiejszym dyskursie aksjologicznym dla „geograficznego” umiejscowienia ofert politycznych partii istotne są dwie osie debaty publicznej: ekonomiczna i społeczno-obyczajowa (lub społeczno-etyczna, często nieprecyzyjnie określana „światopoglądową”). Na obu osiach program Palikota z wyborów 2011 roku umiejscawia go w miejscu pożądanym z liberalnego punktu widzenia. Podobnie jak większość współczesnych lewicowych socjaldemokratów, Palikot jest progresywny obyczajowo, jednak na osi debaty ekonomicznej plasuje się wyraźnie po stronie przeciwnej, a więc po stronie preferencji dla wolnego rynku przed mechanizmami państwowej regulacji i redystrybucji. Ta sama klasyfikacja odnosi się do większości zachodnioeuropejskich partii liberalnych, nie zaś socjaldemokratycznych (za wyjątkiem partii okresu tzw. „trzeciej drogi” z New Labour minionej dekady na czele). Program Palikota czyni więc z jego partii w zasadzie oczywisty wybór dla ideowego liberała, nie jest w żadnym razie programem lewicy. Dostrzega to, z pozycji światopoglądowych przeciwstawnych wobec moich, redaktor Sutowski z „Krytyki Politycznej”, gdy – jako jaskrawy socjalista – zarzuca Palikotowi wręcz (co oczywiście jest już przesadą) ekonomiczny „libertarianizm”. Prawdą jednak jest – i należy to podkreślić – iż program RP zawiera takie liberalne ekonomicznie elementy jak podatek liniowy (także VAT), podniesienie wieku emerytalnego i zrównanie go dla obojga płci, fuzja KRUS z ZUS i likwidacja zawodowych przywilejów emerytalnych – nie tylko dla majętnych farmerów oraz walka z biurokratycznym przerostem państwa, nadmiernymi regulacjami i kajdanami narzuconymi na działalność gospodarczą jednostek, ale i na codzienne życie najzwyklejszego obywatela, przegrywającego jedno zderzenie z urzędem za drugim.
Dlaczego należy to jednak podkreślić? Otóż dlatego, że pomimo przejściowego szermowania hasłem „Gospodarka jest najważniejsza”, Palikot nie włączył żadnego z postulatów z ekonomicznej osi debaty do grona „okrętów flagowych” kampanii swojej partii. Były one, co też zauważa Sutowski, „schowane”. O image’u RP decydowały, postawione w sposób zdecydowany, radykalny, jaskrawy i niezwykle konsekwentny, liberalne hasła ze społeczno-obyczajowej osi debaty publicznej. Szczególnie były to hasła krytyczne wobec kościoła katolickiego i roli, którą od około 6-7 lat hierarchowie tego kościoła ponownie poczęli intensywnie odgrywać w życiu politycznym Polski. W gruncie rzeczy postulaty te były rozwinięciem jednego hasła, realnego stosowania zasady rozdziału kościołów od państwa. Zasada ta była dotąd zwykle lekceważona przez polityków innych partii, co stopniowo prowadziło do coraz bardziej ofensywnych działań biskupów w życiu politycznym. Problem naruszania zasady rozdziału kościoła od państwa politycy ci poczęli postrzegać dopiero wówczas, gdy angażowanie się kleru przybrało formę popierania jednej partii przeciwko drugiej. Wcześniej, gdy chodziło o w zasadzie neutralne wobec partyjnych podziałów próby modyfikowania ustawodawstwa w neutralnym religijnie państwie w sposób zgodny z doktrynalnymi wyobrażeniami duchownych, milczano. Palikot wykorzystał częściowe naruszenie otoczki tabu wokół tego zjawiska przez polityków PO, skarżących się na partyjne zaangażowanie biskupów po stronie PiS, i doprowadził do postawienia problemu w całości, kończąc zawoalowaną zmowę milczenia i zrywając zasłonę swoistej poprawności politycznej. Z liberalnego punktu widzenia te poglądy nie budzą wątpliwości. Przeciwnie, odwaga lidera RP, który zrealizował to, co liberalni politycy przed nim woleli utrzymać gdzieś na marginesie swoich programów, w miejscu, gdzie owe kontrowersyjne tematy klerykalizmu, aborcji, polityki narkotykowej czy tolerancji wobec homoseksualizmu, mogły pozostać niezauważone, budzi podziw. Bez tabu, przemilczeń, uników i niedomówień, Palikot osłonił cały katalog jasno postawionych liberalnych poglądów na sferę społeczno-etyczną i z nimi na sztandarach nie poległ (czego zawsze obawiały się struktury Unii Wolności, swoją drogą było to przed kilkoma laty, a więc już w nieco innej epoce), ale właśnie dzięki owemu liberalizmowi wygrał.
Inwazja socjaldemokratów na Ruch?
Obecność tych idei i postulatów w retoryce Ruchu nie budzi sprzeciwu liberalnego wyborcy centrum. Pewna obawa pojawia się jednak wraz z pytaniem: jakie będzie w przyszłości podejście do liberalnych treści z obu osi debaty publicznej? Czy nadal słuszne hasła społeczno-obyczajowe będą uwypuklane, a tak samo słuszne hasła gospodarcze „schowane”? Jeśli tak będzie, to nie bez podstaw jest następująca obawa. RP będzie przyciągać coraz więcej antyklerykałów o nieliberalnych, lewicowych poglądach ekonomicznych, aż w końcu sam Palikot, gospodarczy liberał, znajdzie się pod tym względem w mniejszości w swojej partii, której uśredniona opinia przechyli się w kierunku socjaldemokratycznym. Powierzchowne spojrzenie na listy i skład klubu RP w nowym Sejmie pokazują, że proces ten już się rozpoczął. Dodatkowym jego katalizatorem może okazać się także wybór strategii utrzymania osiągniętego poziomu poparcia w trakcie trwania kadencji. Janusz Palikot często stosuje retorykę budowy nowej formacji lewicowej i dąży do zakorzenienia swojego Ruchu na scenie poprzez zdobycie pozycji partii pierwszego wyboru dla wyborcy lewicowego kosztem SLD. Jeśli ma to być skuteczne, modyfikacja programu gospodarczego w kierunku niekorzystnym może okazać się nieunikniona. Przejęcie kilku działaczy Sojuszu także wzmocni tą tendencję i w tym kontekście plany rozmów o ewentualnym wspólnym projekcie politycznym z Aleksandrem Kwaśniewskim i Ryszardem Kaliszem są negatywnym sygnałem. Jeśli celem Palikota nie jest zbudowanie trwałej, średniej formacji pomiędzy lewicą a konserwatywną PO, a ekspansja i budowa formacji potencjalnie dużej poprzez zepchnięcie SLD i dotarcie do lewej ściany, to jego celem nie jest podtrzymanie liberalnego profilu Ruchu.
Z kim i jak?
Obok niewiadomych wiążących się z programową przyszłością partii, są także niewiadome o charakterze personalnym. Inaczej niż liczni komentatorzy z mediów głównego nurtu, nie uważam anonimowości większości posłów i działaczy RP za powód do stawiania Palikota pod pręgierzem. Ciekawe, że ten zarzut formułują często ci sami ludzie, krytykujący budowanie partii na zasadzie secesji, zmieniania barw czy transferowania polityków z partii konkurencyjnych, a więc projektów opartych na tzw. „starych wyjadaczach”. Skrzyknięcie „znanych twarzy” – źle. Zbudowanie struktur z debiutantów – też źle. Moi Państwo, zdecydujcie się proszę łaskawie. Stworzenie przez Palikota partii z niemal wyłącznie nowych i niedawno przez niego samego poznanych osób to nie grzech, ale wyzwanie. Wyzwanie trojakie. Po pierwsze, środowisko trzeba zintegrować już nie tylko wokół nazwiska lidera, ale – ze względu na specyfikę pracy w Sejmie – także wokół programu. Może się okazać, że w zakresie kwestii szczegółowych ujawnią się głębokie różnice poglądów, albo przynajmniej doboru priorytetów. Częściowo pokrywa się to z niewiadomą programową. Czy rzeczywiście działacze RP są liberałami czy jednak antyklerykalnymi socjalistami? Po drugie, należy z jednej strony uniknąć poważnych secesji, którą mogłyby zachwiać poparciem dla świeżo powstałej partii (która ma powody do obaw, że jej poparcie jest mniej stabilne niż PO, PiS czy PSL), z drugiej zaś kakofonii przekazu politycznego. To drugie zadanie może okazać się sprzeczne z pierwszym, gdy kontrolowana secesja, nie za dużej grupy działaczy niemieszczących się w obranym profilu światopoglądowym ugrupowania, jednak okaże się nieunikniona. Po trzecie, nieznani ludzie mogą skrywać nieprzyjemne sekrety. Chociaż nieprzychylne RP media prześwietliły przeszłość kilkorga kandydatów partii na posłów, znajdując w istocie kilka kontrowersji, to jednak osoby debiutujące w życiu publicznym, a dotąd prywatne, siłą rzeczy nie były dotąd poddane wiwisekcji przed wścibskie tabloidy. Nie musi, ale może to oznaczać nagłe pojawienie się kłopotów, które zmuszą Palikota, Wandę Nowicką, Roberta Biedronia, Annę Grodzką, Piotra Baucia i innych liderów Ruchu do nieprzyjemnych konferencji prasowych, a także wywołają nieskrywaną Schadenfreude konkurencji. Konsolidacja środowiska w perspektywie kolejnych wyborów w 2014 roku musi oznaczać przede wszystkim pozyskiwanie do współpracy nowych ludzi i środowisk. I tutaj jest (bardzo istotny) pies pogrzebany. Aktywnie poszukując nowych partnerów o określonej orientacji światopoglądowej, Ruch de facto podejmie decyzję: partia liberalna czy socjaldemokratyczna.
Ostatnia niewiadoma dotyczy formuły komunikacji partii z wyborcą. Znów, w żadnym razie nie dołączę do politycznie poprawnego chórku łającego Palikota i jego współpracowników za wybór happeningowej, barwnej i kontrowersyjnej formy ubiegania się o uwagę kamer, gazet i – ostatecznie – wyborców. Hipokryzja, zwłaszcza dziennikarzy mediów mainstreamu, w tym przypadku jest absolutnie niewiarygodna. Krytykują oni Palikota za przybicie konstytucji do krzyża w ulicznym happeningu, za wystąpienie na konferencji prasowej z wibratorem czy w studiu telewizyjnym ze świńskim łbem, za skandowanie na Marszu Wolnych Konopi „sadzić, palić, zalegalizować!” z dachu samochodu przez megafon, krytykują go za ostrą retorykę. Te same jednak media rozchwytują tego polityka właśnie ze względu na formę jego wystąpień, nie ze względu na ich treść. Gdy stateczni i kulturalni politycy Unii Wolności lub Partii Demokratycznej w latach 2004-2009, od czasu do czasu, usiłowali dotrzeć do mediów i opinii publicznej z dość podobnymi poglądami na tematy społeczno-obyczajowe, ale poprzez zwyczajne konferencje programowe, panele dyskusyjne czy kulturalne wypowiedzi do kamery, media te ich zasadniczo ignorowały. Czy ktoś w efekcie wie, że Władysław Frasynkiuk w latach 2004-05, jako szef UW i PD, opowiadał się za depenalizacją marihuany, a Andrzej Wielowieyski i Olga Krzyżanowska proponowali złagodzenie ustawy antyaborcyjnej? Nie? Już wiemy dlaczego. Palikot obrał jedyną drogę wejścia do systemu obwarowanego szeregiem finansowo-medialnych barier, jaka mogła okazać się skuteczna i za złe mogą mu to mieć tylko cynicy. Z drugiej strony jednak, teraz RP jest już partią wewnątrz systemu sejmowego. Zmienia się jego rola i jego funkcja. Pytanie więc i niewiadoma: jak Ruch rozwiąże wynikający stąd dylemat? Nie może zupełnie zmienić swojego charakteru i zrezygnować z barwnych happeningów, blisko także kontrkulturowego, nietypowego wyborcy. Stając się kolejną, taką samą partią jak inne w Sejmie, straciłby poparcie wielu spośród tych 10% z 9 października. Z drugiej strony jednak, też nie może pójść drogą prymitywnych populistów, którzy uliczne metody i happeningi przenosili wprost na salę parlamentu, budząc tylko zażenowanie, wstyd i przygotowując swój rychły upadek. Zwłaszcza w odniesieniu do wymagającego elektoratu liberalnego ważnym zadaniem będzie znalezienie właściwych proporcji. W miksturze nietuzinkowa retoryka ma swoje miejsce, ale musi być oparta o twardy fundament poważnej i kompetentnej polityki, której wyrazem powinny być dobrze przygotowane, liberalne projekty ustaw oraz merytorycznie wysokiej jakości występy posłów w mediach. Na to wyzwanie Ruch także musi odpowiedzieć, jeśli ma być partią liberalnego wyborcy, który „po godzinach” chętnie pochwali wyluzowany i swobodny styl bycia, ale wcześniej, w „części oficjalnej” oczekuje ambitnej, ciężkiej pracy i wybitnych kwalifikacji.
Czas pokaże
Wejście Ruchu Palikota do Sejmu jest w polskiej polityce wydarzeniem niebanalnym. Nie wiem jeszcze, czy stanowi ono wyczekiwany od 2001 roku przełom w postaci pojawienia się w palecie wyboru samodzielnej partii liberalnej. Ruch jest obecnie partią liberalną, ale kilka czynników rodzi realne obawy, że w przyszłości będzie partią lewicowo-socjalną. Niezależnie od tego w błędzie są analitycy i komentatorzy, którzy te 10% głosów lekceważą, wrzucając je ryczałtowo do wirtualnego wora pojęciowego z napisem „głosy protestu”. Nie. Po pierwsze, powstanie i sukces Ruchu są wynikiem procesu sekularyzacji polskiego społeczeństwa, zwłaszcza młodych, którzy co prawda nie porzucają wiary w Boga, ale porzucają wiarę w niepodważalność autorytetu biskupa/proboszcza/katechety w zakresie problematyki wyborów moralnych. Proces ten trwa co najmniej od zakończenia żałoby po śmierci Jana Pawła II. Jego katalizatorem była najpierw reakcja części kleru na odejście tego niekwestionowanego autorytetu, reakcja pod hasłem „teraz możemy bezkarnie pohasać”. Potem zaś backlash związany ze zmęczeniem przedłużającą się żałobą smoleńską, który trafił nie tylko w PiS, ale politycznie eksploatujących to zdarzenie duchownych. Sukces Ruchu jest konsekwencją tego procesu, ale teraz będzie go także dodatkowo napędzać. Padły tabu, niejeden wstydzący się swojego krytycznego poglądu na działania hierarchii kościelnej człowiek, posłuchawszy Palikota najpierw zbladł, a następnie orzekł „Dokładnie tak, w końcu ktoś to głośno powiedział”. Po drugie, ponieważ Palikot, co było logiczne ze względu na aktywny sprzeciw kościoła wobec zmian we wszystkich tych sprawach, podpiął pod hasła antyklerykalne także inne hasła liberalne obyczajowo, i ponieważ – wywodząc się z PO – jest politykiem liberalnym także ekonomicznie, Ruch powstał jako partia liberalna integralnie, na obu osiach debaty publicznej. Tym także przyciągnął część swoich wyborców, tych z nie najmłodszej grupy wiekowej, ale tych w wieku ponad 30 lat. Cześć z nich po prostu czekała na partię o programie łączącym progresywizm obyczajowy i prorynkowość gospodarczą, czego nie mogła uzyskać ani od PO, ani od SLD, ani od PJN. Tej oferty po prostu nie było (była nią – choć w sposób dużo mniej wyrazisty – UW/PD w latach 2003-06) i Palikot trafił w niszę, odpowiedział na realny popyt. Teraz pytanie brzmi czy zechce mu dalej oferować podaż, czy też podejmie karkołomną próbę zdobycia szerszego elektoratu, centrum plus lewicy, o nazbyt zróżnicowanym światopoglądzie. W tym przypadku może utracić nieugruntowane nawet jeszcze poparcie liberałów, którzy za „swoją partią” będą się musieli dalej oglądać i jej wyczekiwać.