Nurkowanie jest passe. Większość z nas ma choćby jednego znajomego, który bryluje w towarzystwie opowieściami o podwodnych eskapadach z butlą lub rurką. Ale czy znacie kogoś, kto pod wodą latał? Nie? Spokojnie, nie tylko ty. A jednak, jest to możliwe. Wystarczy spróbować subwingu – a najlepiej zrobić to na Filipinach, gdzie Magdalena Schmidt (dwudziestosiedmiolatka z Łodzi) i Dariusz Płoński (trzydziestolatek z Krakowa) od maja 2017 r. organizują wypady na podwodne loty pod szyldem Subwing Palawan, bazy wypadowej zlokalizowanej na jednej z 7641 wysp Filipin – Palawan.
Wyspa, określana często mianem ostatniego bastionu „prawdziwych” Filipin, jest pokryta gęstą dżunglą i wieloma bajkowymi wzgórzami. Jak podkreślają sami założyciele, – Jako atrakcja turystyczna, Palawan zaistniał stosunkowo niedawno. Jednak bardzo szybko zyskał wierne rzesze fanów, głównie za sprawą nieskażonej przyrody, zapierających dech w piersiach widoków, rajskich plaż, kolorowych raf koralowych i mnogości zwierząt występujących zarówno na lądzie, jak i pod wodą – zauważa Magda. Klimat na wyspie jest dość specyficzny. – Na Palawanie rozróżniamy właściwie trzy pory roku. Porę suchą (upał), drugą porę sucha (przejściową, bardziej wilgotną) oraz porę deszczową – opisują. – Pierwsze dwie nieznacznie różnią się od siebie. Pora deszczowa była dla nas miłym zaskoczeniem, ponieważ spodziewaliśmy się nieustającego deszczu przez kilka miesięcy, a w praktyce pada codziennie przez godzinę, dwie, najczęściej po południu, jest czym oddychać, a temperatury wreszcie dają odetchnąć. Pora deszczowa przyspiesza też ogromnie wegetację roślin, wszystko staje się momentalnie bujne i intensywnie zielone, przypominając nieco bardziej intensywną wersję wiosny, jaką znamy w Polsce – dzielą się wrażeniami.
W styczniu 2017 roku Magda i Darek przybyli na Filipiny i wkrótce potem znaleźli swój nowy dom w Port Barton zlokalizowanym na wyspie. – To, gdzie dokładnie zamieszkamy wyklarowało się praktycznie przypadkowo. Po dotarciu do stolicy wyspy, Puerto Princesa, wynajęliśmy motocykl i ruszyliśmy na północ w kierunku El Nido, najpopularniejszej turystycznej destynacji na Palawanie – opowiadają. – Wypad postanowiliśmy podzielić na dwa dni, a na bazę noclegową wybraliśmy Port Barton, maleńką wioskę leżącą w połowie drogi. Ostatnie 15 km zrobiło na nas piorunujące wrażenie. Mała, polna ścieżka, przecinająca gęsty las deszczowy wiodła na sam szczyt góry, a następnie schodziła nad brzeg malowniczej zatoki. Zjeżdżając w dół w oddali widać było bajkowe wysepki na tle turkusowej wody, a zachodzące słońce z minuty na minutę barwiło niebo na jaskrawo różowo. W tamtym momencie zdaliśmy sobie sprawę, że to tutaj chcemy zamieszkać – wspominają. Nic więc dziwnego, że dom, klasyczną chatkę z bambusa, znaleźli już następnego dnia właśnie w Port Barton. – Chcąc uciec jak najdalej od cywilizacji, trafiliśmy w dziesiątkę! – dodają z zapałem. – Mała, niegdyś rybacka wioska z dwoma uliczkami na krzyż była właśnie tym, czego oczekiwaliśmy przed przyjazdem.
Samą przeprowadzkę poprzedzały długie godziny spędzone na buszowaniu w sieci w poszukiwaniu informacji na temat przyszłego miejsca zamieszkania. – Początkowo wybór padł na Tajlandię, ale bardzo szybko okazało się, że spóźniliśmy się o kilka dobrych lat – zauważają. – Później, trochę z przypadku, zaczęliśmy interesować się Filipinami, a im więcej o nich czytaliśmy, tym bardziej wydawały się one być wyborem idealnym. Tydzień później klamka zapadła, a my daliśmy sobie rok na załatwienie wszystkich spraw i zakończenie naszego życia w Polsce – wspomina Magda. Jednak już decyzja o rozpoczęciu biznesu została podjęta, w dużej mierze, spontanicznie. – Przyjeżdżając na Filipiny nie mieliśmy konkretnego planu. Przez rok zdążyliśmy zgromadzić trochę gotówki, która pozwalała nam na jakiś czas beztroskiego życia i wymarzone wakacje z dala od Europy. Dodatkowo, w dalszym ciągu mieliśmy możliwość pracy zdalnej, która była dobrym zabezpieczeniem i zupełnie wystarczała, żeby żyć tutaj z dnia na dzień – opowiada Magda. – Po trzech miesiącach na Filipinach zdaliśmy sobie sprawę, że praca zdalna była jednocześnie ostatnią rzeczą, która wiązała nas z naszym poprzednim życiem. A przecież przyjechaliśmy tu po to, żeby się całkowicie od dotychczasowego stylu życia odciąć. Zaczęliśmy więc analizować nasze możliwości i po kilku dniach podjęliśmy decyzję o otwarciu naszego biznesu – przypominają sobie.

Subwing to jeden z najnowszych ekstremalnych sportów wodnych. Wynaleziony w 2010 r. przez Simona Siverstego, fascynuje pasjonatów na całym świecie. Pomysł jest prosty: śmiałkowie łapią specjalnie zaprojektowane skrzydło, które zostaje podczepione do łodzi motorowej, dzięki czemu mają oni możliwość odbycia podwodnego „lotu”. Choć początkujący zanurzają się na głębokość ok. 3 metrów zazwyczaj na ok. 10-15 sekund, to odbycie odpowiedniego treningu pozwala na pogłębienie i wydłużenie tych wartości. Magda i Darek trafili na ten sport już na Filipinach. – Subwing, który z perspektywy idealnych warunków, jakie mają do zaoferowania Filipiny, oraz zupełnie monotematycznych aktywności we wszystkich miejscach, które odwiedziliśmy, wydawał się wyborem idealnym – opowiada Magda. Kogo przyciąga ten sport? – Ludzie, którzy do nas trafiają to w większości żądne przygód i adrenaliny freaki, zapaleni nurkowie freediverzy, czy też amatorzy sportów ekstremalnych. Wyluzowani, otwarci, szczerzy, życzliwi i uśmiechnięci – wyliczają. – Bardzo często zawierane znajomości przeradzają się w ciekawe przyjaźnie i pożyteczne kontakty, które możemy wykorzystać przy naszych osobistych podróżach – zauważa Magda.
Choć – jak sami podkreślają – typowy dzień w pracy dla nich nie istnieje, to jednak są pewne elementy, które siłą rzeczy się powtarzają. – Tour najczęściej zaczynamy o 9 rano. Odbieramy gości, wręczamy im oświadczenia do podpisania (subwing jest wciąż sportem extremalnym) i kierujemy się w stronę łodzi, gdzie czeka na nas kapitan i pomocnik – relacjonują. – Do miejsca, w którym zaczynamy tour płyniemy około 15 minut. Ten czas poświęcamy na poznanie się, krótkie szkolenie i wyjaśnienie kwestii bezpieczeństwa. Po dotarciu na miejsce, uczestnicy w parach wskakują do wody, a my nadzorujemy cały proces, stojąc na tyłach łodzi, podczas gdy śmiałkowie „latają pod wodą”. W razie problemów musimy zatrzymać łódź, czasami wskoczyć do wody, żeby rozplątać liny, robimy pamiątkowe zdjęcia. W zależności od wersji wybranego touru oraz liczby uczestników czasami wracamy po dwóch godzinach, czasami po połowie dnia, a czasami dopiero przed zachodem słońca. Można powiedzieć, że naszym biurem jest łódź, a miejsce pracy to turkusowo przezroczyste wody zatoki Port Barton oraz Bacuit – radośnie reasumują.
Darek i Magda znaleźli swoje miejsce na ziemi. – Powrót nie wchodzi w grę, – podkreślają z determinacją. – Pierwszy raz w życiu czujemy się spełnieni i usatysfakcjonowani, a to właśnie w poszukiwaniu tego uczucia opuściliśmy Europę. Jeżeli kiedykolwiek będziemy zmuszeni opuścić Filipiny, na pewno nie wyjedziemy z Azji – zaznaczają z determinacją.
Zdjęcia dzięki uprzejmości bohaterów artykułu
