Wraz z zakończeniem cyklu wyborów w Polsce w latach 2018-20 i uzyskaniem w nich pełni zwycięstw przez partię władzy PiS, nasz kraj znalazł się w nowej rzeczywistości. Siła polityczna otwarcie zorientowana na likwidację liberalnej demokracji z jej ograniczającymi potencjał władzy bezpiecznikami w rodzaju państwa prawa, trójpodziału władzy i niezawisłego sądownictwa, uzyskała wszystkie narzędzia, aby przejść od ładu demokracji do ładu samowolnej dyktatury wyborczej. A w dodatku uzyskała czas potrzebny na przeprowadzenie tej operacji na ustroju państwa w sposób kompleksowy.
Dotychczasowe prace na zmianą ustroju pokazały, że w Polsce siła prąca do dyktatury napotyka silny opór ludzi i instytucji. Logika maratonu wyborczego generowała ryzyko przerwania operacji wskutek utraty jednego (lub kilku) z kluczowych dla sukcesu przedsięwzięcia centr władzy, z powodu zniechęcenia największej grupy wyborczej, niezainteresowanej co prawda utrzymaniem wolnościowego ustroju, ale także niechętnie odnoszącej się do polityków generujących nadmiernie intensywne konflikty.
Wraz z zakończeniem cyklu wyborczego w lipcu 2020, władza ma przed sobą perspektywę ponad 3 lat bez przeszkody wyborczej i idealne warunki, aby w stanowczy i pełen determinacji sposób domknąć rozpoczęty już szeroko proces przejścia do autorytarnej dyktatury.
Natychmiast po uzyskaniu przez obóz władzy ostatniego potrzebnego sukcesu wyborczego, czyli reelekcji osadzonego na urzędzie prezydenta RP figuranta Andrzeja Dudy, machina państwa PiS ruszyła do realizacji ostatnich kilku zadań związanych z „zamknięciem systemu”.
Policja została skierowana do brutalnego ataku na obwołane przez władzę „wrogiem ludowym” nr 1 osoby LGBT. Już wcześniej nieheteroseksualne Polki i Polacy służyły PiS w charakterze tzw. kozła ofiarnego do galwanizacji poparcia ze strony najtwardszego trzonu elektoratu partii władzy.
Teraz jednak dodatkowo posłużono się nimi, aby uwikłać funkcjonariuszy i dowódców policji w naruszenia norm demokratycznych przez reżim. Logika jest prosta: tak samo jak 4 lata temu Jarosław Kaczyński politycznie ubezwłasnowolnił główne figury jego ekipy politycznej, wikłając je w konstytucyjne delikty i uzależniając uniknięcie przez nie konsekwencji karnych od trwania pisowskiego systemu władzy, tak teraz podobna pułapka została zastawiona na policjantów.
Wielu z nich już teraz rozumie, że ewentualna przyszła zmiana rządu w Polsce stanowi zagrożenie dla ich karier i emerytur, a także niekiedy dla bezkarności, więc będą oni bezgranicznie lojalni wobec władzy i ochoczo zostaną jej „zbrojnym ramieniem”.
Prokuratura i służby specjalne są już dawno pod całkowitą kontrolą. Działania przejętych przez władzę KRS, SN, a przede wszystkim rzeczników dyscyplinarnych dla sędziów, stopniowo będą likwidować zjawisko wydawania przez sądy powszechne wyroków niezgodnych z życzeniami partii władzy. One nadal są wydawane, lecz w ciągu 3 lat akcja dyscyplinarna zakrojona na szeroką skalę może znacząco ograniczyć liczbę takich przypadków.
Zaawansowane są prace nad dalszymi elementami systemu. W najbliższych tygodniach można oczekiwać projektów ustaw ograniczających wolność mediów. Ich „repolonizacja” i „dekoncentracja” ma na celu wprawienie w ruch układu właścicielskiego mediów w Polsce i otwarcie pisowskim aparatczykom osadzonym w zarządach spółek skarbu państwa lub w znacjonalizowanych bankach szans na przymusowe wykupywanie stacji radiowych, gazet lokalnych i portali internetowych z rąk właścicieli zagranicznych i polskich spółek prywatnych.
Otwarcie stawiany jest cel ograniczenia wolności akademickiej uczelni wyższych, aby duch kształtowania młodych ludzi uwzględniał światopoglądowe oczekiwania prawicowej władzy.
Organizacje pozarządowe zostaną pozbawione możliwości uzyskiwania środków finansowych z zagranicy: kluczowym przepisem odpowiedniej ustawy wcale nie musi być ten o obowiązku informowania o zagranicznym pochodzeniu środków i grantów, a raczej ten, który od zgody rządu uzależnia w ogóle możliwość przyjęcia takiego wsparcia. Eliminacja nieprzychylnych władzy stowarzyszeń i czasopism, takich jak „Liberte!”, za pomocą pozbawienia ich materialnych podstaw istnienia będzie łatwa niczym odebranie dziecku lizaka.
Także rządzone przez opozycjonistów samorządy muszą spodziewać się nie tylko ograniczenia ich prerogatyw i źródeł dochodów, ale także „kar” w postaci utrącania inwestycji na ich terenie, zawężania ich udziału w debacie ideowej i politycznej (pozbawienie Gdańska praw do Westerplatte, być może niebawem także usunięcie władztwa miasta z okolic historycznej bramy nr 2 do stoczni).
W niektórych przypadkach korekta granic województw i powiatów będzie podejmowana, aby generować przyspieszone wybory i zawężać terytorialnie zasięg samorządów, w których opozycja ma większość.
Co może powstrzymać PiS przed realizacją w latach 2020-23 tych i zapewne jeszcze szeregu innych przedsięwzięć, które na stałe odbiorą obywatelom realną możliwość zmiany ekipy rządzącej krajem? Są cztery takie instancje.
Obóz władzy może sam z siebie rezygnować z realizacji niektórych celów prowadzących do przejścia ku dyktaturze. Nie jest to nadmiernie prawdopodobny scenariusz. Owszem, w łonie partii władzy ujawniają się rozbieżności poglądów co do szczegółów niektórych rozwiązań oraz tempa działania. Niewątpliwie sytuacja byłaby o wiele gorsza, gdyby kontrolę nad całym obozem władzy sprawował Zbigniew Ziobro i jego frakcja.
Jednak, o ile Jarosław Kaczyński nie umrze lub poważnie nie zachoruje przed 2023 r. (takie wydarzenie spowodowałoby ogarnięcie obozu władzy poważnym konfliktem frakcji, który mógłby doprowadzić do jego rozpadu), to trudno mieć nadzieję, że zmieni ten zasadniczy cel swojej polityki od z górą 20 lat, jakim jest przejęcie pełni władzy nad Polską.
Lider PiS jest mentalnie przygotowany, aby zostać na koniec życia dyktatorem i grabarzem wolności i demokracji w Polsce co najmniej w takim zakresie, jak uczynił to dyktator Węgier.
Nagły wybuch oporu społeczeństwa może nie tylko zatrzymać proces zmiany ustrojowej, ale nawet spowodować odsunięcie PiS od władzy w trakcie trwania kadencji, poprzez tzw. kryterium uliczne. Jednak prawdopodobieństwo tego scenariusza jest nieduże.
Badania opinii publicznej pokazują, że Polki i Polacy popierają cele i metody PiS, poparcie dla partii utrzymuje się nieustannie w okolicach 40%+, także przy rosnącej frekwencji wyborczej. PiS dokonał przemian społecznych w Polsce w ostatnich latach. Wzrosła pewność siebie grup społecznych, które kiedyś wstydziły się swoich fobii i resentymentów. Zmalała siła społeczna ludzi wykształconych, umiarkowanych i analizujących świat w kategoriach intelektualnych.
Dodatkowo władza pokazuje rosnącą brutalność aparatu przemocy, zachęca swoich zwolenników do aktów przemocy sygnalizując bezkarność i milcząc, gdy się ich dopuszczają. Dodatkowo, nawet w obliczu pandemii, polska gospodarka wydaje się móc przejść przed ten kolosalny kryzys relatywnie suchą stopą, przynajmniej w porównaniu do większości innych państw zachodnich.
Działania przeciwko likwidowaniu kolejnych filarów liberalnej demokracji w Polsce od lat usiłuje podejmować Unia Europejska. W warstwie deklaracji instytucje Unii nadal silnie trwają na pozycjach surowego sankcjonowania rządu PiS za jego działania przeciwko sądom, osobom LGBT, opozycji, a za chwilę mediom i uczelniom.
Jednak ostatni szczyt UE i celowo dwuznaczne zapisy o ewentualnym powiązaniu wypłat środków z funduszy unijnych z praworządnością pokazują, że UE ma teraz inne zmartwienia i inne priorytety. To oczywiście uporanie się z gospodarczymi konsekwencjami pandemii, która przyszła zanim Unia była w stanie wziąć oddech po kryzysie zadłużenia strefy euro, o brexicie nie wspominając.
Dla rządów i opinii publicznych państw Europy zachodniej wszystkie te problemy są o wiele bardziej istotne aniżeli kuriozum w postaci przekształcenia się dwóch państw członkowskich na wschodniej rubieży Unii w autorytarne dyktatury. To ostatnie niespecjalnie dotyka przeciętnego obywatela zachodniej Europy, to w coraz większej mierze problem li tylko wizerunkowy, nie realny. Dotychczasowa strategia polegała na przeczekaniu.
W przyszłości może zaś okazać się, że rezygnując z „kopania się z koniem” państwa zachodniej Europy – miast ratować liberalne demokracje w Polsce i na Węgrzech – obiorą kurs na marginalizację obu krajów w Unii, tak aby pobudzić w ich mieszkańcach nastroje pol- i hungaroexitowe. W ten sposób staną się sojusznikami naszych autokratów w dążeniu do wspólnego celu, jakim będzie rozwód Europy zachodniej z (częścią) środkowej.
Czwarta z instancji, które mogą pokrzyżować PiS plany polityczne, jest najciekawsza i chyba najbardziej obiecująca. Zatrzymamy się tutaj nieco dłużej. Tą instancją są Stany Zjednoczone.
Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że Polska PiS z własnej woli stała się ochoczym satelitą Ameryki Donalda Trumpa. Oczywiście nie tylko wola i autentyczna sympatia polskiej prawicy do bogobojnej i wymachującej bronią palną Ameryki grała tutaj rolę, także bezalternatywność strategii zaciskania sojuszu z Waszyngtonem w sytuacji, gdy rząd PiS zniszczył relacje ze wszystkimi sąsiadami i najważniejszymi partnerami w Europie, za wyjątkiem nienachalnie wpływowego dyktatora Węgier.
Częste wizyty dwustronne w Warszawie i w Waszyngtonie są dla polityków PiS jedynym mocnym argumentem za brakiem międzynarodowej izolacji obecnego polskiego rządu. Realia są więc takie, że wystarczy jeden tweet lub list elektroniczny ambasador USA w Warszawie, Goergette Mosbacher, aby politycy PiS – wśród nich i prezydent RP, i nawet lider partii władzy – natychmiast wycofywali się ze swoich deklaracji, łagodzili retorykę lub zmieniali decyzje dotyczące interesów różnych amerykańskich firm.
W relacjach polsko-amerykańskich rząd PiS ma pewne osiągnięcia. Na sprawowanie przezeń władzy przypadło zniesienie wiz dla Polaków jadących do USA, co oczywiście było spowodowane wypełnieniem akurat teraz obowiązujących od dekad kryteriów, ale PiS mimo wszystko przypisał to na swoje konto, jako sukces własnej polityki.
Dodatkowo, zwiększeniu ulega obecność wojskowa armii USA w Polsce, co można uznać za zwiększenie polskiego bezpieczeństwa. Polska za te decyzje musiała jednak zapłacić w twardym pieniądzu zobowiązując się do drogich zakupów sprzętu wojskowego i innych technologii w USA. Tak czy inaczej, zarówno kwestie wojskowe, jak i handlowe wiążą się z wieloletnią perspektywą bliskiej współpracy Warszawy z Waszyngtonem. Także, gdyby w styczniu w Białym Domu zaszły zmiany.
Na razie sojusz z USA jest dla PiS wygodny politycznie. Owszem kosztuje niemało, ale obecna republikańska administracja Donalda Trumpa jest zupełnie niezainteresowana kwestiami degeneracji ustrojowej Polski. Amerykanie reagują tylko wtedy, gdy zagrożone wydają się interesy ich koncernów (np. właściciela TVN), gdy polskie prawo może uderzyć w interesy ich najbliższego sojusznika Izraela oraz osób narodowości żydowskiej, a także gdy ważny urzędnik polski, jak prezydent, przesadzi z homofobiczną retoryką.
Innymi słowy, kryterium skierowania upomnienia od adresem niesfornego partnera polskiego jest funkcją wewnątrzamerykańskich interesów administracji prezydenta. Trump, który ma świetne relacje z wieloma dyktatorami tego świata, w najmniejszym stopniu nie zraża się autorytarnymi zapędami light w Warszawie i ma w nosie jakość liberalnej demokracji w naszym kraju. To dla PiS wygodne.
Jednak od kilku miesięcy badania amerykańskiej opinii publicznej, także w kluczowych wyborczo stanach, pokazują, że Donald Trump ma niewielkie szanse na wybór na drugą kadencję. Według szacunków podejmowanych przez redakcję „The Economist” 85-90% szans na wygraną w wyborach ma kandydat Demokratów Joe Biden. Co przejęcie przez jego ekipę władzy w USA oznaczałoby dla PiS?
Biden w retoryce kampanii wyborczej jaskrawo odróżnia się od Trumpa (o co zaiste nietrudno), a jednym z punktów dystansowania się od prezydenta jest kwestia jego ciepłych relacji z dyktatorami. Biden obiecuje z tym radykalnie skończyć.
Nie będzie to jednak zbyt łatwe w wielu przypadkach. Interesy silnie wiążą Amerykę z Arabią Saudyjską, konieczność rozbrojenia tykającej bomby zmusza do kontynuowania dialogu z Koreą Północną, powrót do metod dyplomatycznych epoki Obamy skłoni także do powrotu do rozmów z Iranem. Gdzie więc Bidenowi byłoby najłatwiej pokazać, że czasy Trumpwego przymilania się do autokratów dobiegły końca? Czy nie w małym europejskim kraju, który nic nie może, a jest całkowicie uzależniony od relacji z USA?
Biden może okazać się skuteczną przeszkodą dla realizacji najgroźniejszych ustrojowych zamierzeń PiS. Tak samo jak Biały Dom Trumpa skasował polską ustawę o IPN, tak Biały Dom Bidena – gdyby chciał – mógłby krok po kroku zmusić Kaczyńskiego do przywrócenia liberalnej demokracji.
Całkowita kompromitacja PiS i jego lidera poprzez zmuszenie do prowadzenia polityki zjadania żaby na kolanach jest w zasięgu jednego pstryknięcia palcem prezydenta Bidena. Wystarczyłoby po prostu, aby administracja Demokratów zaczęła na poczynania rządu w Warszawie odpowiadać w sposób jednobrzmiący z reakcjami instytucji UE.
PiS modli się więc o to, aby albo Biden jednak przegrał – na ponad 2 miesiące przed wyborami nie można tego na pewno wykluczyć. Albo – i to jest z punktu widzenia opozycji w Polsce scenariusz najmniej pomyślny – aby jako prezydent wykazał się brakiem zainteresowania naszą częścią świata. Oczywiście każdy prezydent USA w obecnej rzeczywistości gdzie indziej ulokuje swoje międzynarodowe priorytety polityczne.
To jasne. Zatem kwestią kluczową będzie skład ekipy doradców prezydenta Bidena, a konkretnie to, czy wśród jego najbliższego kręgu znajdzie się ktoś z uchem dostrojonym do problemu podupadania demokracji w krajach cywilizacji zachodniej, do których Polska przecież należy.
Są na to szanse niemałe, gdyż po 4 latach doświadczeń z prezydenturą Trumpa, amerykańskie elity winny być świadome, że to, co dzieje się w Warszawie i Budapeszcie, ale i w innych krajach Europy także wyziera, ma wszelkie szanse dotrzeć nad Potomak.
Zdjęcie: Gage Skidmore // CC 2.0
